Opowiadanie SF: „Reaktor”

4

Reaktor - OpowiadanieKrótkie opowiadanie science-fiction autorstwa Marcina Świątkowskiego, inspirowane muzyką do filmu „Event Horizon”.
Dr Harris ma niemiłą przygodę z przeciekiem w reaktorze. Lokalizacja awarii w warunkach nieważkości wymaga nie lada umiejętności i odrobiny szczęścia, którego wyraźnie doktorowi zabrakło.

Jeden z pierwszych krótkich tekstów Marcina. Jak przystało na początki twórczości – opowiadanie było wielokrotnie poprawiane, a zakończenie kilka razy zmieniane. Niemniej nie widać tych licznych modyfikacji i efekt ostateczny prezentuje się naprawdę dobrze. Zapraszamy do lektury :).

REAKTOR

 

– Podaj numer identyfikacyjny…
– Podaj hasło dostępu…
– Identyfikacja prawidłowa… Śluza odblokowana, doktorze Harris.

 

Hydrauliczny system otworzył śluzę. Masywne części włazu rozsunęły się, chowając gdzieś we wnętrzu stalowej konstrukcji. Ukryty za niewygodnym, ale szczelnym skafandrem, stając na krawędzi największego pomieszczenia promu, wpatrywałem się w pulsujące, błękitne światło dobiegające z wewnątrz. Jego blask, odbijany chroniącą mnie przed pustką szybą hełmu, rozlewał się niemal na całą kończącą korytarz część powłoki.

 

Lekko odbiłem się od podłoża by znaleźć się w objęciach próżni. W hali, znajdującej się teraz pode mną, rządziły surowe prawa kosmosu. Reaktor statku nie mógł bowiem funkcjonować otoczony tlenową atmosferą i walcząc z grawitacją.
Powoli zbliżałem się do pierwszej części wysokich na trzydzieści metrów kondensatorów. Wąskie słupy pięły się w górę niczym drzewa gęstego lasu. Osłaniały one niższe wieże masywniejszych generatorów, które skrywały cel mojej „podróży”.

 

Aby zniwelować siłę odepchnięcia, złapałem się niewielkiego uchwytu na szczycie jednego z kondensatorów. Przytwierdzony do słupa spojrzałem na rozpościerającą się pod stopami przepaść. Niebieska poświata, dobiegająca z głębi pomieszczenia, uniemożliwiała dojrzenie miejsca, gdzie kondensatory zlewały się z podłożem. Zdołałem dostrzec jedynie delikatny blask lamp kontrolnych i barwnych refleksów na aluminiowych krawędziach włazów niższych poziomów.

Sięgnąłem po kontroler, ustawiłem potrzebny kąt silników manewrowych i zainicjowałem zapłon. Uniosłem się nad słupem, po czym zwiększyłem ciąg. Bez problemów przeleciałem nad całym sztucznym lasem naenergetyzowanych konstrukcji. Wybrałem wariant dłuższy, ale i bezpieczniejszy. Przedzieranie się między generatorami mogło skończyć się potężnym wyładowaniem elektrycznym. Wystarczyłoby delikatne, jednoczesne muśnięcie dwóch powłok, aby wyzwolić energię, która spopieliłaby każdy żywy organizm w ułamku sekundy.

 

Zbliżałem się do centrum hali. Zza ostatniej strefy mniejszych generatorów wyłonił się potężny rdzeń reaktora, otoczony eksplozjami białego światła. Bezskutecznie próbowałem zlokalizować główną platformę w centralnym punkcie pionu. Aby wygrać walkę z silnymi rozbłyskami energodajnej materii, musiałem maksymalnie przyciemnić szybę ochronną hełmu.
W końcu oparłem stopy na stalowy występie i przytwierdziłem się do podłoża uruchamiając elektromagnes.

 

– Kontrola, jestem na głównej platformie.
– Dobrze – usłyszałem – Jeszcze dwa poziomy w dół…

 

Ciągłe błyski materii były ciężkie do zniesienia. Mimo przysłony niewiele mogłem dostrzec jakbym orbitował wokół supernowej. Wierząc raczej pamięci niż zmysłom zrobiłem krok do przodu. Wiedziałem, że od krawędzi platformy do ściany głównego kondensatora jest około 5 metrów.

 

– Na co czekacie?! Włączcie światła naprowadzające! – krzyknąłem.

 

Nie mogłem zmusić się do kolejnego kroku. Zapomniałem o braku grawitacji – wydawało mi się, że grunt pod stopami zaraz zniknie, a ja spadnę w niekończącą się przepaść. Na szczęście pojawiła się pomoc. Wśród przykrywających wszystko białym płaszczem blasków pojawiły się dwie czerwone linie wskazujące drogę. Ależ musiały być silne, aby przebić się przez świetlistą mgłę reaktora. Odetchnąłem z ulgą i ruszyłem wyznaczoną ścieżką. Teraz drabinka i 10 metrów pod reaktor. Schodziłem intuicyjnie z zamkniętymi oczami. Naiwnie myślałem, że powieki uchronią mnie przed eksplozjami pobliskiej gwiazdy. Stanąłem na kolejnej platformie. Jeszcze parę szczebli, byle schować się przed wyładowaniami.
Otworzyłem oczy. Byłem już pod reaktorem. Światło wciąż dokuczało jednak nie było już bezpośrednie.

 

– Kontrola, jestem pod reaktorem.
– Przejdź do panelu kontrolnego. Bądź ostrożny, przeciek zlokalizowano w twoim sektorze.

 

Panel znajdował się tuż za jednym z pobliskich filarów, chroniony mleczną płytą z żaroodpornego tworzywa. Sięgnąłem po śrubokręt i powoli zacząłem ją odkręcać.

 

– Przed zdjęciem osłony przeskanuj panel!

Gdyby przeciek miał miejsce bezpośrednio za panelem, byłby widoczny gołym okiem – pomyślałem. Ale niech będzie – jak trzeba skanować, to trzeba.
Odczepiłem skaner przypięty do pasa i skierowałem go na mleczną pokrywę.

 

– Skaner wariuje. Wszędzie jest odczyt ponad skalę, jakbym stał na bańce energii.
Jesteś zbyt blisko głównych przekaźników – głos w hełmofonie przerwał chwilową ciszę – sygnał może być zakłócany.
Pewnie, że może – ponownie zabrałem się za odkręcanie przysłony. Po chwili odpłynęła rozkoszując się stanem nieważkości.

– Odkryłem panel… Aż roi się tutaj od kontrolek meldujących o przeciążeniach… Czekajcie, chyba wiem w czym problem – jeden ze slotów się zwolnił, zaraz to naprawię.

 

Wyciągnąłem rękę w jego stronę, gdy coś przemknęło między palcami i uleciało w górę ku światłu. Jakaś ciemna kropla, może część obudowy, tylko skąd? Nachyliłem się nad panelem i zajrzałem za krawędź dzielącą go od ściany filaru. Między kłębowiskiem kabli dostrzegłem iskrzenie. Odsunąłem kable ręką. Wewnętrzna część panelu właśnie przestawała istnieć. Topione fragmenty konstrukcji tliły się czerwonawo, odrywały od powłoki, po czym zastygały i twardniały w wyniku oddechu próżni.

 

– Znalazłem przeciek…

 

Nic więcej nie zdołałem powiedzieć. Potężne wyładowanie „wypaliło” mi oczy i odrzuciło ciało. Biała płachta przysłoniła mi wzrok na chwilę, której w żaden sposób nie mogłem zmierzyć.

 

***

 

Gdy odzyskałem świadomość spostrzegłem pnące się ku niebu generatory i wirującą przede mną mleczną pokrywę panelu. Rozpoznałem też platformę, na której powinienem teraz stać. Była daleko – kilkanaście metrów przede mną, a raczej nade mną. Właśnie uświadomiłem sobie, że spadam, jeśli jest to w ogóle możliwe w próżni.

Platforma bardzo szybko się oddalała. Strumień wyładowania musiał zepchnąć mnie z niej i rzucić w dół hali. Aby zniwelować opadanie musiałbym natychmiast włączyć silniki manewrowe skafandra. Jak to jednak zrobić nie mogąc ruszyć ręką…

 

Bezradnie spadałem w głąb mrocznej paszczy reaktora. Wieże generatorów rosły nieustannie i po chwili nie mogłem dostrzec już ich szczytów. Wiedziałem, że dno hali jest bardzo blisko, a prędkość opadania była zbyt duża, abym mógł przeżyć uderzenie. Czas biegł coraz wolniej, a ja zatapiałem się w gęstniejącej ciemności otoczenia…

 

Niespodziewanie jednak pojawiło się światło. Mały świetlik, gdzieś nade mną, który rósł z każdą, powolnie upływającą chwilą. Świetlik szybko stał się bańką o połyskującej, srebrnej powierzchni, która połykała wszystko wokół. Zniknął w niej reaktor, stopniowo trawione były generatory, a już za chwilę lśniąca granica ocierała się o moje niewładne nogi. Rozrost bańki był imponujący. Musiała zajmować już ponad 2/3 sali i nadal się powiększała, a teraz nadszedł czas, aby wchłonęła i mnie…

 

***

 

Zerwałem się na równe nogi i jak oparzony wyskoczyłem z łóżka. Rozejrzałem się nerwowo po pokoju. Byłem u siebie, we własnej kajucie – oddzielony od hali reaktora kilkoma warstwami powłoki promu. Pot ściekał z czoła i cały trząsłem się, jak po przebudzeniu z hibernacji. To nie mógł być sen. Wciąż miałem białe plamy przed oczami i czułem gniot w żołądku od spadania. Ponownie opadłem na łóżko próbując zebrać myśli i wtedy odezwał się komunikator.

 

– Panie Harris! Mamy problem w reaktorze. Proszę stawić się w Kontroli.

 

Z niedowierzaniem spojrzałem na urządzenie. Identyczny komunikat usłyszałem kilkadziesiąt minut temu, zanim ubrałem się w skafander i opadłem na główną platformę przy reaktorze. Jeszcze przed chwilą przecież lokalizowałem ten przeciek i omal przez to nie zginąłem. Uratowała mnie jednak… bańka. Nie przychodziło mi do głowy inne wyjaśnienie i choć to niewiarygodne, moja obecność w kajucie ściśle musiała wiązać się z powstałym świetlnym pęcherzem.

 

„Anomalie grawitacyjne” – tak brzmiał tytuł jednego z wykładów na studiach, podczas którego teoretyzowano na temat zagrożeń związanych z pracą reaktorów jedenastej klasy. Pamiętałem z tego jedynie, iż w przypadku nagłego, silnego wyładowania energii, reaktor mógł wywołać sprzężenie zwrotne i zapętlić wyładowanie. Podobne zjawisko próbowano bezskutecznie wykorzystać przy projektach napędu nowej generacji, mającego przenosić całe statki nie tylko w przestrzeni, ale może nawet i czasie. Bańka, przez którą przeszedłem, mogła być zatem fizycznym efektem powstania takiego zapętlenia. Jeśli w jej wnętrzu zakrzywiła się linia czasu, tłumaczyłoby to, dlaczego znalazłem się ponownie w swojej kajucie.

 

Po otrzymanym komunikacie domyśliłem się, że przez anomalię czasową przeszedłem nie tylko ja, lecz cały statek. W przeciwnym wypadku w kajucie spotkałbym siebie samego, tyle tylko, że z przeszłości.
Zdrętwiałem. Skoro w czasie cofnął się cały okręt, wyładowanie w reaktorze jeszcze nie mogło mieć miejsca. Jeśli nastąpiłoby ponownie, znów wróciłbym do kajuty, czyli punktu wyjścia i w tym obłędnym kole zostałbym wraz z całą załogą statku na wieki.

 

Sprężyłem się. Jedyne co mi pozostało, to spróbować zapobiec wyładowaniu. Miałem na to zaledwie kilkadziesiąt minut. Sięgnąłem po komunikator.

 

Potwierdzam! Idę do Kontrolki.

 

Pół godziny później stałem w tunelu pulsującym błękitem świateł reaktora, wprowadzając dane identyfikacyjne.

 

Identyfikacja prawidłowa… Śluza odblokowana, doktorze Harris.

 

Marcin Świątkowski

<< Wszystkie opowiadania SF | Opowiadanie „Ostatni pionier” >> 

Ciekawy artykuł? Doceń naszą pracę:
[Głosów: 8 Średnia: 4.1]
Zobacz także
4 komentarze
  1. bboy169

    Opowiadanko do porannej kawy jak znalazł.

  2. .

    Wszystko fajnie, ale mnie strasznie razi „elektromagnez”.
    Ciało wytwarzające pole magnetyczne to magnes.
    Magnez to pierwiastek chemiczny o symbolu Mg – nie ma żadnych właściwości magnetycznych.

    1. Dr. Gediman

      To oczywiście literówka autora, błąd już został poprawiony. Dziękujemy za zwrócenie uwagi! :).

  3. Tomek

    Niczym opowiadanie Lema, nic dodać nic ująć, pozdrawiam :)

Dodaj komentarz

Klikając "Wyślij komentarz" wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych wpisanych w formularz komentarza w celu publikacji, moderacji i udzielenia odpowiedzi na komentarz zgodnie z Regulaminem Serwisu i Polityką Prywatności.