Film „Thor: Ragnarok” – recenzja

0

Film „Thor: Ragnarok” to zdecydowany skok w bok jeśli chodzi o porównanie z poprzednim produkcjami MCU. To komediowe kino przygodowe pełną gębą i zarazem długi, mokry pocałunek dla Flasha Gordona i jego przejaskrawionej stylistyki. Z jednej strony to dobrze, że chciano zrobić z tematem Thora coś nowego, z drugiej strony widać silne „uguardiansowienie” całego filmu, zapewne w wyniku dobrego przyjęcia przygód gadającego szopa i ferajny. Jednych w tym filmie urzeknie pstrokacizna i pastelowy klimat, drudzy będą przez nie odrzuceni. Na szczęście w zalewie tych tęczowych kolorów, szalonej ekscentryczności  i „heheszków” nie zapomniano o relacjach między bohaterami (z naciskiem na duety Thor-Loki oraz Thor-Hulk). Zapraszam do pełnej recenzji!

  • tytuł: Thor: Ragnarok
  • premiera: 25 października 2017 (Polska), 28 lipca 2017 (świat)
  • reżyseria: Taika Waititi
  • scenariusz: Craig Kyle, Christopher Yost, Stephany Folsom, Eric Pearson
  • Zobacz zwiastuny >>

 


Fabuła / opis

Thor (Chris Hemsworth) jest uwięziony po drugiej stronie wszechświata. Musi wygrać walkę z czasem, aby wrócić do Asgardu i uchronić go przed apokalipsą – Ragnarokiem. Bezwzględna i wszechmocna Hela zagraża rodzinnej planecie Thora i całej asgardzkiej cywilizacji. Czy Thor zdoła uratować swój świat?

 

THOR: RAGNAROK – RECENZJA / OPINIA

Cytując zawsze pomocną Wikipedię:

Ragnarök lub ragnarek – w mitologii skandynawskiej los bogów (Götterdämmerung). W wyobrażeniach mitologicznych ma on być wielką walką pomiędzy bogami a olbrzymami pod wodzą Lokiego, w wyniku której świat i Asgard, siedzibę bogów, strawi ogień, wszystkie gwiazdy zgasną, a Ziemię zaleje wielkie morze.

Brzmi poważnie. Kiedy dawno temu na jednym z Comic Conów zapowiedziano przyszłe produkcje ze świata Marvel Cinematic Universe, między innymi trzecią część przygód Thora o dostojnym podtytule „Ragnarok”, oczekiwania były spore. Wszystko podsycono informacjami, że film ten ma być dla serii o Gromowładnym tym, czym był „Winter Soldier” dla postaci Kapitana Ameryki i całego świata MCU w ogóle. Wobec tego typu rewelacji nie można było przejść obojętnie.

Informację o zmieniającym status quo „Ragnaroku” przyjąłem z otwartymi ramionami, szczególnie, że ta część kinowego uniwersum Marvela, jak i sama postać Thora, nie należały do moich faworytów. Pierwsze dwa filmy z synem Odyna stoją u mnie najniżej w prywatnym rankingu MCU, chociaż doceniam to, że wprowadziły śmiało elementy fantasy w świat opierający się dotychczas bardziej na technologii i nauce (wystarczy wspomnieć produkcje z Iron Manem, czy nawet mocno niedoceniany film z Hulkiem). Wreszcie pojawił się pierwszy trailer wsparty kultowym kawałkiem „Immigrant Song”; trailer zmontowany świetnie, z pompą, jednak sugerujący mocno sterowanie filmem w stronę zamierzonego kiczu i „śmieszkowania”, aniżeli mrocznego fantasy o końcu pewnej ery.


I rzeczywiście. Film „Thor: Ragnarok” to zdecydowany skok w bok jeśli chodzi o porównanie z poprzednikami. To komediowe kino przygodowe pełną gębą i zarazem długi, mokry pocałunek dla Flasha Gordona i jego przejaskrawionej stylistyki. Z jednej strony jest to plus, że chciano zrobić z tematem Thora coś nowego, z drugiej strony widać silne „uguardiansowienie” całego filmu, zapewne w wyniku dobrego przyjęcia nietuzinkowych przygód gadającego szopa i ferajny. Jednych urzeknie pstrokacizna i pastelowy klimat, drudzy będą przez nie odrzuceni. Osobiście jestem gdzieś po środku, chociaż muszę przyznać, że co za dużo to niezdrowo. Na szczęście w zalewie tych tęczowych kolorów, szalonej ekscentryczności  i „heheszków” nie zapomniano o relacjach między bohaterami (z naciskiem na duety Thor-Loki oraz Thor-Hulk).

Starcie gladiatorów Thora i Hulka na arenie

Osią fabularną filmu „Thor: Ragnarok” jest ponura przyszłość Asgardu oraz konflikt na linii Thora-Hela-Loki, z planetą Sakaar w tle, gdzie spotkamy Hulka w roli gladiatora (tu warto wspomnieć, że produkcja czerpie inspiracje z komiksowego pierwowzoru zatytułowanego „Planet Hulk”). Film stoi mocno w rozkroku jeśli chodzi o jego klimat. Z jednej strony silny akcent położono na (dość standardową) rutynę pod tytułem „superbohater staje w szranki z superłotrem i dobro zwycięża” z drugiej strony film wydaje się wręcz naigrywać z takiego kina. Znacznie lepiej poradzono sobie w tej sytuacji produkcją „Spider-Man: Homecoming”, gdzie humor wynikał z różnych sytuacji w sposób nienachlany i jak najbardziej naturalny dla odbiorcy. Niestety, w „Thorze” humor znacząco zabija dramatyzm różnych scen i wydarzeń, w wyniku czego całości nie można traktować poważnie i spłyca to pewną dostojność tytułu filmu.

Istniejący w filmie humor i nagminne wręcz „śmieszkowanie” przy każdej możliwej okazji skutecznie zabija dramaturgię w filmie, przez co jej praktycznie tu nie ma. Z punktu widzenia samego Asgardu dzieją się tu rzeczy naprawdę olbrzymiej wagi, jednak ani na chwilę nie poczułem nadchodzącego zagrożenia ze strony Heli czy Surtura. Kompletnie nie przejąłem się, kiedy Hela dziesiątkowała zastępy żołnierzy broniących Asgardu, jak również kiedy zginęło kilka znajomych twarzy z poprzednich filmów.

Jeśli chodzi o ekipę aktorską, „Thor: Ragnarok”, podobnie jak pozostałe produkcje Marvela, może się poszczycić kolejny już raz tzw. ensemble cast. Skład samych sław pod szyldem komiksowego kina to już żadna nowość, więc obecność na ekranie takich nazwisk jak Hopkins, Goldblum czy Blanchett już nikogo nie dziwi. Chris Hemsworth jako Thor wycisnął ze swojej postaci co się da, dorzucając do tego mocno komediowe zacięcie, które pokazywał nieśmiało w trakcie kilku scen z wcześniejszych produkcji z udziałem Gromowładnego, jak również w humorystycznych materiałach na Youtube, które poprzedziły film (polecam). Jego Thor puszcza oczko do kamery bardzo często, aczkolwiek nie spodziewajcie się tu drugiego Deadpoola (i chwała Odynowi).

Partnerują mu na ekranie dość nietypowi, momentami wręcz przypadkowi sprzymierzeńcy. Na pierwszy ogień idzie sam Hulk/Bruce Banner, grany zarówno w ludzkiej jak i zielonej formie przez Marka Ruffalo. Mark ma w tym filmie okazję znacznie rozwinąć  postać Hulka, szczególnie, że ten przejął kontrolę nad Bannerem na 2 lata. Neurotyzm Bannera i bezkompromisowe podejście do siania spustoszeń Hulka dodają smaczku filmowi, szczególnie w zestawieniu z innymi postaciami, z partnerującym mu Thorem na czele. Tym razem Hulk zachowuje się nie jak trudne do okiełznania zwierzę, ale jak kilkulatek zdający sobie sprawę ze swojej nadnaturalnej potęgi. Dalszy rozwój tej dwoistej postaci mamy obserwować w kolejnych dwóch częściach przygód Avengers. Czekam na to z niecierpliwością, szczególnie, że przy obecnych perturbacjach między różnymi wytwórniami, którym mógłbym poświęcić zapewne osobny tekst, nie otrzymamy raczej solowego filmu o zielonym olbrzymie.

Loki i Valkyria w filmie Thor Ragnarok

Dalej mamy dwójkę mieszkańców Asgardu: Lokiego i Valkyrię. Tom Hiddleson jak zwykle zrobił dobrą robotę jeśli chodzi o przyrodniego brata Thora. Dwoi się i troi na ekranie, próbując zapewnić sobie byt/ratować swoją skórę, knuje i ściera się co rusz mentalnie z Thorem, czyli typowy Loki. Dalej mamy Valkyrię Tessy Thompson, która jest niestety wyjątkowo irytująca i odniosłem wrażenie, że stara się być za bardzo „cool”. Warto dodać, że w tle tej postaci jest pewna tragedia (podkreślona jedną z najlepszych wizualnie scen w filmie), jednak Tessa Thompson nie była w stanie uwiarygodnić dla mnie powagi i smutku tej sytuacji.

Z bardziej prominentnych postaci mamy także Arcymistrza, samozwańczego władcę planety Skaar, urządzającego popularne walki gladiatorów, ku uciesze żądnych rozrywki mas. Grający tę ekscentryczną postać Jeff Goldblum, żywcem wyjęty ze stylistyki i świata „Strażników” Gunna, kradnie każdą scenę i widać, że podobnie jak większość aktorów w tym filmie bawił się świetnie przy jego realizacji. Pojawia się również sam Odin (Anthony Hopkins), którego obecność na ekranie jest spoiwem losów Thora i Lokiego. Film pokazuje nam również tę postać w zupełnie nowym świetle, jednak pisanie o tym zahaczałoby o spoilery.  Uraczono nas też gościnnym udziałem samego Doktora Strange (Benedict Cumberbatch), którego obecność na ekranie podkreśla naturalność istnienia bogatego świata MCU i jego postaci. Mamy także Korga, dobrodusznego kosmitę-gladiatora wyglądającego jak humanoidalna kupa gruzu. Motion capture i głos postaci zapewnił sam reżyser filmu, Taika Waititi. Korg to typowy element humorystyczny i w zasadzie tyle można o nim powiedzieć.

Grandmaster w filmie Thor Ragnarok

No i wreszcie główny przeciwnik w filmie, czyli Hela. Odrzucona pierworodna Odina poprzysięgła zemstę Asgardowi, a jej plany podboju sięgają dalej niż jej ojciec mógłby to sobie wyobrazić. Odgrywająca ją Cate Blanchett ma wspaniałą stylówę, świetnie oddającą komiksowy pierwowzór i widać, że praca na planie „Ragnarok” to dla niej wielka frajda, jednak nie odczułem ani przez chwilę poczucia zagrożenia ze strony Heli, czerpiącej swoją moc z całego Asgardu. Jej konflikt z rodziną, szczególnie z ojcem z jego mało chlubną przeszłością, nie został wykorzystany w odpowiedni sposób, przez co można jej łatwo przyczepić łatkę „sztampowy złoczyńca nr X”, podobnie jak zastępom jej nieumarłych sługusów. Kosmiczny i mściwy MILF w jej wydaniu stoi jednak zdecydowanie o kilka klas wyżej niż przeciwnicy z poprzednich przygód Thora. Dla kontrastu, grany przez Michaela Keatona w „Spider-Man: Homecoming” Vulture był bardzo dobrym przeciwnikiem, przede wszystkim dzięki grze aktorskiej i uczłowieczeniu tej postaci. Tooms pragnął zapewnić godne życie swojej rodzinie i walczył z wielkim korporacyjnym molochem, zarazem była to osoba niestabilna i zła do szpiku kości, która nie cofnie się przede niczym. Tutaj zdecydowanie zmarnowano szansę na naprawdę pełnokrwistą postać przeciwnika. Nie pierwszy raz zresztą w Marvelu…

Skład złych uzupełnia pomocnik Heli, egzekutor Skurge, odgrywany przez Karla Urbana. Zawsze miło widzieć Karla na ekranie, tym razem należy też docenić jego zaangażowanie w rolę, bowiem przeszedł poważną przemianę fizyczną, nabierając słusznie masy i tężyzny, kończąc na ogolonej głowie. Niestety jego postać wypada wręcz autoparodystycznie. Mamy również demona Surtura, odgrywającego istotną rolę w samym wydarzeniu, jakim jest zapowiadany Ragnarok, jednak straszniejsze jest jedno spojrzenie Vadera niż cały występ demona filmie. Nie pomógł tu także wspaniały głos Clancy’ego Browna, szczególnie skontrastowany ze słabo wykonanymi efektami specjalnymi postaci demona.

Cate Blanchett jako Hela w Thor: Ragnarok (2017)

Do plusów filmu „Thor: Ragnarok” zaliczyć jednak trzeba muzykę. Filmy Marvela cierpiały w większości przypadków na brak ciekawej, zapadającej w pamięć ścieżki dźwiękowej, że już nie wspomnę o wyrazistych motywach muzycznych samych bohaterów, którzy aż się proszą o ciekawą, indywidualną nutę. Wyjątkami były tu pierwszy „Iron Man”, „Captain America” (Silvestri!) „Avengers” (ponownie Silvestri), czy „Guardians of the Galaxy”, gdzie odkurzono zapomniane kultowe kawałki. „Thor: Ragnarok” może się poszczycić nie tylko świetnym wykorzystaniem „Immigant Song” Led Zeppelin, ale również ciekawą ścieżką dźwiękową złożoną z syntezatorowych utworów rodem z lat 80-tych. Coś pięknego! Utwory te świetnie zgrywały się chociażby z dynamicznym i pstrokatym światem Skaar.

Zawsze istotne w filmie o potężnych bohaterach, takich jak Thor czy Hulk, walki ogólnie nie zachwyciły. Do tych lepszych momentów zaliczyć należy znane już z trailerów starcie na gladiatorskiej arenie Odinsona i Bannera w swojej zielonej i dopakowanej formie, gdzie dynamika i komizm mieszają się w odpowiednich proporcjach, czy też moment, kiedy widzimy rozwałkę demonicznych minionków z perspektywy… młota Thora. Mała rzecz, a cieszy. Niestety, ta sama scena trącą mocno elementem „generic” (głównie ze względu na przeciwników, którzy dziesiątkowani są wręcz na tony). Podobnie jest podczas walki Heli z obrońcami Asgardu, czy też podczas finałowych walk. Rozczarowuje starcie Hulka z potężnym wilkiem-olbrzymem, które sprawia wrażenie, jak gdyby chciano odhaczyć kolejny punkt na liście. Daleko tu do emocji, finezji i wylewającej się z ekranu dynamiki walk z „Winter Soldier” czy „Civil War”.

Koniec końców, zamiast „Thor: Ragnarok” dostałem w zasadzie „Thor: Planet Hulk”, czy też bardziej adekwatnie „Guardians of the Galaxy 2.0”. Na tle poprzednich solowych przygód Thora film wypada świetnie, jednak bądźmy szczerzy, poprzeczka nie była zawieszona wysoko. Niestety, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie jest to nowa jakość, o której tak głośno mówiono wszem i wobec. Jeśli chodzi o filmu spod szyldu MCU 2017, paradoksalnie bardziej podobał mi się „Spider-Man: Homecoming”, gdzie z poziomu kompletnego „meh” przeszedłem do autentycznej frajdy czerpanej z ekranu. Trzeci „Thor” to wyjątkowo lekkostrawny film, na który spokojnie można się udać z całą rodziną. Formuła Marvela to samograj jeśli chodzi o wyniki finansowe, gorzej natomiast jeśli chodzi o samą substancję filmu, która czyniłaby każdy seans czy produkcję unikalnym doświadczeniem. Nie ukrywam, że bawiłem się dobrze, jednak komiksowym filmem tego roku pozostanie dla mnie zapewne „Logan”. Cóż, przystanek przez „Justice League” zaliczony.

 

OCENA :


Templar

 

 

Zwiastun / Trailer

18 września 2017 r. do sieci trafił poniższy, wspaniały trailer, specjalnie przygotowany w stylu ery VHS:

Trzeci, międzynarodowy trailer trafił do sieci 16.08.2017, a w nim Thor spotkał samego Dr Strange’a:

Pełny zwiastun opublikowano podczas Comic Con w San Diego 22.07.2017:

Zobacz także:

Ciekawy artykuł? Doceń naszą pracę:
[Głosów: 8 Średnia: 4.6]
Zobacz także
Dodaj komentarz

Klikając "Wyślij komentarz" wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych wpisanych w formularz komentarza w celu publikacji, moderacji i udzielenia odpowiedzi na komentarz zgodnie z Regulaminem Serwisu i Polityką Prywatności.