Film „2067” (2020) – Nadzieja umiera ostatnia [recenzja]

2
  • Tytuł: 2067
  • Tytuły robocze: Chronical; Subject 14
  • Premiera:
    2 października 2020 (Australia)
    3 grudnia 2020 (DVD w wybranych krajach)
    7 grudnia 2020 (Internet – w wybranych krajach)
  • Reżyseria i scenariusz: Seth Larney
  • Zwiastun ⇓

 


Fabuła / Opis

W roku 2067 całe życie na Ziemi jest zagrożone. Ciągłe wzrosty temperatury powietrza przyczyniają się do pożarów, które rozprzestrzeniają się na całej planecie. W atmosferze wypełnionej dymem zaczyna brakować odpowiedniej ilości tlenu, aby ludzie mogli przetrwać. Wśród zdziesiątkowanych populacji ostatnich miast rozwija się śmiertelna choroba płuc.
Ethan Whyte (Kodi Smit-McPhee) jest robotnikiem niskiego szczebla w ostatnim funkcjonującym mieście. Jego z pozoru nieistotne życie zmienia się, gdy zostaje wezwany z przyszłości przez tajemniczy sygnał radiowy. Młody bohater staje się ostatnią nadzieją wymierającej ludzkości – skoro ludzie żyją w przyszłości, oznacza to, że znaleźli lek. Ethan musi zostawić swoją umierającą żonę, aby wyruszyć w podróż, która zmusi go do stawienia czoła swoim najgłębszym lękom. Czy ocalenie ludzkości jest możliwe?

 

Film 2067 (2020) – Recenzja / Opinia

Mam ogromny sentyment do produkcji niskobudżetowych, z których bije wiara twórców w swoją pracę i które nie idą po najprostszej możliwej drodze do realizacji, a starają się naprawdę coś opowiedzieć, przekazać, dać do myślenia i to pomimo niewielkich środków na realizację. Jeżeli taki film potrafi mnie „złapać” wizją i pomysłem, a jeszcze ma ciekawy klimat, to jestem w stanie wybaczyć mu zgrzyty w grze aktorskiej, technice wykonania i nawet pewne nielogiczności w fabule, czy pójścia na skróty.

I takim właśnie filmem jest drugie pełnometrażowe dzieło Setha Larney’a. Nie dziwi mnie zbytnio, że film „2067” jest produkcją australijską. We współczesnym kinie ocierającym się o science-fiction z Australii często jest to Coś – pewna iskra w pomyśle lub specyficzna atmosfera, które wciągają widza w historie i bezproblemowo pozwalają mu zabrać czas, aż do końcowych napisów.

Seth Larney pracował nad pomysłem fabularnym od 2005 roku, kiedy to pierwszy raz zrodził mu się w głowie. Pragnął stworzyć film o nadziei i to finalnie w dużej mierze mu się udało, mimo że produkcja dotyka przygnębiającego tematu katastrofy klimatycznej. Najjaśniejszą stronę filmu „2067” jest właśnie pomysł fabularny, który czerpie nieco z klasyków kina o podróżach w czasie i przedstawia m.in. wynikające z tego paradoksy. Przez ten element fabuła może być nieco zagmatwana, niemniej dla znawców tematu jej rozgryzienie będzie pestką w porównaniu do chociażby takiej produkcji jak „Primer”. To zupełnie nie ten poziom komplikacji.


Ale to nie kwestie podróży w czasie są tutaj jedyne i najważniejsze. Film „2067” w zgrabny sposób łączy bowiem fabularne elementy czasowych paradoksów, technologii przyszłości, klimatycznych konsekwencji działań człowieka i jego roli na Ziemi, a także ludzkiego dramatu, zagubienia, desperacji, jednocześnie poruszając także temat ciągłości natury i jej odwiecznego cyklu odbudowy. Naprawdę sporo tutaj włożono do jednego, pełnometrażowego worka, jednak całość nie rozpada się, trzyma się mocno, broniąc się przed chaosem, a dodatkowo tchnie w niskobudżetowe kino SF pewien powiew świeżości.

Mimo, że główne przesłanie produkcji jest globalne, film „2067” w dużej mierze skupia się na problemach jednostki i próbach zmierzenia się z wewnętrznymi demonami głównego bohatera. Przez cały film uwagę skupiamy na nim i jego próbach zrozumienia zdarzeń z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości oraz przede wszystkim poznania siebie i zaakceptowania decyzji jakie będzie musiał podjąć. Wyszło to naprawdę nieźle, a Kodi Smit-McPhee, wcielający się w Eathana, którego możemy pamiętać z roli chłopca w doskonałej „Drodze” lub Kurta Wagnera w serii X-Men, dał radę udźwignąć swoją rolę.

Twórcy filmu dysponowali ograniczonym budżetem, jednak robili co mogli, aby to ukryć. Scen pełnych efektów jest niewiele, ale jak już są, to potrafią zachwycić – jak chociażby ujęcia w sercu futurystycznej metropolii, czy pejzaże z przyszłości. Przez większość seansu obserwujemy jednak praktyczne efekty i tradycyjną scenografię, odpowiednio dopieszczoną, detaliczną, aby dało się w nią bez problemu uwierzyć. Tam, gdzie nie było już budżetu, zdecydowano się wykorzystać naturalną scenografię w postaci roślinności gęstego, australijskiego lasu.

Istotną rolę w filmie odgrywa wzniosła lub momentami dramatyczna muzyka duetu Kirstena Axelholma oraz Kennetha Lampla. Trwajacy 42 minuty soundtrack można przesłuchać na Tidal, Spotify lub na YouTube. Gorąco polecam!

Jestem świadomy, że film „2067” jest przedstawicielem kina niższej klasy niż topowe produkcje. Dostrzegam wady w postaci średniej gry aktorskiej aktorów dalszego planu, nie najlepiej rozpisanych niektórych dialogów, co może utrudniać przejmowanie się losem bohaterów, i pewnej naiwności zwłaszcza w końcowych zwrotach fabularnych. Niemniej jednak ten film niesie ciekawe przesłanie, daje do myślenia i tak jak chciał autor – podświadomie wzbudza nadzieję i to pomimo niekorzystnych, nienapawających optymizmem okoliczności – nie tylko tych filmowych, ale i naszych, codziennych.

 

OCENA :


dr Gediman

 

ZWIASTUN / TRAILER

 

SCIENCE FICTION 2020 >>

Ciekawy artykuł? Doceń naszą pracę:
[Głosów: 4 Średnia: 4]
Zobacz także
2 komentarze
  1. Wojtek

    Totalna szmira. Kompletnie nie polecam gonitwy za tym filmem. Słabe do bólu. Tak marny, że nie będę recenzwal, bo po prostu nie ma czego. Dno w klasie. Bajka i bez wartości.

  2. swojmil

    Kretocentryści z Królewskiej TV wierzą, że taki duszący scenariusz miał miejsce kiedy zawartość tlenu spadła po przebiciu osłony nieba, wcześniej zwana potopem z 32 km ścianą wody jak u Kenta Hovinda.

Dodaj komentarz

Klikając "Wyślij komentarz" wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych wpisanych w formularz komentarza w celu publikacji, moderacji i udzielenia odpowiedzi na komentarz zgodnie z Regulaminem Serwisu i Polityką Prywatności.