- Tytuł: Monsters of Man
-
Premiera:
8 grudnia 2020 (USA – VOD online)
- Reżyseria i scenariusz: Mark Toia
- Zwiastuny ⇓
Fabuła / Opis
Pewna, przodująca w robotyce firma desperacko stara się zdobyć lukratywny kontrakt wojskowy, który zapewni jej przetrwanie i dalszy rozwój. Włodarze firmy, pragnący przeprowadzić nielegalny, terenowy test swoich robotów, postanawiają wejść w cichą współpracę ze skorumpowanym agentem CIA. Dzięki niemu udaje się umieścić cztery uzbrojone prototypy robotów w obozie na terenie Złotego Trójkąta, w którym najprawdopodobniej odbywa się produkcja narkotyków. Celem robotów jest likwidacja handlarzy. Test jednak zamienia się w rzeź wszystkich mieszkańców małej wioski w samym sercu dżungli. Sześciu młodych wolontariuszy uczestniczących w misji humanitarnej i będących świadkami wydarzeń, staje się teraz głównym celem robotów. Świadkowie zdarzenia muszą zostać wyeliminowani.
Tymczasem sterujący akcją tracą kontrolę nad jednym z robotów, który pozbawiony kontroli uzyskuje samoświadomość…
Film Monsters of Man (2020) – RECENZJA / OPINIA
Film „Monsters of Man” to doskonały przykład na to, jak powinny wyglądać niskobudżetowe produkcje akcji tworzone na srebrne ekrany. W niemal w każdym detalu tego filmu łatwo dostrzec wiarę twórców w efekt końcowy swojej pracy i przede wszystkim ich pasję. To nie jest film stworzony na szybko i od niechcenia, jak chociażby niewyrazisty i bezcelowy „Jiu Jitsu”. „Monsters of Man” został dopieszczony nie tylko od strony wizualnej, ale także aktorsko i lokacyjnie. Aktorzy przez cały czas trwania filmu głęboko wierzą w to, co robią, a ich mocno ekspresyjnie przekazywanie emocji bezwolnie przenosi się przez ekran i zaraża widza. Również zdjęcia dżungli, czy pełne gęste zieleni pejzaże robią wrażenie niemal tak dobre jak w „Predatorze”. Najjaśniejszym elementem tej produkcji są oczywiście perfekcyjnie dopracowane sylwetki elektronicznych morderców, do czego jeszcze wrócę w dalszej części recenzji.
Wspomnianą pasję przy tworzeniu filmu widać już po strategicznych decyzjach odnośnie powstawania produkcji. Film „Monster of Man” stanowi bowiem niezależną produkcję science-fiction z Australii, stworzoną w pierwszej fazie za środki twórców i zaprzyjaźnionych osób/firm. Był on zatem robiony jakby od tyłu. Twórcy nie chcieli najpierw zbierać pieniędzy od zainteresowanych Internautów, oferując im przysłowiowego kota w worku. Postanowili więc najpierw stworzyć film, a potem zbierać fundusze i reklamodawców, mając nadzieję, że film zwróci się w dłuższej perspektywie czasu. Ciekawe i odważne podejście w obecnych czasach, ale trafione. Jestem nie tylko pewny, że film na siebie zarobi z dużą nawiązką, ale również, że powstanie części druga, na co pozwala otwarte zakończenie.
Jak już wspomniałem ogromną zaletą filmu są dopracowane efekty, uzyskane podobno w cenie zaledwie ¼ standardowej, którą płaci się przy blockbusterowych produkcjach. Wystarczy obejrzeć zamieszczony na końcu tekstu zwiastun, aby dostrzec wybornie doprecyzowane sylwetki robotów, wyglądające i poruszające się równie płynnie i naturalnie jak chociażby w kinowym hicie Blomkampa o tytule „Chappie”. A jak to uzyskano, pokazuje poniższe zdjęcie:
Osobiście bardzo ujęła mnie „ptasia” błyskawiczność poruszania głową sztucznych żołnierzy. Lubię, gdy w filmach odchodzi się od nadmiernego uczłowieczania w sposobie poruszania się robotów, które mają być przecież bardziej efektywne niż ludzie ze swoimi ograniczeniami (w dużej mierze cielesnymi).
W filmie Marka Toia metalowi żołnierze są wyjątkowo bezwzględni, jak przystało na sztuczne i zaprogramowane do konkretnego celu roboty. Nie ma tutaj patyczkowania się, wahań czy zabawy z celami – zabijają szybko i skutecznie. W filmie nie zabrakło brutalnych scen, podkreślających bezwzględność maszyn. Jest krwiście i brutalnie, roboty nie szczędzą starszych i dzieci. Jednak rzeź nie trwa długo. Przez większą część filmu obserwujemy polowanie maszyn na ocalałych ludzi, którzy starają się kryć w zakamarkach i gęstej roślinności. Także przez ten przydługi tryb „searching”, brutalność maszyn, a także „ptasią” ruchliwość i czujność na dźwięki, muszę przyznać, że autentycznie wywoływały we mnie niepokój. Nie jest to oczywiście ten poziom grozy, jaki wzbudzał elektroniczny morderca w „Terminatorze”, gdyż oba te filmy dzielą jakościowo cała lata świetlne.
Jednak jeżeli obawiacie się, że „Monster of Man” to tylko bezmyślne kino akcji z domieszką grozy, możecie się pozytywnie zaskoczyć. W filmie znalazło się bowiem miejsce na spowolnienie akcji i czas na przeżywanie dramatów członków uciekającej grupy. Jednym z najważniejszych motywów filmu jest stopniowe uzyskiwanie samoświadomości przez robota pozbawionego ludzkiej kontroli. Dialog między maszyną, a byłym żołnierzem chroniących uciekinierów jest krótką, acz intensywną próbą zmierzenia się z istotą nie tylko człowieczeństwa, ale świadomości i życia w ogóle. Temat potraktowano oczywiście bardzo, ale to bardzo pobieżnie, płytko i mocno naiwnie, ale samą próbę należy docenić.
Całkiem przyzwoicie wypadli również aktorzy na czele z Brettem Tutorem. Wszyscy grali bardzo ekspresyjnie, było dużo krzyku, histerii i płaczu, ale przedstawiona sytuacja w jakiej się znaleźli to w dużej mierze usprawiedliwiała. Ta może nadmierna ekspresyjność dodawała intensywności w odbiorze.
W rolę agenta CIA wcielił się Neal McDonough, którego pamiętamy z roli Fletchera, walczącego z Tomem Cruisem w „Raporcie Mniejszości” oraz Timothiego 'Dum Dum’ Dugana w „Kapitan Ameryka: pierwsze starcie”. Obawiałem się, że aktor przejdzie obok filmu i potraktuje go, jako zło konieczne i element dorobienia. Tymczasem stworzył on dobrą postać, mimo że została rozpisana pobieżnie i bardzo stereotypowo. Stereotypowość postaci to jedna z głównych bolączek tej produkcji. Ścigani młodzi wolontariusze to grupka studentów nie grzeszących mądrością i aż dziw bierze, że doszli do zaatakowanej przez roboty wioski, a nie zginęli w buszu jeszcze przed kręceniem zdjęć ;).
Programiści kontrolujący maszyny to klasyczne przykłady zakręconych nerdów, a najemnik trzymający ich w rydzach, to typowy osiłek, któremu źle z oczu patrzy.
Film „Monster of Man” naturalnie nie jest zatem dziełem przełomowym i wybitnym. Mimo pozytywnego odbioru świadomy jestem skrótów fabularnych, braku logiki i naiwności w zwrotach akcji, a także w kreowania bohaterów czy uproszczeń zbyt wielu elementów. Film trwa za długo, nie zabrakło zatem zbędnych dłużyzn. Kilka scen wywołało również u mnie uśmiech zażenowania. Przykładowo ludzie sterujący akcją robotów dość łatwo przyjmują uśmiercanie dzieci, jednak dopiero zabicie Amerykanki wywołuje wręcz histeryczną reakcje. To się nazywa patriotyzm ;). Innym przykładem może być pozbieranie się bohatera po potężnej eksplozji – wstaje z popiołów, a za nim piękna i nienaruszona zieleń. Jednak w tym przypadku można zrozumieć oszczędność twórców w nakładaniu efektów ze względu na niski budżet filmu.
Złe elementy jednak nie przeszkadzają w dobrym odbiorze tej produkcji. Mark Toia stworzył film, który potrafi zaangażować, utrzymać widza w napięciu i dostarczyć rozrywki. Mamy do czynienia z tanim, lecz całkiem dobrze zrobionym filmem przez osoby z pasją, który potrafi przebić wiele droższych produkcji pojawiających się w serwisach streamingowych.
TRAILER / ZWIASTUN
8 grudnia 2020 roku, z okazji premiery VOD, udostępniono nowy zwiastun:
Poprzedni trailer prezentował się następująco:
Zgadzam się w dużej mierze z recenzją. Jest to film dobry, ale… męczący. To, co przyciąga najbardziej to świetne zdjęcia, aktorzy, roboty i ogólna fabuła, czuć świeżą krew twórców i inspiracje z kultowych filmów. Jednak upchnięto tutaj zbyt dużo wątków, co budzi uczucie lekkiej irytacji, bo czasami ma się wrażenie, że zgłębiamy kolejne relacje licznych bohaterów, które są przerywane głównym wątkiem 'robotów w lesie’. Niemniej jednak warto zobaczyć ten film dla świetnej pracy technicznej, zwłaszcza w postaci robotów.
Jak na budżetowy film to na prawdę kawałek dobrego akcyjniaka. Może w paru miejscach przegięcie, ale w końcu to nie jest pozycja z gatunku wybitnych dzieł polskich lektur szkolnych.
bardzo fajnie się przy tym spędziło czas, „krwawe” sceny były w sam raz, bez fruwających flaków.
Gra aktorska też nie była zbytnio drętwa.
Subiektywnie – super pozycja pod „popcorn i colę” przed telewizorem.
Jakoś trailer do mnie nie przemówił, ale na pewno obejrzę i wtedy ocenię film :)
zapowiada się naprawdę ciekawie :)