- Tytuł: Diuna
- Tytuł oryginalny: Dune
-
Premiera:
3 września 2021 (pokaz na Festiwalu Filmowym w Wenecji)
15-17 września 2021 (kina w wybranych krajach)
22 października 2021 (kina w Polsce, kina w USA i w HBOMax) - Reżyseria: Denis Villeneuve
- Zwiastuny ⇓
Film Dune (2021) – Fabuła / Opis
Pełna emocji i mistyczna podróż Paula Atrydy (Timothée Chalamet), wyjątkowo uzdolnionego młodego człowieka, starającego się wypełnić swoje przeznaczenie, którego początkowo nie rozumie i jakie wydaje się go przerastać. Musi on udać się na najniebezpieczniejszą planetę we wszechświecie, aby zapewnić przyszłość swojej rodzinie i swoim poddanym. Staje się on jednak jedną z wielu ofiar spisku o kosmicznym wymiarze. Gdy wrogie siły w regionie toczą zażarte spory o najcenniejszy skarb planety – melanż (najważniejszy z istniejących zasobów, zdolny do uwolnienia największego potencjału ludzkości) – przetrwają tylko ci, którzy mogą pokonać swój strach…
FILM DIUNA (2021) – RECENZJA / OPINIA
Filmu „Diuna” nie można traktować jako remake groteskowej produkcji Davida Lyncha z 1984 roku, a takie słowa niejednokrotnie padały w moim otoczeniu z ust różnych, znanych mi osób. Nowa „Diuna” to zupełnie odrębna i odmienna próba podejścia do pełnometrażowej adaptacji jednej z najważniejszych powieści science-fiction Franka Herberta. Już na samym początku tej recenzji pragnę odejść od porównań, który z tych filmów był lepszy, podobnie, jak od wytykania różnic między dziełem filmowym a pisanym. Lynch 37 lat temu stworzył oryginalną stylistycznie produkcję, do której sam lubię wracać. Dzieło Denisa Villeneuve’a to natomiast zupełnie inny film i inne podejście do adaptacji powieści Herberta. Oczywistym jest, że reżyser i scenarzyści musieli pójść na pewne mniejsze i większe odstępstwa w stosunku do dzieła pisanego, aby z powodzeniem zmieścić fabułę w pełnometrażowe ramy. Nie zamierzam oceniać ich wyborów z punktu widzenia miłośnika książki. Cieszę się, że rozbito wybitne dzieło na dwa akty, co pozwoli reżyserowi na przedstawienie więcej detali wziętych z kart powieści. Teraz natomiast przedstawię swoje wrażenia z sali kinowej, skupiając się na odbiorze samego filmu, traktując go jako dzieło science-fiction, a nie tylko (i aż) mniej lub bardziej dokładna adaptacja słynnej powieści.
Reżyser nowej “Diuny”, Denis Villeneuve, obecnie nadaje ton całemu gatunkowi science-fiction. Poprzednio uraczył nas dziełami “Nowy początek” (2016) oraz “Blade Runner 2049” (2017). Oba filmy uważam za jedne z najlepszych i najambitniejszych dzieł w tematyce scifi ostatniej dekady. Obie wspomniane produkcje cechuje specyficzny styl wizualny, minimalistyczny, zrównoważony, wysmakowany, a jednocześnie także i monumentalny. Ten styl stał się już wizytówką reżysera i niezmiernie ciekaw byłem, czy w nowej „Diunie” nadal będzie on trwał przy swoim, czy też spróbuje czegoś diametralnie innego.
Co się okazało? Denis w filmie „Diuna” nie tylko postawił na konsekwencję i pozostał wierny swojemu stylowi, ale jakościowo wyniósł go na jeszcze wyższy poziom, w co nadal nie mogę wręcz uwierzyć. Nie sądziłem, że może on zrobić film lepszy, bardziej klimatyczny i monumentalny niż „Blade Runner 2049”, szczególnie, że wspomniany poprzednik, jak wiemy, słabo poradził sobie w Box Office. A mimo to wytwórnia zaufała reżyserowi kolejny raz, przyznała mu duże środki na próbę zmierzenia się z wielką powieścią.
Reżyser odwdzięczył się dostarczając przewspaniałą, majestatyczną wizję, która swoim rozmachem i – kolejny raz celowo powtórzę – monumentalnością, obejmuje i otacza widza, aż przytłacza go, a nawet pomniejsza, jak ludzi patrzących na potężny masyw górski stojących u jego stóp. Film „Dune” zapiera i zabiera widzowi dech, a jednocześnie wciąga go niczym piasek nieszczęśników uciekających przed polującym czerwiem. Wygląda na to, że reżyser daleki jest od przepełnienia, popadnięcia w marazm i stan samosatysfakcji. On dopiero się rozkręca i aż brakuje wyobraźni, co – i przede wszystkim – jak może pokazać nam w „Dune 2”.
Skoro już poruszyłem kwestie wizualne, rozwinę temat dalej, gdyż ten aspekt to zdecydowanie najmocniejsza strona filmu. Villeneuve w dobrze znany sobie stylu (jeszcze podbitym do potęgi piątej), przywrócił znaczenie określeniu: magia kina. Reżyser wizualnie zaserwował nam arcydzieło, umiejętnie wykorzystując ascetyzm i brutalizm formy, długie sekwencje filmowe oraz jakże charakterystyczne dla niego kadrowanie i grę świateł. Żadne ujęcie nie jest tutaj przypadkowe, wszystko zostało dokładnie przemyślane. Zdumiewa, jak łącząc elementy różnych kultur i religii (z naciskiem na dalekowschodnie klimaty) potrafił stworzyć spójną, wizualną całość, która hipnotyzuje. Kłaniam się do kolan (do kostek niestety nie dam rady) wizjonerom, koncept-artystom i każdej osobie zaangażowanej w post-produkcję, która przyczyniła się do efektu końcowego. W tym filmie wszystko jest namacalne, scenografia w pełni wiarygodna, a żaden nałożony efekt CGI nie razi sztucznością ani przejaskrawieniem.
Muszę podkreślić, że ekran domowego odbiornika jest zwyczajnie za wąski i zbyt ograniczony, aby zmieścić panoramiczną i wszechogarniającą wizję Denisa. Film „Diuna” powstał dla kina i tylko w sali kinowej można w pełni cieszyć się jego odbiorem. Imponujące jest to, że niemal każdy kadr z filmu można wyciągnąć, oprawić w ramki i powiesić na ścianie. Dzieło sztuki!
Niemniej jednak, stylistyka preferowana przez reżysera ma pewien efekt uboczny. Ogromne pomieszczenia, wysokie, grube mury, oszczędnie zdobione najczęściej tylko światłem i fakturą skały oraz nielicznymi płaskorzeźbami – to wszystko prezentuje się imponująco, ale też wieje od tego chłodem, jakby wyssano z obszernych pomieszczeń życie. Postacie, poruszające się po nich, zdają się być jedynie chwilowymi gośćmi, czy nawet zwiedzającymi. Nie czuć energii życia, ciepła, nikt z bohaterów nawet nie próbuje ocieplać pokoi i otaczać się meblami. Postacie otaczają tylko wysokie, chłodne mury, które wręcz odzierają z uczuć, entuzjazmu i samej chęci na żywiołową spontaniczność. Takie otoczenie dość dobitnie podkreśla panujący ustrój oraz ludzi decydujących o losach nie tylko jednostek, ale i całych planet. Uwypukla to również sytuację młodego Paula – przyszłego przywódcę potężnego rodu, który nie ma miejsca, ani czasu by być młodym, a od którego oczekuje się ciągłego skupienia, posłuszeństwa i nieustannej nauki.
Jednak nie każdemu widzowi tak przedstawiony monumentalizm przypadnie do gustu. Jeżeli podobał się Wam wizualny styl poprzednich filmów SF reżysera, to zachwyci Was kreacja otaczającego świata w „Diunie”. Jeżeli jednak poprzednio kręciliście nosem i nie czuliście tej dennisowskiej surowości – także teraz będziecie mogli czuć się .. hmm.. nieswojo.
Scenografia buduje jednak atmosferę filmu, a ta jest dystopijna i zaskakująco mroczna. Film „Dune” bardzo często skąpany jest w półmroku i delikatnej poświacie nocy. Nawet szczegóły potężnego czerwia, który zawisł nad bohaterem, są trudno dostrzegalne przez półmroczną zasłonę. Wiele scen akcji również odbywa się w cieniu przy mniej lub bardziej ograniczonej widoczności. To ciekawy zabieg, który jednocześnie nieco odbiera dynamizm scenom akcji i walk, ale i dodaje posępnego klimatu.
Ogromną rolę odgrywa tutaj także podkład dźwiękowy i muzyka autorstwa Hansa Zimmera. Kwintesencją połączenia wizualnego, mrocznego i przytłaczającego stylu z dźwiękiem jest chyba najbardziej intensywna w doznaniach scena na Salusa Secundus, gdzie fanatyczna armia zostaje namaszczona przed planowanym atakiem. To istny obłęd w odbiorze, a sama scena mocno daje do myślenia w temacie łączenia wojny z fanatyzmem religijnym.
Soundtrack Zimmera, który ukazał się wiele tygodni przed polską premierą filmu, wielokrotnie był przeze mnie przesłuchiwany. Jednak mimo prób, nie potrafiłem wczuć się w tą muzykę. Podobał mi się dalekowschodni styl, który miał wpasować się dobrze w pustynne krajobrazy Arrakis, ale byłem zawiedziony, że niczego nie mogłem na dłużej zapamiętać, ani „odpłynąć” przy tej muzyce.
Po seansie „Diuny” nagle diametralnie zmieniłem zdanie. Muzyka w kinie brzmiała wybornie i bardzo dobrze pasowała do obrazu. Uzupełniała go, nadawała klimatu, a kiedy trzeba było wciskała piasek Arrakis między zęby lub podnosiła dramaturgię. Śpiewany motyw przewodni jest może za monotonny i zbyt często występuje w filmie, ale nie na tyle, aby przeszkadzał w jakikolwiek istotny sposób w odbiorze całej produkcji. Zimmer odszedł kolejny raz od chwytliwej melodyjności, ku niecodziennym brzmieniom. Jak plotka głosi, na potrzeby „Diuny” stworzył on nawet nowe instrumenty, gdyż tylko tak mógł uzyskać brzmienie, jakie sobie wymarzył.
Fabularnie film „Diuna” wypada pozytywnie już od samego początku. Muszę przyznać, że twórcy zgrabnie poradzili sobie z wprowadzeniem widza w historię. Nie miotano wątkami, a skupiono się na budowaniu postaci młodego Atrydy. Dzięki dobremu prowadzeniu tej postaci łatwo zrozumiemy, z czego wynikały jego działania i problemy. Rozwój tej postaci jest zaskakująco spójny i nawet wręcz naturalny, oraz – co najważniejsze – angażujący widza.
W ogóle, jeżeli weźmiemy pod uwagę kosmiczną skalę konfliktów tej filmowej opowieści, niespodziewanym jest, jak dobrze twórcom udało się stworzyć historię mocno skoncentrowaną na postaciach.
Bardzo pozytywnie odebrałem też sposób przekazania wiedzy geopolitycznej i bieżącej sytuacji głosem bohaterów. Tutaj słynne napisy z „Gwiezdnych Wojen” czy też narrator byłyby po prostu zbyteczne.
Osobiście nie doświadczałem dużych zaskoczeń fabularnych, gdyż mocno w pamięci mam wersję Lyncha, a także gdzieś na przestrzeni dwóch lat czytałem książkę. Pojawiło się zatem wiele scen i zwrotów akcji, które już widziałem, o których już czytałem. Niesamowity jest jednak kunszt reżysera, gdyż potrafił w ekscytujący sposób przedstawić dobrze znane sceny na swój, oryginalny sposób. Niech za przykład posłuży chociażby próba Paula z pudełkiem – doskonale wiedziałem, co się w niej stanie, a mimo to, gdy Paul spojrzał z uniesieniem na sprawczynię cierpienia – wręcz ciarki przeszły mnie po plecach.
Czy coś tutaj przeszkadza?
Jest nieco za duża dysproporcja zarówno w ilości wątków, jak i przepychu audio-wizualnym między 2/3 filmu, a końcowym aktem, dziejącym się na pustyni. Z potężnego rozmachu zostaliśmy wypchnięci na „wąską i kameralną” pustynię, gdzie musiał nastąpić fokus na zaledwie kilku najważniejszych bohaterach, powiązanych przez los i przeznaczenie. Ale ten zabieg musiał nastąpić, jeżeli Denis chciał podążać za książkowym pierwowzorem. Zapewne na drugim seansie filmu „Diuna” nie będzie mi to już przeszkadzać.
Nauczony również współczesnymi „Gwiezdnymi Wojnami” i innymi filmami np. marvelowskiej sagi, po spowolnieniu tempa przed końcówką filmu, podświadomie oczekiwałem wielkiego finału, czegoś mocnego na koniec, co jednak nastąpić w tej konstrukcji adaptacyjno-książkowej – zwyczajnie nie mogło.
Jeżeli jeszcze miałbym usilnie szukać dziury w całym, mógłbym zwrócić uwagę na pewien brak płynności w opowiadaniu historii i na nieco rwane prowadzenie niektórych wątków. Jednak nie jest to na tyle istotny element, żeby mógł zaburzyć ostateczną ocenę filmu.
Na sam koniec recenzji filmu „Dune” zostawiłem opinię o grze aktorskiej. Nie będę się nad nią szczególnie rozwodził. Dlaczego? Ponieważ w moim odczuciu aktorsko ten film wypadł praktycznie idealnie. Obsada została dobrana perfekcyjnie i nie potrafię wyobrazić sobie innych odtwórców ról niż tych aktorów, jakich zobaczyłem na ekranie.
Timothée Chalamet potrafił przemycić w grze zarówno młodość i nieopierzenie Paula, jak i trud noszenie przez niego ciężaru przyszłego władcy oraz wybrańca. Rebecca Ferguson bardzo umiejętnie i w wyważony sposób odegrała postać walczącą o życie syna, będąc jednocześnie na rozdrożu z wymaganiami i naciskami ze strony Bene Gesserit. Bardzo pozytywnie zaskoczył Jason Momoa, który świetnie wykorzystał otrzymaną dużą przestrzeń do gry i stworzył fantastyczną postać Duncana. Żałuję, że tak mało widzieliśmy mrocznego Barona, rewelacyjnie przedstawionego przez Stellana Skarsgårda. I tak można wymieniać i wymieniać …
Podsumowując:
film „Diuna” (2021) to istne arcydzieło science-fiction. Nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak duże wrażenie zrobił na mnie premierowy film SF. Zwłaszcza w formie przekazu to audio-wizualny majstersztyk, który przypomina o magii kina. Odbiór filmu „Dune” na dużym ekranie na blisko dwie i pół godziny tak mocno wepchnie Was w zagłębienia fotel, że całkowicie zapomnicie o świecie poza salą kinową. Co więcej, przez kilka dni po seansie film Villeneuve’a będzie gdzieś tam krążył w Waszych myślach i nie pozwoli łatwo o sobie zapomnieć.
Świat przedstawiony w tej produkcji jest równie wciągający, co uzależniający i stanowi bardzo intrygujący, wielokulturowy konglomerat o wielopłaszczyznowym przekazie. Mam nadzieję, że dla wielu z Was, drodzy Czytelnicy, przygoda z nową „Diuną” nie skończy się na jednym seansie. Osobiście po zaledwie paru dniach od seansu mam więcej niż ogromną ochotę wybrać się do kina ponownie.
Jestem jednocześnie świadomy, że surowy, chłodny i obdarty z uczyć, wręcz muzealny wystrój, a także sztywna, wzniosła tonacja tej produkcji oraz pomnikowe dialogi i postawy bohaterów mogą nie przypaść do gustu wszystkim widzom, a zwłaszcza tym szukającym na sali kinowej głównie luzu i rozrywki. Niemniej jednak nawet te osoby powinny wybrać się do kina, by spróbować na chwilę zmienić podejście. Naprawdę warto, gdyż trafił nam się film szczególny, w wielu elementach wręcz wybitny, który przy sprzyjających wiatrach otworzy całe spektakularne uniwersum filmowe i serialowe, oparte na powieściach. Trudno też o lepszą promocję książkowej „Diuny”. Ten film może sprawić, że kolejne młode pokolenie sięgnie pierwszy raz po powieść i zarazi się wizją Herberta.
Oczywiście mógłbym w tej recenzji na siłę wytykać rzeczy, które w filmie nie były najlepsze, które można było przedstawić inaczej/lepiej lub też mógłbym skupić się na rozbieżnościach z książkowym pierwowzorem. Pytanie jednak – dlaczego miałbym to robić? Jaki byłby w tym cel. Czy z kina wyszedłem rozczarowany? Absolutnie nie, byłem zachwycony i oszołomiony! Po co zatem szukać usilnie dziur w całym? Idźcie do kina i chłońcie ten niesamowity spektakl. Na następny poczekamy do października 2023, kiedy to na ekranach zabłyśnie: „Dune: part two”.
Zwiastun / Trailer
Kolejny, oszałamiający trailer ukazał się 22 lipca 2021:
Pełny zwiastun ukazał się 9 września 2020:
8 września 2020 roku opublikowano pierwszy teaser:
źródło głównego zdjęcia:
wall.alphacoders.com/big.php?i=1098618
Fabuła książki wciąga i trzyma aż do końca. Natomiast film to jedno wielkie nic. Dialogi oraz aktorzy (poza zbalzowaną odtwórczynią roli Chani) świetne, a poza tym… nic, pustka, kompletna nuda. Zmiana płci Kynesa obroniła się doskonałym warsztatem aktorskim odtwórczyni tej roli, a malkontenci zarzucający brak urody pani Ferguson (Jessica) niech się zastanowią nad własnym, zbyt wybujałym pojęciem piękna, bo aktorka niezwykle zgrabnie uniosła tę rolę.
Zupełnie nie rozumiem, jak bardzo można było zmarnować szansę na audiowizualny kunszt tej książki. Ten sam reżyser potrafił utworzyć genialną atmosferę przestrzeni i nastroju w Blade Runnerze 2049, a tutaj dostajemy dosłownie pustynię wrażeń. Nijaka muzyka, nijaki drugi plan, nudny pierwszy plan i może kilka wartych uwagi scenerii. Przekaz jest prosty – mamy skupiać uwagę na aktorach, reszta się nie liczy… jakże wielki błąd. Nie ma tu wizji przyszłościowego zmysłu estetyki – dostajemy gołe ściany pałacu, myśl techniczna to toporność – brak jakiegokolwiek zaplecza dostosowanego do sytuacji (postaci dosłownie stoją na szarym/czarnym tle pośrodku niczego), scena na cmentarzu jest żałosna w swojej prostocie – ot kilka grobów przypadkowo rozsianych nad urwiskiem. Czuć niestety smród CGI zamiast wykorzystać potencjał pomocy cyfrowej, zupełnie jakby zabrały się za to osoby bez kreatywności i doświadczenia.
Doskonale rozumiem charakterystykę miejsca i czasu Diuny, miało być surowo i katastroficznie, mały człowiek kontra wielki świat. Wyszło niestety jałowo, niemal pod każdym względem.
Film niestety tylko dobry wizualnie, chociaż widać faktycznie sztampę vide Blade Runner 2049. Nie udźwignęli zwizualizowania „podróży” statków gildii, a chętnie bym obejrzał ich wizję zaginania przestrzeni. Aktorsko całkiem zgrabnie, chociaż rola Zendaya jako Chani nie leży mi zdecydowanie.
Z wszystkich filmowych adaptacji, dalej niezmiennie w moim odczuciu miniseriale „Diuna” i „Dzieci Diuny” pomimo niskiego budżetu i raczkującego CGI są najlepszą adaptacją dzieła F. Herberta.
Hmm…. Z jednej strony „film niestety tylko dobry wizualnie”… A w dalszej części Twojej wypowiedzi jest wzmianka iż nie dźwignięto zwizualizowania podróży… Ciężko mi zatem nie pomyśleć, że skoro film jest tylko dobry wizualnie to przedstawienie tej podróży również by się tyczyło tylko efektów i odbioru czysto wizualnego – a co za tym idzie dalej by nie zmieniło Twojej oceny „tylko dobrego wizualnie”. Wszak, ta podróż, nie byłaby nie wiadomo jak długą sceną i tym bardziej nie zmieniłaby klimatu całego filmu na „plus” lub „minus” – po jednej scenie nie da się ocenić filmu… A więc idziemy albo w jedną stronę: czyli oceniamy tylko wizualnie, albo w drugą: czyli oceniamy pełną adaptację.
A w tym przypadku skoro ten jeden film nie jest zakończoną historią i skoro również przytoczono „miniseriale Diuna i Dzieci Diuny” ja bym z takimi porównaniami się jeszcze wstrzymał aż dane będzie panu Villeneuve również przedstawić „miniserial”. Wtedy będzie można mówić czy dzieło jest tylko dobre wizualnie i czy miniseriale z lat ubiegłych są lepszą adaptację książki czy też nie.
Tymczasem Tobie i sobie życzę kolejnej części by móc nacieszyć oko kolejną częścią, bo faktycznie wizualnie strasznie mi się podobało :) I również zgadzam się że miniseriale są na razie najlepsze – tak jeszcze bym nie skreślał kolejnych (miejmy nadzieje) obrazów – a nuż zostaniemy mile zaskoczeni ;)
pozdrawiam. \m/
Książkę czytałem wielokrotnie.
Film z 1984 również widziałem. Tak, pod względem wizualnym , czyli efektów, dość kiepski i to nawet na tamten czas.
Co więcej , nie da się tego filmu oglądać, wcześniej nie czytając książki, ponieważ nikt nic nie zrozumie.
Nawet się zastanawiałem po co nakręcono tak niszowy film…ALE aktorstwo przednie, a jak się do tego czytało książkę to uczta podwójna, bo naprawdę się postarali.Wszystkim zależało.
Ale to rodzi jakość fabularną samą w sobie, gdzie nie ważne są wytryski wizualne, ale treść.Oraz aktorstwo.
Kiedyś dawno temu…gdzie nie liczyły się efekty i kolor….aby nakręcić dobry film trzeba było aktorsko i reżyserko na niego zapracować.
Inaczej się NIE DAŁO. I to dotyczyło kinematografii od samego początku kręcenia korbką przy kamerze w obudowie drewnianej.
A teraz SIĘ DA. Bo jak się „da” to się zrobi.
Nie ważna treść , ważny jest obraz.Całkowite odwrócenie o 180 stopni.
Bo co czyni kasę ? I komu się to sprzeda ?
W książce istota walki jest wewnętrzna i wielopłaszczyznowa, stricte fizyczna walka jest absolutnym marginesem, to tylko konsekwencja wyboru, a kiedy tą walkę się wygra/przegra to rodzi to kolejne następstwa prowadzące do innych wyborów.
Kiedyś ludzie po obejrzeniu filmu chwytali za książkę, bo „czegoś” im brakowało, pomimo dobrej adaptacji filmowej.
Jaka jest dziś na to szansa ?
Ujmę to tak : Książka ? Jaka książka ! Kiedy będzie Diuna 2 ?!
Jeśli chodzi o „Nowy początek”…ten film sukcesywnie spada w rankingach : super świetnych i przełomowych filmów.
Jak coś co wielu piewców tak określa ( i tak określało) tak zaczyna spadać aż dotrze w sferę zapomnienia?
Z tego względu ja ten film obejrzałem chyba z 5 razy, za każdym razem odczuwając jego średniość i jedynie poprawność, no ale skoro tylu krzyczy o „przełomie” na miarę WIEKU…to może ją się mylę.
W sumie warto obejrzeć.. ale rewelacja to to nie jest..
Dla mnie Paul kładzie to aktorsko i jest niedopasowany do postaci..chudzina taka..
Duncan rewelacja:) Gournej też fajny..
Rabban świetnie dobrany:)
Jessica jest w sumie ok chociaż w porównani z filmem Lyncha to jednak troche jej brakuje,… Ale nie jest żle.. tylko taka mało urodziwa jakoś..
Rozczarowująca jest Hani.. oczywiście poprawność polityczna a jakże..w Luchu to Hani byla faktycznie kims kto aż przyciagała myśli.. a tu.. takie coś nijakiego.. niby dobrze że jednak jest kobietą…
Bo Kynes to okazuje sie, że nie facet… Swietny w filmie Lyncha. ale tu.. no coż chyba jego siostra bliżniaczka..
Oglądałem to w kinie 4DX .. efekty fajne ornitoptery swietne:)
Ale brakuje mi tego czegoś co w poprzedniku było.. a tu.. jakoś mi tego brak mimo ewidentnie lepszej technologi produkcji..
Zgadzam się w całości z recenzją. Film w bija w fotel i trzeba się naprawdę zmusić z niego wstać po zakończeniu filmu. Już nie mogę się doczekać drugiej części.
Uderzyło mnie przedstawienie postaci Kynesa ale Pani Duncan-Brewster skutecznie się w moich oczach obroniła. Z wielu zapowiedzi najmniej pasował mi Jason Momoa jako Duncan Idaho. Ale po obejrzeniu filmu musiałem zweryfikować swoje wyobrażenia.
Stellan Skarsgård……. Stellan Skarsgård….. mało było jego postaci w tej odsłonie. Jednak każde pojawienie się to był majstersztyk.
2021 się zaczął, więc już bliżej niż dalej do premiery, oby tym razem jej nie przenieśli. Już nie mogę się doczekać. #ohkino widzimy się na bank!!!
Qrteczka …. tak czekałem, tak czekałem … od długiego czasu premiera, której kibicuję i co? No i przenieśli na 2021 rok :-( ech…
O, dobrze że zdecydowano podzielić się to na dwie części, bo jak autor sam wspomina ciężko było by to wszystko upchnąć w jedną część filmu.
Miejmy nadzieje że nie każą długo czekać na drugą część filmu… Ale już wiem na co wybiorę się do kina w grudniu :)
Zapowiedź piękna. Obraz wizualnie jak dla mnie świetny. Muzyka mi dziwnie nie pasuje. Czekam niecierpliwie na premierę. Jakoś przeżyję Ekologa imperialnego poprawnego politycznie. Całą reszta wydaje się być tego warta.
Sam rezyser mowi o tym „adaptacja”, czyli nie wierne odwzorowanie…nie da sie, F.Herbert byl wyjatkowy, po prostu swiat jest zbyt skomplikowany w lekturze aby moc to przeniesc nie ekran…
Co do poprwanosci politycznej, tez mnie to zabolalo…troche mniej, gdy pozwolili sie wypowiedziec aktorce nt swojej roli (i przeslania za postacia Liet-Kynesa…
Podlinkuje do tego wywiadu, mam nadzieje ze OK na tej stronie?
https://www.youtube.com/watch?v=lvIasUKWgYs