Film „Aquaman” (2018) – Obłędne widowisko – Recenzja

 

  • Tytuł: Aquaman
  • Premiera:
    26 listopada 2018 (Wielka Brytania);
    21 grudnia 2018 (Polska)
  • Reżyseria: James Wan
  • Zwiastun ↓

 

Film Aquaman (2018) Recenzja / Opinia

 

„Make Aquaman great again” – takie hasło przyświecało zapewne Jamesowi Wanowi, kiedy zabierał się za stworzenie filmu o jednym z najbardziej niedoszacowanych i wyszydzanych superbohaterów. Kojarzona często z tandetną kreskówką z lat 70-tych i 80-tych o tytule „Super Friends”, czy też bliższymi czasowo drwiącymi memami, postać Aquamana nie niosła za sobą tego samego ciężaru gatunkowego co jego najbardziej rozpoznawalni koledzy z DC Comics: Batman i Superman.

Sytuacja zmieniła się, kiedy w rolę (przyszłego) króla mórz i oceanów wcielił się Jason Momoa, chłop na schwał, kojarzony z bycia kozakiem w życiu i na ekranie. Najpierw było to drobne cameo w „Batman v Superman: Dawn of Justice”, sygnalizujące istnienie podwodnego bohatera w świecie DC Extended Universe, później zaś pełnoprawny udział w przygodach metaludzi zilustrowanych przez „Justice League”. Tym ostatnim Jason pokazał się z jak najlepszej strony, a jego zawadiacki Aquaman przywrócił nadzieję w sercach fanów na całym świecie, że postać ta ma szansę na dobry solowy film.

I tu wracamy do Jamesa Wana. Reżyser zaistniał w zbiorowej świadomości dzięki popularnemu filmowi „Piła”, który wywołał swego czasu pewne trzęsienie ziemi w światku horrorów. Idąc za ciosem, Wan z czasem został również ojcem takich znanych filmów jak „Insidious” czy „The Conjuring”, przy czym ten ostatni dał podwaliny bardzo dobrze prosperującemu i nienachalnemu „uniwersum filmowemu” o nazwie The Conjuring Universe. Reżyser nie stronił także od rozbuchanych blockbusterów, dowodem czego jest film „Furious 7” z popularnej franczyzy o Dominicu Toretto i spółce rozbijających się szybkimi samochodami i mających w czterech literach prawa fizyki.

Po porażce „Justice League” w światowym box office, w styczniu 2018 nowym prezesem DC Films został Walter Hamada, prywatnie bliski kolega Wana, z którym współpracował wielokrotnie jako producent wykonawczy przy horrorach reżysera. Dzięki tej sytuacji, James Wan jeszcze bardziej umocnił swoją pozycję jako jeden z nowych filarów DC Extended Universe po swoistej „akcji sprzątania” w firmie i folderze z przyszłymi filmowymi projektami, jaką zarządził nowy prezes. „Aquaman” Wana miał się stać jednym z kół zamachowych nowego, świeższego podejścia do świata DC na ekranach.

Film „Aquaman” opowiada historię Arthura Curry’ego, potomka najzwyklejszego w świecie mieszkańca lądu (latarnik) i królowej Atlantydy, których los dosłownie rzucił sobie w objęcia. Obdarzony supermocami Aquaman (bo taki przydomek nadają mu ludzie) stara się znaleźć swoje miejsce na świecie długo po wydarzeniach z „Justice League”. Niepewny swojego królewskiego rodowodu, ten niesamowity mieszaniec będzie musiał wkrótce zdecydować, czy jest mu pisane zmierzyć się z przeszłością i stać się głową podwodnego ludu. Jego decyzję przyśpieszają niebezpieczne dla ludzi działania jego przyrodniego brata Orma, który w swoim pędzie ku władzy pragnie podporządkować sobie podwodne królestwa i ruszyć przeciwko mieszkańcom lądu. W tle pojawiają się też starzy i nowi sprzymierzeńcy, wśród nich rudowłosy obiekt miłości, jak i kolejny przeciwnik, pałający do naszego herosa nienawiścią w wyniku osobistej straty, a także starożytny artefakt, trójząb króla Atlana, będący symbolem władzy absolutnej.

Mimo nagromadzenia różnych wątków, to prosta historia o miłości, zdradzie, żądzy władzy i poszukiwaniu swojego miejsca, którą przerabialiśmy już w różnych wariantach i konfiguracjach nie raz i nie dwa. Film „Aquaman” już od samego początku leci gładko z kwestiami kto, kiedy, dlaczego i jak. Choć większość czasu spędzimy razem z bohaterami pod wodą, nie zabrakło również scen na lądzie. Podwodne niesnaski i walka o władzę są bowiem brzemienne w skutkach dla naziemców, ponieważ jak tylko Orm/Ocean Master zakończy swój wyścig o tron wszystkich wodnych królestw, ma zamiar przenieść konflikt na suchy ląd i wynagrodzić pięknym za nadobne krzywdy wyrządzone mieszkańcom mórz i oceanów.

Film obfituje w mnóstwo kuriozalnych momentów, rozwiązań fabularnych, czy wreszcie postaci, ale… wszystko to idealnie współgra ze sobą i daje radość odbiorcy. Już pierwsze sceny z walczącą królową Atlantydy (w tej roli nieźle trzymająca się, choć mocno „naciągnięta” Nicole Kidman) robią wrażenie, a dalej jest już tylko intensywniej. Im dalej w ocean, tym bardziej podkręcany jest obrotomierz, a wariacja na temat „Małej Syrenki” (bo „Króla Lwa” zostawmy już Czarnej Panterze) dostaje pokaźnych bicepsów, zaś wizualny aspekt filmu zostaje przefiltrowany kroplą LSD, za dodanie której do podwodnego ponczu odpowiadają m.in. specjaliści od efektów specjalnych z Industrial Light & Magic i Weta Digital.

Film „Aquaman” jest być może najbardziej spektakularną wizualnie produkcją opartą na komiksie, jaka dotąd powstała. James Wan świetnie zrozumiał jakie możliwości daje film, którego lwia część akcji dzieje się pod wodą. Wie także, że morskie głębiny to nie tylko kilka raf koralowych na krzyż, parę delfinów i żółw morski w towarzystwie świecących meduz. Dowodem tego niech będą sceny związane z Atlantydą, a wsparte klimatyczną muzyką idealnie podkręcająca wizualne walory scen, mamy zwycięską sytuację, w której nasze oczy i uszy karmione są czymś niesamowitym. Wizja Atlantydy przedstawionej w „Aquamanie” jest niesamowita. Przedstawiono ją jako miejsce wizualnie oszałamiające, pełne neonowego przepychu i przede wszystkim życia. Użyta kolorystyka i efekty są po prostu przepiękne. Mamy wrażenie, że jesteśmy nie tylko na dnie oceanu, ale jednocześnie na innej planecie, stąd też porównania do wizualnej orgii z filmów „Tron” czy „Avatar” będą zupełnie na miejscu. Wjazd dwójki głównych bohaterów do Atlantydy jest jednym z tych momentów, który należycie podkreśla hasło „magia kina” i jednocześnie w pełni usprawiedliwia widza w kwestii „mam mokro”. Dość powiedzieć, że legendarna podwodna kraina tętniąca życiem zaawansowanej cywilizacji i mnogich stworzeń morskich bardzo szybko zawstydza nijaki Asgard, czy też mocno generyczną Wakandę z głośnych filmów konkurencji.

Sceny akcji zdają egzamin. Pomysłowo zrealizowany pościg Black Manty i jego sługusów w Sycylii za głównymi bohaterami to jeden z najlepszych momentów w filmie. Nie odstają tu również fizyczne potyczki Aquamana i Ocean Mastera. Sceny walk są nakręcone fachowo, mają przysłowiowe ręce i nogi. Czuć siłę ciosów, każdy ruch się liczy. Kiedy przypomnę sobie o CGI-koszmarku, jakim była finałowa walka Black Panther i jego przeciwnika, gdzie obserwowałem nie dwóch walczących ludzi, a rażącą plastelinową sztucznością animację rodem z gry komputerowej… Innym elementem godnym uwagi, są masowe sceny batalistyczne, których z pewnością nie powstydziłyby się serie „Star Wars” i „Lord of the Rings”, gdzie walczą tysiące istot z różnych podwodnych ras, w tym liczne morskie stwory, od bardziej standardowych żołnierzy podwodnych frakcji poczynając, poprzez rekiny i kraby, a na mozazaurach i gigantycznych monstrach kończąc. Do tego należy dodać różnorodny futurystyczny sprzęt, jakim dysponują wysoko rozwinięte podwodne cywilizacje. James Wan wie jak prowadzić dynamiczne ujęcia tak, by nie stracić czytelności scen. Mimo, że często na ekranie dzieje się mnóstwo rzeczy na raz, bądź też pojawiają się niezliczone ilości różnych postaci, nigdy nie mamy uczucia zagubienia, ponieważ sceny zrealizowano na tyle transparentnie, na ile to było możliwe i taki Michael Bay w swoim zamiłowaniu do wizualnego chaosu (seria o Transformerach) mógłby się tu niejednego nauczyć.

Trzeba też przyznać, że James Wan nie zapomniał o swoich korzeniach i swoich najsilniejszych wpływach gatunkowych, czyli elementach horroru, które przemycił zręcznie w ramach ekspozycji jednej z filmowych ras. Sceny dziejące się na terytorium Otchłaniowców, podwodnych istot zredukowanych ewolucyjnie do prymitywnych potworów, rodem z prozy Lovecrafta, podszyte są rasowym horrorem. Choćby nie wiem jak się starał, James Wan nie ucieknie prędko od takiego rodzaju kina. I bardzo dobrze, ponieważ ten fragment filmu jest po prostu kapitalny, szczególnie jeśli dodać, że chwilami bardzo wykracza poza granice PG-13, a i potrafi przyprawić o jump-scare’a. Same stwory są na tyle wyraziste i obleśne, że chętnie obejrzałbym osobny film z nimi.

Aktorsko film „Aquaman” stoi naprawdę mocno. Na front filmu wybija się oczywiście Jason Momoa, facet idealnie skrojony pod rolę Aquamana. Poza srogim obliczem i imponującą budową ciała godną metaczłowieka, to facet, który wiarygodnie odgrywa rolę awanturnika kochającego całym serduchem swoich rodziców, a zarazem mogącego w każdej chwili spuścić manto każdemu, kto na to zasłużył. Dodatkowo idealnie oddał pewne zagubienie Aquamana w sytuacji, gdzie ważą się losy całych cywilizacji, a on sam niekoniecznie ma zamiar brać udział w całym tym zamieszaniu z królewskim przeznaczeniem. Swoją drogą, już podczas scen w łodzi podwodnej na początku filmu, zacząłem się zastanawiać, co by było, gdyby zagrał również w osobnej produkcji postać międzygalaktycznego łowcy nagród Lobo…

Na ekranie partneruje mu urodziwa Amber Heard jako Mera, córka króla Nereusa, która jest przyrzeczona Ormowi, zaś ona sama z czasem zaczyna pałać uczuciem do naszego tytułowego zawadiaki. Mera nie jest tylko żeńską wersją Steve’a Trevora, obiektu westchnień Wonder Woman, a niemal równoznaczną postacią z tytułowym bohaterem. Na szczęście dla filmu nie skończyła tylko jako standardowy „eye-candy”, a pełnoprawny uczestnik przygód Arthura. W duecie z Aquamanem dziarsko dokazuje na ekranie, wykazuje się sprytem i empatią, walczy i odpowiednio wykorzystuje swoje nadprzyrodzone moce kontrolowania wody.

Aquaman zostaje skonfrontowany z dwoma złoczyńcami. W roli głównej złego mamy Patricka Wilsona, bardzo kompetentnego i sympatycznego aktora, którego zawsze witam na ekranie z otwartymi ramionami. Nie mogło go zabraknąć w tym filmie, ponieważ jego współpraca z reżyserem sięga ich wielokrotnej kooperacji przy okazji filmów „Insidious” i „The Conjuring”, gdzie grał pierwsze skrzypce. Patrick wyciągnął z roli komiksowego złola naprawdę dużo, miejscami szarżując, ale w granicach przyzwoitości. Jego król Orm vel Ocean Master to zaślepiony żądzą władzy i wyrachowany osobnik. Wychowywany od małego bez matki pod okiem surowego ojca i twardych praw, wyrósł na żądnego władzy absolutnej despotę, który chce zemścić się na mieszkańcach powierzchni za zatruwanie wód.

Drugim z tych złych jest Black Manta, pirat morski, którego przyzwoicie odgrywa Yahya Abdul-Mateen II. To kolejny po Ormie złoczyńca, który dostał porządną motywację swoich działań, w tym przypadku śmierć ojca związaną z pojawieniem się Aquamana. Kierowany czystą nienawiścią do superbohatera nie cofnie się przed niczym by dopiąć swego, nawet jeśli oznacza to podejrzany pakt z Ormem. Z uwagi na mniejszą rolę w stosunku do głównego złoczyńcy, postać dostała stosunkowo mało czasu ekranowego, jednak wszystko wskazuje na to, że było to dopiero preludium do czegoś większego. Warto dodać, że Black Manta dostał też od twórcy soundtracku swój własny, charakterystyczny motyw przewodni. Kolejny punkt dla DC.

Na ekranie pojawili się również Nicole Kidman, Dolph Lundgren oraz Willem Dafoe, kolejno jako królowa Atlanna, król Nereus i Vulko. Nicole nie zagrzała miejsca w filmie na długo, jednak jej rola jest nieodzowna dla całej fabuły, a mimo królewskiego rodowodu, jej postać potrafi nieźle dokopać. Dolph gra rolę przywódcy jednego z podmorskich królestw, którego osoba, jak i lud, są istotne dla niecnych planów Orma. Dafoe zaś gra starego mentora Aquamana, który wyciskał z niego siódme poty, gdy nasz bohater był jeszcze młokosem, a który obecnie gra na dwa fronty, rozdarty pomiędzy quasi-ojcowskim uczuciem do bohatera i Mery, a piastowaniem funkcji osobistego doradcy despotycznego Ocean Mastera. Cała trójka aktorów spełnia swoje zadanie przyzwoicie, choć trzeba przyznać, że są oni bardziej tłem dla pierwszego planu.

Skoro jesteśmy przy aktorach, wszyscy oni dostali dobrze wykonane i szczegółowe kostiumy, zgodne z komiksami. Szczególne ochy i achy wśród fanów wzbudził już na etapie trailerów ikoniczny złoto-zielony strój Aquamana. Niesamowicie wygląda też kombinezon/zbroja Black Manty, żywcem wyjęty z kart komiksu. Na plus zaliczyć należy również praktyczne rozwiązania w kwestii różnorakich zbroi podwodnych żołnierzy, czy też charakteryzacji mieszkańców jednego z królestw, gdzie jej mieszkańcy ewoluowali w kierunku rybopodobnych istot.

Wszystkie te zmagania bohaterów, kolory, harcujące postaci i stwory byłyby bledsze, gdyby nie odpowiednia ścieżka dźwiękowa. Za muzyczną ilustrację do filmu odpowiada brytyjski kompozytor Rupert Gregson-Williams. Nie jest to jego pierwszy występ w świecie DC Extended Universe, ponieważ wcześniej ubarwił fachowo swoją podniosła muzyką film „Wonder Woman”. Soundtrack jest niesamowity, wręcz chciałbym użyć wyświechtanego już słowa „epicki”. Nawet odsłuchiwany w domowych warunkach sprawia, że ma się ochotę wskoczyć na jakąś morską bestię, chwycić za trójząb i ruszyć w ogień bitwy, lub też płynąć z wolna w podwodnym statku w kierunku majestatycznej Atlantydy. Kiedy trzeba, muzyka jest podniosła, dostojna, w innych momentach zaś bardziej refleksyjna, bądź też uwypuklająca epickość wizualnego aspektu filmu, jak na przykład zawrotne dla oczu realia Atlantydy. W soundtracku czuć też ducha filmu „Tron: Legacy”, jak również delikatne inspiracje muzyką Vangelisa. Ciekawie na tym tle prezentuje się zupełnie inna od reszty sekcja poświęcona stworom z Trench (Otchłaniowcy), która jak żywo została wyjęta z horroru.

Poza „standardowym” soundtrackiem, mamy też kilka autorskich piosenek. Spośród wszystkich użytych utworów warto wspomnieć z kronikarskiego obowiązku o dwóch. Nietrafny w tym wszystkim okazał się swoisty remix „Toto – Africa” utrzymany w konwencji nachalnego komercyjnego popu w wykonaniu Pitbulla i Rhei, który wybija z rytmu filmu swoją infantylnością i radiowym przeznaczeniem. Dobrze za to odnalazł się w tym całym zamieszaniu stary dobry utwór „It’s No Good” Depeche Mode, który należycie wykorzystano w świetnej scenie dozbrajania się Black Manty.

Oczywiście jak to w wielu przypadkach bywa, film szybko podzielił krytykę. Część osób z miejsca kupiła wizję reżysera, która dostarczyła im sporo frajdy, inni z kolei zupełnie się z tą wizją rozminęli, wyliczając kolejne grzechy produkcji. Osobiście zaliczam się do pierwszego grona. Film „Aquaman” dostarczył mi rozrywkę na przyzwoitym poziomie, nie siląc się na rewolucję w branży, lub na bycie produkcją podlaną Szekspirem, czy dekonstruującym gatunek superhero movie. Aspekt wizualny pozostaje jego najmocniejszym atutem, a jeśli dodać do tego harcującego na ekranie Jasona Momoę w tytułowej roli w duecie z Amber-Arielką, mamy przepis na udany czas w kinie.

Kibicuję mocno Jamesowi Wanowi, żeby przy ewentualnych kolejnych projektach związanych z DC podkręcił wszystko jeszcze bardziej, bo widać, że dano mu sporo swobody i jako wysoce kreatywna osoba potrafi to wykorzystać. Zarówno on, jak i Jason Momoa, okazali się być gośćmi, którzy mają sporo serca do tematu podwodnego superherosa i przelali na ekran wszystko co mogli. Dzięki nim i całej rzeszy innych osób odpowiedzialnych za powstanie „Aquamana”, film jest widowiskowy przez duże „W”, z przygodą przez duże „P” i sympatycznymi postaciami, które odpowiednio niosą go na swoich barkach. Fakt, momentami widać bijący z ekranu green screen. Nie da się też ukryć, że momentami dialogi są bardzo suche, a sposób ich wypowiadania drewniany, jednak na szczęście nie jest to godny pożałowania poziom, który osiągnęła Agnieszka Holland w tegorocznym serialu „1983”.

Te i kilka innych minusów nie przesłoniły mi w żadnym wypadku liczniejszych plusów filmu; produkcji, o którym mogę powiedzieć, że jest to jeden z najbardziej obłędnych wizualnie filmów, jakie miałem okazję obejrzeć w ostatnich latach. Film czerpie pełnymi garściami z kart komiksów. Szczególnie zadowoleni będą miłośnicy twórczości Geoffa Johnsa, który swoją drogą przyłożył też rękę do scenariusza. Ponadto z ekranu wylewają się też hektolitry zawsze mile widzianego klimatu lat 80-tych, przyzwoitego humoru w odpowiedniej dawce, jak i powracającego co jakiś czas kina nowej przygody (z naciskiem na nieśmiertelnego Indianę Jonesa). Przebogaty podwodny świat Atlantydy i innych królestw jest zdecydowanie wart dalszej eksploracji, dlatego też jestem ciekaw jak będzie wyglądać sequel. Jestem przekonany co do jego powstania, ponieważ „Aquaman” świetnie radzi sobie w box office, a ziarna pod kolejną część zostały zasiane w trakcie filmu, jak i w dodatkowej scenie. Cytując Arthura Curry’ego: „This is badass!”

 

OCENA :


Templar

 

 

Film Aquaman (2018) – Zwiastun / Trailer

 

Filmy o Superbohaterach 2018 »

 

źródło foto: materiały prasowe

Ciekawy artykuł? Doceń naszą pracę:
[Głosów: 5 Średnia: 4]
Komentarze (2)
Dodaj komentarz
  • UV4T

    Szczerze mówiąc nawet nie dałem rady obejrzeć do końca tego barachła- scenariusz grubymi nićmi szyty, wątki miłosne i humorystyczne wciskane na siłę, aż szczypie w oczy, wszędobylski kicz i tandeta nie dość, że wizualne, to jeszcze dźwiękowe (wszelkie świsty, szumy i tąpnięcia przy każdym ruchu bohaterów), do tego teatralne miny postaci. To jest film, który może znieść jedynie ktoś o bardzo niskich wymaganiach.

  • Andrzej

    Zacie brachu.