INFORMACJE | FABUŁA | RECENZJA | PLAKATY | SOUNDTRACK | OBSADA
INFORMACJE
- Tytuł: Alien versus Predator
- Tytuł polski: Obcy kontra Predator
- Wytwórnia: 20th Century Fox
- Premiera: 12 sierpnia 2004 (świat), 5 listopada 2004 (Polska)
- Czas trwania: 101 minut (wersja kinowa), 115 minut (wersja reżyserska)
- Reżyseria: Paul Anderson
- Scenariusz: Paul Anderson, Dan O`Bannon Ronald Shusett
- Muzyka: Harald Kloser, James Seymour, Brett Thomas Schobel, Thomas Wanker
- Zdjęcia: David Johnson
- Budżet: $60,000,000
Weyland Industries wykrywa niezidentyfikowane źródło energii pod powierzchnią lodu na antarktycznej wyspie Bouvetøya. Powszechne zdziwienie budzi nie tylko fakt, że jest to najbardziej odizolowane miejsce na Ziemi, ale wykrycie pod zmarzliną starożytnej piramidy. Charles Bishop Weyland w obawie przed konkurencją organizuje w pośpiechu ekspedycję naukową, mającą na celu dokonanie przełomowego odkrycia. Grupa archeologów, geologów, wiertników i polarników wypływa na pokładzie lodołamacza Piper Maru w kierunku Antarktydy. Wyprawie ma przewodzić doświadczona przewodniczka-himalaistka, Alexanda Woods.
Na miejscu ekipa odnajduje opuszczoną w poprzednim stuleciu stację wielorybniczą oraz wytopiony w lodzie tunel prowadzący wprost do znajdującej się pod lodem budowli. Lekkomyślny Weyland podejmuje decyzję o zejściu w głąb lodowca oraz wkroczeniu do piramidy. Cała sytuacja okazuje się być przemyślną pułapką, zastawioną przez przedstawicieli obcej cywilizacji. Raz na sto lat rasa Yautja organizuje Rytuał Młodej Krwi, wystawiając trzech młodych wojowników do walki wewnątrz wybudowanej w tym celu piramidy. Ludzie zaś mają służyć za żywe inkubatory dla równie niebezpiecznych istot, Ksenomorfów, będących obiektem polowania Predatorów.
Ekspedycja Weylanda zostaje rozproszona wewnątrz budowli, której ściany i pomieszczenia regularnie zmieniają układ. Podczas gdy zdezorientowani członkowie wyprawy po kolei giną w labiryncie, Alex usiłuje doprowadzić swoją grupkę do wyjścia na powierzchnię.
ALIEN VS PREDATOR – RECENZJA
Wprowadzenie, czyli o genezie i realizacji konceptu
Ksenomorf i Yautja: dwie istoty z klasycznych, kultowych wręcz filmów science-fiction. Legendy wysokogatunkowego kina grozy i zarazem ikony popkultury. Od mniej więcej trzech dziesięcioleci rozpalają one wyobraźnię i umysły widzów na całym świecie, bez względu na wiek i zainteresowania.
Czaszka Xenomorpha widoczna w jednej ze scen filmu „Predator 2”
Pierwszy z nich, Ksenomorf, stworzony został przez wybitnego, ekscentrycznego surrealistę Hansa Rudolfa Gigera wraz z Ridleyem Scottem. Na podstawie koszmaru sennego reżysera oraz niesamowitych wizji artysty wykreowany został najbardziej groteskowy stwór w dziejach kinematografii, będący udaną próbą uwiecznienia ludzkich lęków i fobii na taśmie filmowej. Fenomen tej postaci tkwi w genialnej realizacji – zaczynając od nieziemskiego designu, poprzez pasożytniczy cykl rozowojowy i owadzie cechy, na towarzyszącej mu aurze obcości kończąc.
Predator zaś został wymyślony przez braci Jima i Johna Thomas’ów jako zupełnie nowy i innowacyjny koncept kosmity. Wykreowanie wizerunku galaktycznego łowcy zostało powierzone Stanowi Winsonowi (autorowi efektów wizualnych do m.in. „Terminatora”, „Aliens” i „Parku Jurajskiego”), który z kolei korzystał przy tym z pomocy nikogo innego, jak Jamesa Camerona. Postać Yautja okazała się być strzałem w dziesiątkę – widzowie znudzeni już byli kolejnymi, przewidywalnymi filmami o zmasowanych inwazjach marsjan i innych, stereotypowych ufoludków. Predator zyskał popularność w dużej mierze właśnie z tej przyczyny: nie pragnie on zagłady gatunku ludzkiego, lecz w charakterze rozrywki poluje na wybranych jego przedstawicieli. W pewien sposób gra z bohaterami, co czyni fabułę z jego udziałem znacznie ciekawszą i nieprzeciętną.
Obcy zdaje się być organizmem doskonałym; szczytowym osiągnięciem ewolucji, drapieżnikiem zdolnym do przetrwania w każdych warunkach; kierującym się owadzim instynktem, zwierzęcym sprytem oraz posługującym się biologiczną ofensywą i defensywą.
Yautja sprawia wrażenie starożytnego myśliwego posługującego się w swoich łowach niezwykle zaawansowaną technologią: zaczynając od całego arsenału ostrzy, sztyletów, działek i ostrych kijów, na statkach kosmicznych i hipernapędzie kończąc. Niewidzialna, widząca w podczerwieni machina do zabijania. Kierująca się unikatowym kodeksem honorowym.
Czemu tak długo zwlekano z ekranizacją walki dwóch najsłynniejszych monstrów science-fiction? Otóż było to zadanie arcytrudne. Film miał zadowolić fanów obydwu uniwersów, łącząc w sobie klimat i charakterystyczne elementy dwóch kultowych filmowych światów, do których rzesze fanów odczuwają nie tylko fascynację, ale i sentyment. Nie wszyscy widzowie jednak pragnęli ujrzeć filmowe „AvP” – część z nich uważała ten pomysł za śmieszny (podobnie zresztą jak sama Sigourney Weaver, która odrzuciła rolę w filmie Andersona). W końcu ani Obcy, ani Predator, nie jest Godzillą, żeby twórcy wystawiali go naprzeciw innego monstrum z dziecięcej ciekawości „kto wygra?”.
Osobiście zawsze byłem przeciwnikiem łączenia uniwersum sagi Aliens z serią o Predatorze, uznając, że tak kultowe i niepowtarzalne monstra nie zasługują na tak komercyjne i banalne traktowanie. Mierność „AvP” zatem nie razi mnie aż tak bardzo, ponieważ z góry przygotowany byłem na coś banalnego. Film typu „versus” zawsze będzie stanowił kino klasy B, gdyż już sama idea łączenia dwóch filmowych światów jest czysto komercyjna. Jednakże, jeżeli do motywu walki dwóch kosmicznych gatunków podejdzie się z dystansem, może on zaciekawić i wciągnąć. Niektóre gry czy komiksy były przecież wyjątkowo udane, a uniwersum Obcego i Predatora i tak zostało już kosmicznie skomercjalizowane, więc ekranizacja, choćby nie wiadomo jak zła, i tak już nie zaszkodzi jego wizerunkowi. Poniżej prezentuję więc napisaną obiektywnie (na miarę możliwości, oczywiście…) recenzję pierwszej części filmu Alien versus Predator.
Recenzja filmu – AvP I
Film Andersona jaki jest, każdy widzi. Wśród fanów opinie o nim wahają się od obsesyjnie negatywnych, do zdystansowanych. Niewielu znajdzie się widzów, których film ten zadowolił, lub przynajmniej przypadł do gustu. Sam byłem nim zawiedziony, jednak nie należę do frakcji radykalnych wrogów tego „dzieła”. Postaram się więc neutralnie przeanalizować „AvP”, wyciągając wszelkie wady i zalety.
1. Fabuła
Już sam pomysł umieszczania akcji na Ziemi był strzałem w kolano, a tym bardziej przedstawianie alternatywnej historii dziejów ludzkości. Postać Ksenomorfa nierozerwalnie związana jest z odległymi zakątkami kosmosu, i na naszej planecie, tuż pod naszym nosem, postać ta nie ma racji bytu. Z kolei Predator zawsze był samotnym łowcą, traktującym gatunek ludzki z pogardą, zaś w filmie Andersona rasa ta okazuje się być pionierami naszej cywilizacji.
Skoro jednak akcja dzieje się na Ziemi, wybór Antarktydy był najtrafniejszy. Mroźna, niegościnna powierzchnia kontynentu przypomina obcą planetę, zaś hulający wiatr i śnieg nasuwają skojarzenie z nieprzyjazną aurą LV-426. Umiejscowienie akcji w piramidzie też jest plusem (nie licząc infantylnego wyjaśnienia, jak się ona tam znalazła), podobnie jak pomysł ze zmieniającym się jak kostka Rubika labiryntem. Co jak co, ale motyw azteckiej piramidy, w dodatku świetnie zrealizowany, bardzo przypadł mi do gustu.
Pozostaje jeszcze kwestia podejścia do samego tematu, jakim jest starcie dwóch obcych gatunków. Anderson nie chciał umieszczać „AvP” w realiach uniwersum „Obcego”, gdyż wtedy jego film nie byłby spin-offem, lecz sprawiałby wrażenie mniej lub bardziej bezpośredniej kontynuacji sagi. Z jednej strony to dobrze, bo widać, że jest to oddzielny film, jednak z drugiej strony akcja „AvP” z udziałem kapitalnych Colonial Marines byłaby wielokrotnie ciekawsza i znacznie bardziej satysfakcjonująca, jak również wywoływałaby sentyment poprzez nawiązania do kultowych filmów. Pozostały więc realia rodem z „Predatora”, czyli czasy współczesne na planecie Ziemia. O ile Predator pasuje do każdego otoczenia, to wybór ten zaszkodził Obcemu, nierozłącznie związanemu z odległym kosmosem. Jednak jest to cena za odcięcie filmu od oryginalnej sagi, co ostatecznie wyszło jej na lepsze.
Jak można było się domyślić, fabuła ma trzy główne wątki: ekspedycję ludzi oraz ich walkę o przetrwanie, rytualne łowy młodych Predatorów oraz ekspansję Ksenomorfów. Scenariusz dosyć płaski, pozbawiony większych zwrotów akcji oraz traktujący motyw walki dwóch kosmitów w sposób zarówno patetyczny, jak i infantylny. Większość dziur fabularnych polega na zbyt szybkich przeskokach czasowych – w oryginalnej Sadze Obcy dojrzewał wewnątrz żywiciela ponad dobę, tutaj zaś czas ten jest skrócony do – trudno stwierdzić – kilku godzin? Może nawet mniej. Kilka dodatkowych scen mogłoby spokojnie zalepić przeskoki czasowe i rozbudować akcję. Nie obyło się też bez kilku absurdów – szczególnie rozbrajający był tekst: „Starożytne mapy pokazują Antarktydę bez lodu, kontynent nadawał się do zamieszkania”. Najciekawsze jest to, że Antarktydę odkryto dopiero w XIX wieku… Lód zaś nie zawsze ją pokrywał, lecz w naszej epoce geologicznej zawsze pokryta była ona zmarzliną. Naprawdę, scenarzysta mógł się bardziej wysilić i wymyślić jakieś lepsze wytłumaczenie dla piramidy pod lodem.
Podobnych absurdów lub po prostu nielogiczności znajdzie się jeszcze sporo – dlaczego Predator, jako istota ciepłolubna, zakłada bazę myśliwską na najmroźniejszym miejscu na Ziemi? Czemu łowcy zabijają potencjalnych żywicieli? Czemu zabijają nieuzbrojonych? Czemu różne elementy rynsztunku Predatora mają różną odporność na kwas? Czemu uprząż Królowej nie jest na niego odporna? Czemu ekspedycja mająca zwiedzać starą piramidę zabiera ze sobą cały arsenał broni (czy Carter wchodząc do grobowca Tutenchamona potrzebował giwery?)? Można próbować tłumaczyć te nielogiczności, jednak zawsze będą one raziły w oczy.
2. Realizacja
Gra aktorska nie budzi specjalnych zastrzeżeń. Nie zachwyca i nie powala na kolana, jednak trzyma w miarę standardowy poziom. Dużym plusem było umieszczenie w filmie Lance Henriksena, który znacznie podnosi swoją obecnością poziom filmu, jak również wywołuje u widza sentyment do lubianego przez wszystkich androida Bishopa. Główna bohaterka, Sanaa Lathan, aspiruje do rangi nowej Ellen Ripley – oczywiście, z kiepskim rezultatem. Pozostałe postacie są niewyraźne i nie budzą u widza większych emocji.
Uważny widz z pewnością dostrzeże liczne nawiązania do starych filmów, z których część jest oczywista (postać Weylanda i jego korporacji, główna bohaterka, czy też niektóre zwroty akcji i kwestie), a czasami ukryta (zabawa długopisem, podobne ujęcia, płaskorzeźby wewnątrz piramidy itp), będących hołdem dla kultowych dzieł. Nie poprawiają one natomiast całokształtu.
Klimat… cóż, z pewnością jakiś klimat w tym filmie się znajdzie, ale nie dorasta on do pięt filmom oryginalnej sagi. Antarktyczny mrok, śnieżyca, ciemne korytarze starożytnego labiryntu oraz atmosfera zagubienia sprawiają, że w pierwszym AvP istnieje jednak pewien klimat. Aczkolwiek został on przytłumiony przez zbyt szybką akcję, infantylność i dziury fabularne.
Widzom nie przypadły do gustu nowe designy Xenomorpha i Yautja. Obcy ma wygląd zbliżony do do wersji z „Alien: Resurrection”, która ma w sobie zbyt wiele ze zwierzęcia, a za mało z istoty humanoidalnej. Na szczęście twórcy darowali sobie „dinozaurze” nogi, na których stwór ten przypominał oślizgłego kangura. Predator zaś jest przesadnie „napakowany” – w przeciwieństwie do zwinnego i smukłego łowcy z pierwszych dwóch części „Predatora”, wojownicy z AvP bardziej przypominają koksów z pakerni, którym ktoś rozdał niebezpieczne narzędzia. Dodatkowo twarz Scara została wykonana wyjątkowo topornie – różowe usta i krowie oczy czynią jego postać bardziej śmieszną, niż straszną. Jedynie Królowa pozostała w niezmienionej postaci – najwidoczniej twórcy bali się gniewu Jej Ekscelencji.
Niewątpliwe na tym filmie ucierpiał wizerunek Obcego. Organizm doskonały stał się brzydkim robalem, zabijanym tuzinami przez innego potwora. Jednakże było to nie do uniknięcia przy kręceniu filmu o walce dwóch bestii. Na szczęście twórcy dali poczciwemu Xenowi szansę na pokazanie pazurów, uśmiercając dwóch Yautja w walce z dominującym osobnikiem roju. Wizerunek Predatora również poniósł straty, bowiem szybki, zwinny i bezbłędny Łowca został zastąpiony trójką wielkich, ociężałych „młodzików”, nie mających jeszcze wyrobionej żyłki łowieckiej.
3. Całokształt
Czy film Andersona ma jakieś zalety? Kilka na pewno się znajdzie. Przede wszystkim, są to znakomite ujęcia i świetny montaż zdjęć. Sceny walk, niezależnie od tego, czy się one komuś podobają czy nie, są dynamiczne, płynne i dobrze zaplanowane. Kamerzysta odwalił najlepszą robotę z całej ekipy, bowiem każda scena w tym filmie jest naprawdę porządnie nakręcona – zbliżenia, oddalenia i slow motion zostały wykonane w sposób przyjemny i miły dla oka. Przechodzenie predatorskich hologramów w prawdziwą piramidę było ciekawym pomysłem, podobnie jak podążanie kamery za wystrzeloną racą czy spadającą kapsułą. Kamuflacja Predatorów była wg mnie znacznie lepsza niż w starych filmach, chociaż to raczej kwestia postępu techniki filmowej. Również oświetlenie i kolorystyka obrazu nie pozostawia zastrzeżeń (zwłaszcza porównując te kryteria do następnej części, gdzie w większości scen nie widać, kto kogo atakuje). Wszystko to sprawia, że film nabiera dynamiki i przynajmniej broni się pod względem wizualnym.
Inną sprawą jest to, że ten nowoczesny sposób kamerowania nie za bardzo pasuje do starych filmów. W Sadze twórcy nigdy nie pokazywali, co robią Obcy „w międzyczasie” – zawsze pojawiali się oni wraz z bohaterami, wyrastając nagle zza ich pleców, przyprawiając widza o czujność i sprawiając mu niespodzianki. Oglądając stare filmy nikt nie miał pojęcia, gdzie jest Obcy i co planuje uczynić. W AvP zaś możemy śledzić poczynania Ksenomorfów, co odbiera widzowi poczucie niepewności.
Kolejną zaletą pierwszego AvP są świetne efekty specjalne. Nie licząc oczywiście gumowej gęby Predatora, wszystko jest wyjątkowo realistyczne, szczególnie Ksenomorf, który (po mimo zbyt „zwierzęcego” jak na moje oko designu) wygląda jak realna istota z kwasu i kości.
Ścieżka dźwiękowa jest w mojej opinii zadowalająca i nie budzi żadnych zastrzeżeń. Powiem więcej: była całkiem niezła! Nie jest to może muzyka porównywalna do magicznego soundtracku „Aliens”, jednak do tej czysto rozrywkowej produkcji pasuje jak ulał.
Nie wiem jak Wy, ale ja oglądając najnowszy film Ridleya Scotta „Prometeusz” odniosłem wrażenie, że scenariusz owego filmu czerpał niektóre motywy z „AvP”. Zaczynając od wyprawy do nieznanej budowli, scenę odprawy w hangarze, powtarzające się elementy w sztuce starożytnej (motyw rodem z kiepskiej teorii spiskowej…) na podobnej postaci milionera Weylanda oraz motywu „bogów z kosmosu” kończąc. Różnica pomiędzy tymi filmami była taka, że po „AvP” z góry spodziewałem się lekkiego, rozrywkowego kina, zaś „Prometeusz” miał aspirować do czegoś znacznie wyższego.
Jeżeli podejdzie się do „Alien vs Predator” z odpowiednim dystansem, wyłączy myślenie i nastawi wyłącznie na rozrywkę, to filmidło Andersona może stać się całkiem znośne. Inną sprawą jest to, czy „AvP”, że tak powiem, „szarga dobre imię” obydwu serii. W końcu Obcy i Predator to legendy kina SF. Jednak, moim zdaniem, od czasu skomercjalizowania tych postaci przez niezliczone gry, komiksy i zabawki, kwestia ta przestała byś istotna. W końcu wiadomo, że nic nie przebije klasyki kina.
Podsumowując:
Ocena filmu jako połączenia światów Aliena i Predatora: 4/10
Ocena filmu jako dzieła samego w sobie: 6/10
Minusy:
– płytka fabuła
– dziurawy scenariusz
– ogólna infantylność
– brak klimatu i napięcia
– akcja rozgrywająca się na Ziemi
– zbyt niska kategoria wiekowa
– zbyt krótki czas trwania
Plusy:
+ zdjęcia
+ montaż
+ efekty specjalne
+ scenografia
+ postać Weylanda
+ sceny walk i akcji
PLAKATY
SOUNDTRACK
Wytwórnia – Varese Sarabande / Colosseum
Lista utworów:
01. 1904
02. Main theme
03. Antarctica
04. Bouvetoya Island
05. Down the tunnel
06. Hanging bodies
07. Southern lights
08. Predator space ship
09. The Pyramid
10. Temple
11. Dark world
12. History of the world
13. Alien fight
14. I need this
15. Weyland’s end
16. Alien queen
17. Showdown
18. The end… or maybe not
Czas trwania: 38:34 min.
OBSADA
- Sanaa Lathan (Alexa Woods)
- Raoul Bova (Sebastian de Rosa)
- Lance Henriksen (Charles Wayland)
- Ewen Bremner (Graeme Miller)
- Colin Salmon (Maxwell Stafford)
- Tommy Flanagan (Mark Verheiden)
- Joseph Rye (Joe Connors)
<< Yautja – rasa Predatorów | Alien vs Predator: Requiem >>
Przychylam się do 'nadziei’ „Dutchschaeffera” w sprawie Predatora. Tym bardziej, że skoro jest dział AvP, jest „Alien”, od którego wszystko się zaczęło, to warto byłoby powiedzieć też coś o drugim bohaterze czyli Predatorze.
Bardzo dobry film będący zbliżeniem dwóch uniwersów.
PS.ZBLIŻENIEM nie połączeniem
Mam nadzieje że na stronie wkrótce pojawi się Predator .Chętnie zobaczyłbym newsy z filmu The Predator jak i osobny dział😊
Czy to prawda że studio FOX chce kontynuować serię filmów AVP?
Tak, takie krążą plotki, myślimy, że kolejny film jest tylko kwestią czasu. Niemniej produkcje kolejnych części Prometeusza i planowany kolejny Predator – mogą zablokować ten pomysł na dłużej.
Świetna recenzja. Skrupulatna i obiektywna analiza wszystkich aspektów filmu. Gratuluję.
Moje spojrzenie na AvP:
Serii „Alien”, serii „Predator”, serii „AvP” i serii „Prometeusz” pod żadnym, absolutnie żadnym pozorem nie wolno podkreślić wspólnym mianownikiem. Większość założeń wyklucza się wzajemnie, dotyczy to też pochodzenia Ksenomorfów, ludzi i samej istoty łowów.
Zresztą napisy końcowe filmu informują dobitnie, że zostały w nim jedynie wykorzystane postaci Ksenomorfa i Predatora, a nie że został oparty o założenia przyjęte w obu seriach („Alien” i „Predator”).
Dlatego nie oczekuję od „AvP” kontynuowania podstawowych nawet koncepcji związanych z oboma gatunkami obcych.
I dlatego wszystkie szczegóły, odebrane jako rażące błędy niszczące specyfikę gatunku i teoretycznie rażące w inteligencję widza, to nic innego jak propozycja zmiany perspektywy i osadzenia wszystkich istot, również ludzi, w odmiennej przestrzeni, niejako równoległej.
To po prostu alternatywna rzeczywistość dla przedstawicieli wszystkich spotykających się gatunków.
Znowu zaczynasz Serce…? Nadal bawisz się w adwokata diabła…?
W mojej subiektywnej ocenie film AVP nie jest zły, ale nie zmienia to faktu, że nie jest też wybitny. Filmowcy mieli niezwykły materiał do wykorzystania w postaci kultowych bestii i ogromne pole do popisu… a wyszło im jak wyszło. Nikt o zdrowych zmysłach i sprawnym rozumie nie ośmiela się łączyć w jedną całość i podkreślać wspólnym mianownikiem filmów „AvP”, „Prometeusz”, „Predator” oraz „Alien”. Niestety film „AvP” łącząc w sobie dwie najdoskonalsze kosmiczne istoty (chcący czy niechcący) próbuje to robić.
Nie można zabierać sobie wisienkę z tortu, a całą resztę wyrzucać.
Anderson wypożyczył sobie potwory, ale zapomniał zabrać z nimi ich jestestwo (klimat, zachowanie, duszę itd.). To tak jakby kręcić film dokumentalny o domowych zwierzakach i zabronić im być sobą… A co tam…! Niech pies miauczy a kot szczeka… w sumie, co to za różnica? Naiwny „widz” kupi wszystko.
Predator, ciepłolubny, zwinny, smukły, inteligentny łowca perfekcyjny – stał się zimnolubnym, powolnym, grubym, głupkowatym „ciamajdą”. Ksenomofr, istota doskonała, szczytowy humanoidalny kosmiczny drapieżnik o niezwykłej inteligencji (pamięć zbiorowa roju) – Stał się zabawką i bezmyślnym zwierzątkiem. Obcy się nie skrada, nie czai w mroku, nie kalkuluje frontalnego ataku… Predator nie poluje tylko biega i łazi bez celu, tudzież obrywając od Ksena.
Ja się czuje oszukany tymi zabiegami… rozum nie pozwala mi tego przyjąć do wiadomości.
Nie ma też co porównywać (szukać podobieństw) komiksów z filmem, gdyż są to dwa różne światy rządzące się swoimi prawami. Jeżeli ktoś tego nie rozróżnia niech oczekuje rychłej ekranizacji komiksu „Alien vs. Pikachu”. Pomijam już to, że komiks AVP był wybitny, a film niestety nie.
Nie boli Cię serce , że amator Popov przy skromnych środkach uchwycił klimat i sens „AvP” a specjaliści – zawodowcy nie potrafili tego zrobić? No, bo mnie rozum strasznie boli…, choć film „AVP” uznaję za dobre kino rozrywkowe w klimacie SF (cholerka Ksen i Pred nie mają być rozrywkowi tylko straszni).
P.S.
Rublev kawał dobrej roboty…
Touché !
Pomimo Twoich niepodważalnych argumentów, pozostanę fanem „AvP”.
Bo miły memu Sercu Rozumie :
nie taki diabeł straszny, jak go malują, a z tortu najlepsza jest zawsze wisienka.
:)
No właśnie nie taki straszny… a powinien :)