Obcy: Ziemia – Recenzja odcinka 6 »The Fly«. Zoo Pełne Terroru
Po krótkim i emocjonującym przeskoku w bok – piątym odcinku, który był czytelnym hołdem dla pierwszego Aliena – wracamy na główny tor fabuły. Szósty epizod „Alien: Earth”, zatytułowany „The Fly”, najpełniej jak dotąd pokazuje, czym właściwie jest „Obcy: Ziemia”. Z jednej strony mamy tu charakterystyczny dla tego sezonu klimat z silnymi akcentami horroru, nowe pomysły na potwory i konsekwentne rozwijanie wątku hybryd. Z drugiej – bohaterów, których zachowania nadal balansują na granicy autoparodii. To mieszanka, która potrafi wciągnąć i zaintrygować, ale równie często wystawia cierpliwość widza na próbę. Tym razem jednak łatwiej przyjąć proponowane rozwiązania fabularne. Przy okazji czwartego odcinka pisałem o dojściu do ściany – jeśli wtedy zdecydowaliście się pozostać przy serialu, szósty epizod już Was nie zniechęci. Przeciwnie, okazuje się lepiej skonstruowany i poprowadzony niż wspomniany wcześniej czwarty.
Recenzja odcinka 6 serialu „Obcy: Ziemia” – The Fly
Najmocniejszą stroną „The Fly” są sekwencje w laboratorium. Reżyseria w tych fragmentach działa perfekcyjnie – długie ujęcia, cisza przerywana drobnymi dźwiękami, gra światła i cienia. To horror w bardzo dobrym wydaniu, budowany nie tanimi straszakami i jump-scare’ami, ale stopniowo zagęszczającą się atmosferą. Kolejny raz w tym serialu twórcy udowodnili, że doskonale potrafią opowiadać samym obrazem.
Na szczególną uwagę zasługują stworzenia. Laboratorium na Nibylandii przypomina istne zoo skumulowanego terroru – dosłownie wszystkie okazy pozamykane w klatkach chcą zabić bohaterów i wydostać się z zamknięcia.
Zanim wspomnę szerzej o nowych stworzeniach sugerowanych tytułem, kolejny raz oddam cześć OKU, które otrzymało naukową nazwę Trypanohyncha Ocellus (T. Ocellus). To niezwykle groteskowa istota, szalenie inteligentna i jednocześnie przerażająca. Jej obserwujące spojrzenie i dziwne, mechaniczne gesty sprawiały, że trudno było oderwać wzrok od ekranu przy każdej scenie z kontrolowaną owcą. Wystarczyło też jej jedno uderzenie o szybę w odpowiednim momencie, aby zapoczątkować cały ciąg wydarzeń sprzyjającym potworom. Kolejny raz Oczko vs. ludzie 1:0.
To doskonały przykład, jak wprowadzenie innych form życia niż Ksenomorf potrafiło odświeżyć scenerię i dodać element nieprzewidywalności. Kolejne pojawienie się dorastającego Obcego nie miało tak dużej siły i to z prostej przyczyny – jego działania są dobrze znane (przynajmniej na razie). Tymczasem Ocellus i reszta potworów udanie wprowadzają chaos. Reguł ich chłodnej kalkulacji jeszcze nie rozumiemy – i to właśnie budzi grozę.
Wracając do nowych stworzeń – przerośniętych much „plujących” … no właśnie czym? Żrącą kwaso-podobną substancją na bazie enzymów i agresywnych związków chemicznych, która błyskawicznie rozkłada/rozpuszcza nie tylko żywą tkankę, ale i metal oraz materiały syntetyczne. Intrygujące.
Nieszczęśnikiem, który doświadcza działania tej substancji jest Tootles – jego śmierci byłem pewny zaraz po tym, gdy wszedł do laboratorium. Świetnie nakręcone zejście młodego sztucznego człowieka było ważny momentem epizodu. Ta scena podcięła bowiem fundament całej narracji Prodigy – hybrydy wcale nie są tak odporne jak mogłoby się wydawać po zapowiedziach ich twórców czy chociażby po starciu Wendy z dorosłym Ksenomorfem. Obietnica wiecznego życia rozpada się w zderzeniu z brutalną rzeczywistością. To mocne, symboliczne wydarzenie, które może zmienić ton całej historii.
Co z pozostałymi postaciami? Najciekawsi wciąż pozostają ci sztuczni, bo wśród pełnokrwistych ludzi naprawdę nie ma kogo lubić. Wendy zyskuje bardziej klarowny kierunek – widzimy, że jej rola w historii staje się kluczowa, a ona sama stopniowo zwiększa świadomość swoich wielkich zdolności i zaczyna akceptować rolę nadczłowieka. To zupełnie przeciwieństwo jej brata, który nadal ślepo widzi w niej bezbronną siostrę, którą trzeba ratować. Chce on dla niej dobrze wg swoich ograniczonych przekonań.
Kirsch nadal konsekwentnie przyciąga uwagę swoją beznamiętną, zimną postawą, górując nad pogubionymi ludźmi. Morrow wyrasta na jedynego człowieka (przynajmniej w większości jego ciało jest organiczne), który potrafi logicznie ocenić sytuację.
Boy Cavalier jest stale odpychający w taki sposób, który dobrze wpisuje się w logikę opowieści – stanowi uosobienie bezwzględnej i nieliczącej się z nikim i z niczym władzy.
Świetnie, że NARESZCIE twarze dwóch mega-korporacji stanęły po oby stronach jednego stołu i zaczęły się szturchnięcia oraz szastanie bilionami. Szkoda, że negocjacje z Yutani okazały się zbyt przewidywalne i momentami bardzo „pro forma” – nadal brakuje w „Obcym: Ziemia” głębszego wglądu we wpływ tych machinacji na świat hybryd i faktyczne życie wszystkich postaci.
Cała reszta bohaterów zachowuje się tak irracjonalnie, że momentami ciężko traktować ich poważnie. Arthur czy Milczek wyglądają jak żywcem wyjęci z przeciętnego horroru, w którym postacie idą wprost w pułapkę.
Na minus działa też ton, który nie potrafi się ustabilizować. Z jednej strony mamy świetnie rozegrane sceny grozy i body horroru, z drugiej – nadal infantylne nawiązania do Piotrusia Pana, czy dziecięce dialogi, które niewiele wnoszą do rozwoju fabuły. Ten kontrast w teorii ma działać jako metafora, ale w praktyce coraz bardziej rozbija atmosferę i wytrąca z klimatu.
Jeśli chodzi o tempo – jest lepiej niż w ospałym czwartym odcinku (gdzie autentycznie dwa razy zamknęły mi się oczy), ale daleko temu do intensywności i dynamiki „In Space, No One…”. Odcinek „The Fly” jest zrównoważony i poukładany, jednak chwilami aż za bardzo – brakuje mu tej energii, która w poprzednim epizodzie niosła akcję do przodu bez chwili wytchnienia.
Podsumowując:
szósty odcinek nie był dla mnie zachwycający, ale na pewno oglądało mi się go lepiej niż czwarty. To epizod, który pokazuje wszystkie mocne i słabe strony serialu – świetne wizualia, klimatyczne sceny i intrygujące potwory kontra bohaterowie, których przeważnie trudno traktować serio. Ton również potrafi nie raz się wykoleić. Nie jest to najlepiej rozpisany serial. A jednak – kiedy patrzyłem na Oczko owcy i obserwowałem działania tytułowych much, poczułem ten dreszcz, dla którego wciąż chcę ten serial oglądać. Zaskoczyło mnie tylko jak niewiele do rozwoju całej historii wniósł ten odcinek, patrząc z perspektywy całego sezonu i faktu, że zostało nam już tylko dwa epizody do końca. Zakładam zatem, że serial zostanie przedłużony o kolejny sezon. Jeżeli nie i twórcy zrobili jednosezonową zamkniętą historię – to finał sezonu zapowiada się na szaleńczą jazdę godną Formuły 1.
Alien: Earth – Reszta recenzji >>