Obcy: Ziemia – recenzja odcinka 3: Metamorfoza czy celowy chaos?

1

Trzeci odcinek serialu „Obcy: Ziemia” to doświadczenie, które ciężko jest mi jednoznacznie ocenić. „Metamorphosis” nie tyle opowiada historię, co wciąga widza w niekomfortowy stan zawieszenia – jakbyśmy, razem z bohaterami, tkwili w środowisku, które nie do końca chce nas przyjąć. Niepokój budowany jest nie tylko przez wydarzenia na ekranie, ale przez samą formę – grę aktorów, którzy mają trudne zadanie przestawienia się na dziecięcy tryb mowy ciała, nierówny rytm narracji, szorstkość i toporność dialogów oraz liczne niedopowiedzenia. To odcinek, który zostawia piach pod zębami – pytanie tylko, czy to zamierzony efekt, czy wynik niedopracowania, czy też konieczny efekt przejściowy?

 

Recenzja 3 odcinka „Metamorfoza” serialu „Alien: Earth”

 

Uwaga – poniższy tekst zawiera pewne spoilery

 

Na poziomie fabularnym wiele się tu dzieje. Wendy staje się aktywną uczestniczką wydarzeń – nie tylko ratuje brata Hermita i mierzy się twarzą w twarz z Xenomorphem, ale i wytrzymuje tę próbę fizycznie i – co ważniejsze – emocjonalnie. To istotna zmiana najpewniej dla całego sezonu – bohaterka przechodzi z pozycji biernego świadka do centrum gry. Staje się protagonistką o nadludzkich możliwościach jej dorosłego i sztucznego ciała.

Mimo dobrej intensywności, scena konfrontacji z potworem zostawia mieszane uczucia głównie na dwóch polach. Po pierwsze – problemem jest sam wygląd Ksenomorfa i jego sposób poruszania się. Jego design, choć zrealizowany w dużej mierze bez CGI, jest – paradoksalnie – najsłabszym elementem wizualnym. Mamy bowiem wyraźnie silikonowe kończyny, przesadnie wygładzone linie, brak charakterystycznego biomechanicznego detalu w sporych partiach ciała. W pierwszych dwóch odcinkach nie przeszkadzało mi to specjalnie, ponieważ sceny z monstrum  kręcone były w wyważony sposób i w stylu częściowo nawiązujących do pierwowzoru Scotta, a sama postać nie była eksponowana w pełni (gra światła i cienia, szczątkowe ukazanie postaci). W „Metamorfozie” opływowy i plastikowy design mocniej rzuca się w oczy, a zaczyna razić potężna górna warga (ukłon w stronę projektów H.R. Gigera, ale finalnie w serialu element niezbyt dopracowany).

Stworzenie porusza się również wyłącznie na czterech kończynach, a nie jak w klasyce Scotta – co jest świadomą decyzją twórców. Reżyser, Noah Hawley, deklarował w wywiadach niechęć do klasycznego, antropomorficznego designu stworzonego przez Gigera. Problem w tym, że wraz z odejściem od humanoidalności tej postaci zniknęła tutaj też aura zagrożenia, a pojawia się coś bliższego brutalnemu „zwierzakowi z horroru”, niż niepojętej, jednocześnie groźnej i zarazem fascynującej istoty.

Zamiast długo przerażać, potwór pojawia się w jednej scenie, by zaskakująco łatwo i szybko zostać wyeliminowanym, co gorsza – w scenie za zasłoniętą „kurtyną”.  Potencjał napięcia rozładowuje się zbyt szybko, a przecież właśnie tu można było pogłębić symbolikę gatunku.

Dziwiło mnie też zachowanie Ksenomorfa, który wcześniej zabijał bez wahania i nadmiernej „uprzejmości”, a teraz nagle postanowił zrezygnować z frontalnego ataku na rzecz dziwnych podchodów. Na pewno nie wiemy jeszcze wszystkiego, zatem zachowanie Obcego mogło być wynikiem nieznanych czynników. Przyznać jednak muszę, że twórcy dzięki temu mocno mnie zaskoczyli – w efekcie sam nie wiedziałem, czego się spodziewać.

W specyficznym chaosie omawianego odcinka są też elementy godne uwagi. Morrow – nadal postać najbardziej wiarygodna i ciekawa, rzuca proste, ale przejmujące pytanie: „When is a machine not a machine?”, otwierając wątek tożsamości i samoświadomości, który miałby potencjał, aby ciążyć filozoficznie nad całą serią.

Wątki „Lost Boys” – dzieci w syntetycznych ciałach dorosłych – również niosą potencjał dramatyczny. Jednak i tu pojawia się wątpliwość: czy nie jest tak, że dziecięce zachowania tych postaci służą zamaskowaniu niedopracowanych scenariuszowo dialogów i niektórych zwrotów akcji? Ich naiwność, komiczne teksty i impulsywność mogą być zrozumiałe fabularnie, ale też dają twórcom łatwą furtkę do omijania głębszych tematów w dalszych epizodach.

Właśnie ta mieszanka tonu – momenty filozoficzne przeplatane groteską, fragmenty body horroru zestawione z młodzieżowym dramatem – sprawiają, że serial trudno jednoznacznie mi uchwycić. Z jednej strony dostajemy laboratoria rodem z Cronenberga i eksperymenty godne klasyki sci-fi (jak świetnie, że dobrano się do jaja). Z drugiej – niezgrabne dialogi, dziwnie i często nierealne interakcje oraz strukturalne pęknięcia w logice świata – bo jak np. „dzieci” mogą swobodne przemieszczać się po różnych strefach eksperymentalnych tajnego laboratorium? Czy nie dziwi Was brak zdecydowanych reakcji dorosłych na pewne wydarzenia?

Atmosfera? Jest bezdyskusyjnie ciężka, ale mieszana z momentami we wręcz odwrotnym tonie, co ma przynosić widzowi chwile oderwania, odpoczynku (?). Ciężko jednak uwierzyć, że twórcy wszystkie z tych odczuć wywołują celowo.

Tempo? Pierwszy raz w tej serii spowolnione, rozciągnięte, kontemplacyjne – potrafi być męczące, gdy zbyt długo tkwimy w zawieszeniu. Okazało się też, że gdy skończyły się morderstwa stworów i akcja spowolniła, odsłonięte pole fabularne nie daje pełnej satysfakcji i jest nadmiernie infantylne.

Dialogi często nie brzmią jak rozmowy ludzi (tych prawdziwych i sztucznych), a jak wypowiedzi pisane „na motyw filozoficzny” – co może być próbą stylizacji, ale równie dobrze symptomem niezdecydowania twórców.

Odcinek kończy się z przytupem, zwrotem fabularnym, który wprowadza kolejne pola do rozważań i snucia teorii. A wszystko przy akompaniamencie „Wherever I May Roam” by Metallica, co znów rozbija spójność w dźwiękowym obszarze całego epizodu i wybija widza ze stołka .. jest jak trzaśniecie otwartą dłonią w twarz. Może dokładnie o to chodziło?

Czy ten chaos ma nas uwierać? Czy też to narzędzie budowania świata, który sam nie wie, czym jest – eksperymentem, więzieniem, ekosystemem? A może… właśnie takie ma być nasze doświadczenie? Niekomfortowe, nieoczywiste, bez wyraźnych granic dobra i zła?

Najważniejsze pytanie po trzecim odcinku brzmi: czy to wszystko się zepnie? Czy twórcy w „Obcy: Ziemia” mają spójną wizję, którą dopiero odkryją przed widzem. Czy też serial  będzie dryfował między wpływami klasyki, a próbą stworzenia czegoś nowego?

„Metamorfoza” nie daje odpowiedzi – ale prowokuje pytania. I choć estetyka, scenografia i sfera audio wciąż robi wrażenie, pozostając w wielu elementach spójną z sagą, a niektóre sceny dalej mają moc, to jednak widz może czuć większy niepokój w wyniku zagubienia w przedstawionym świecie i często ledwo zarysowanych wątkach, niż w wyniku budowania klimatu grozy przez świadomą pracę twórców.

Serial nadal balansuje na granicy: może wyrosnąć na ciekawe i nietuzinkowe rozwinięcie uniwersum „Obcego”, ale równie dobrze może pozostać tylko intrygującym chaosem. Zdecydowanie za wcześnie jest na daleko idące wnioski.

Co by nie mówić o „Alien: Earth” – serial ma dużo klocków rozrzuconych na stole. Jest potencjał na ułożenie z nich bardzo ciekawej budowli. Oby się udało. Czekam na kolejny odcinek.

 

Recenzja odcinków 1-2 >>

Ciekawy artykuł? Doceń naszą pracę:
[Głosów: 7 Średnia: 5]
Zobacz także
1 komentarz
  1. yamata

    Nie ma co wróżyć, po piątym odcinku wygląda na to, że serial może jeszcze nieźle zaskoczyć. I to pozytywnie, domykając na przykład wcześniej „porzucone” wątki czy sceny. Może nawet wytłumaczą mądrze pewne głupoty fabularne, które się tutaj trafiają. Oczywiście nie liczę na to, że pojemniki ze szkła przestaną się tłuc, a logika nie zostanie podporządkowana akcji, bo nie oszukujmy się, jakiś próg niewiary trzeba do serii przyłożyć. Inaczej Weyland-Yutani na misję wysłałaby same androidy czy cyborgi i Alien zdechłby z głodu, a i reżyser przy okazji… ;)

Dodaj komentarz

Klikając "Wyślij komentarz" wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych wpisanych w formularz komentarza w celu publikacji, moderacji i udzielenia odpowiedzi na komentarz zgodnie z Regulaminem Serwisu i Polityką Prywatności.