Film „Obcy: Przymierze” – Recenzja na TAK
W filmie „Obcy: Przymierze” nie zabrakło niedociągnięć fabularnych i scenariuszowych, ale pochwalić trzeba jego stronę wizualną, oprawę muzyczną oraz klimat. Wszystkie bolączki tej produkcji, jakie wymieniam w poniższej recenzji, nie mają dla mnie jednak większego znaczenia, ponieważ film pozwolił mi jeszcze raz przenieść się do niezwykłego świata w uniwersum Aliena, usłyszeć wspaniałą muzykę, przeżyć duże emocje i cieszyć się akcją. „Alien: Covenant” zapewnił mi olbrzymią frajdę, gdyż obfitował w momenty zachwytu, przez co bardzo szybko zapomniałem o jego niedociągnięciach.
Zapraszam do pełnej recenzji.
Wszystkie recenzje „Alien: Covenant”:
- Recenzja na Tak (radaktor Guli)
- Polecam – obszerna recenzja na Tak (redaktor Templar)
- Można zobaczyć – recenzja mniej przychylna (redaktor Dr. Gediman)
- Miłość wszystko wybaczy – opinia (redaktor AlienQueen)
Recenzja „Alien Covenant” na Tak (Guli)
Moja przygoda z serią o obcych rozpoczęła się latem 1990 roku. W cztery lata po powstaniu film”Obcy – Decydujące Starcie” zawitał w końcu nad Wisłę. Na sali znalazłem się przypadkiem, miałem osiem lat i było dla mnie zdecydowanie za wcześnie na takie filmy. Pierwszym objawem po pierwszym seansie Obcego, była moja niechęć do jedzenia ryżu (zapewne spowodowana widokiem dość sugestywnej śmierci androida Bishopa, który posiadał białe wnętrzności). Później przez wiele nocy wyobrażałem sobie korytarze Haldey’s Hope, laboratoria znajdujące się w bazie i oklejający wszystko śluz. Zajęło mi parę lat, żeby zapoznać się z pierwszą częścią serii. W szóstej klasie podstawówki obejrzałem „Alien 3”, a w ósmej klasie ponownie obejrzałem „Aliens”.
Ta seria była ze mną niemal od zawsze. Z czasem strach minął, a rozpoczęła się fascynacja, która trwa do dzisiaj. Czy najnowszy film z serii o Obcych – „Alien: Covenant” spełnił moje oczekiwania? Odpowiadam w poniższej recenzji.
Film „Alien: Covenant” pod względem fabularnym miał nie lada trudne zadanie. Według zapowiedzi Ridleya Scotta, seria zapoczątkowana przez Prometeusza zmierzać ma do wydarzeń z pierwszej części Obcego. „Prometeusz” był w serii o Obcych rewolucją. Wprowadził gatunek Inżynierów, wokół których powstało wiele kontrowersji.
Niektórzy fani nigdy nie zaakceptowali tego gatunku i uważali, że ich wprowadzenie to zaprzepaszczenie szansy jaką dawała wspaniała i tajemnicza postać Space Jockeya z pierwszej części o Obcych. Inni polubili wprowadzającą powiew świeżości ideę nowej, wysoko rozwiniętej cywilizacji.

W „Alien: Covenant” Ridley Scott starał się płynnie przejść od fabuły skupionej na Inżynierach, do fabuły zdominowanej przez Ksenomorfy. Tarcie pomiędzy tymi dwoma wątkami jest widoczne przez cały film. W starciu Inżynierów z Ksenomorfami, przegrywają ci pierwsi. O Inżynierach nie dowiadujemy się w zasadzie niczego nowego i jest to spory zawód, szczególnie dla tych, którzy czekali na rozwinięcie tego wątku.
Wydaje mi się, że decyzja o „porzuceniu” Inżynierów była jednak świadoma. Ridley Scott w swoim najnowszym filmie wyraźnie dążył do ponownego skupienia się na Obcych. Rozwinięcie wątku o Inżynierach trwałoby zbyt długo. Z drugiej strony takie posunięcie ze strony scenarzystów pozostawia wiele pytań bez odpowiedzi, będąc pożywką dla fanów i teoretyków w Internecie. Mam nadzieje, że kiedyś Ridley Scott zdecyduje się powrócić do świata tej tajemniczej rasy.
Fabuła „Alien: Covenant” pomimo inherentnego problemu dwóch rozjeżdżających się wątków, wychodzi jednak na prostą. Nie odbywa się to bezkrwawo. Oto bowiem film miejscami daje wrażenie rwanego. Następuje nagłe przyspieszenie fabuły i traci na tym rytm filmu. Szczególnie widać to w środkowym akcie „Alien Covenant”.
O ile początek „Obcego: Przymierze” wydaje się bardzo precyzyjny i interesujący. O tyle w drugim akcie coś siada i to nie tylko pod względem fabularnym, ale także pod względem emocjonalnym, a nawet wizualnym.
Na całe szczęście mamy akt trzeci, kiedy film ponownie przyspiesza i daje satysfakcjonujące zakończenie.
Problem drugiego aktu to dla mnie największa bolączka tego filmu. Akcja jest wymuszona, lokacje nie wzbudzają zachwytu, napięcie całkowicie wygasa. Środek filmu nie jest jednak okresem w całości zmarnowanym. Wówczas to bowiem króluje android David znany z Prometeusza i tylko sceny z jego udziałem, lub związane z jego historią, nadają wartość tej części filmu.
Z kolei początek „Alien: Covenant” to majstersztyk horroru science-fiction. Ridley Scott odpowiednio długo buduje napięcie. Wówczas poznajemy wspaniały statek jakim jest tytułowy Covenant i jego załogę. Niczym w filmach Alfreda Hitchcocka już od początku „Alien: Covenant” nie brakuje dramatycznych sytuacji.
Podobnie jak początek filmu, sprawnie opowiedziany jest także jego koniec. W akcie trzecim akcja nabiera tempa, żeby ostatecznie doprowadzić nas to zaskakującego finału. W odróżnieniu jednak od większości współczesnych blockbusterów, nie czujemy tutaj nieznośnego nadmiaru. W mało którym filmie akcji, końcówka bywa najbardziej satysfakcjonującą częścią filmu, ale w „Alien: Covenant” to się udaje.
Pomimo wielu braków scenariuszowych trzeba oddać reżyserowi, że zdecydował się na bardzo odważne pomysły fabularne. „Alien: Covenant” przeraża nie tyle okropnościami jakie widzimy na ekranie, ale przede wszystkim potwornością zamysłu, wokół którego budowany jest główny wątek.

Podobnie jak w przypadku fabuły, także aktorsko film jest nierówny. Większość aktorów wypada dobrze, ale też nie pozostawia po sobie wielkiego śladu. Moim głównym zarzutem wobec załogi Covenanta nie jest brak możliwości bliższego poznania ich osobowości, lecz niewiarygodne oddanie ich reakcji na stres. Poza nielicznymi przypadkami są one zbyt płaskie i za mało intensywne, a nawet jeśli są adekwatne, to emocje bohaterów zbyt szybko powracają do normy. Takie zachowanie nie jest przekonywujące w przypadku ludzi, którzy przechodzą ekstremalny stres. Jest to wielki kontrast wobec postaci z „Aliens”, gdzie zdenerwowanie ekipy było niemal namacalne.
Poważnym zarzutem wobec „Prometeusza” była niefrasobliwość, czy nawet jawna głupota załogi. „Alien: Covenant” również nie wystrzega się tego grzechu. Ekipa Covenanta ląduje na nieznanej planecie i wychodzi na rekonesans bez użycia odpowiednich zabezpieczeń. Nie wspomnę już o niefrasobliwym kontakcie z miejscową florą i fauną, co może nieść za sobą niebezpieczeństwo.
Sytuacja ulega zmianie po pojawieniu się realnych przeciwników, czyli Neomorfów. Wielu recenzentów uważa, iż reakcja załogi na pojawienie się stworów była niezbyt mądra. Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Zakładam, iż kontakt z Neomorfami musiał być tak mocnym przeżyciem, że trudno w takiej sytuacji opracować i wdrożyć z góry zaplanowane rozwiązanie. Do tego dochodzi jeszcze przypadek i chaos.
Sceny walk z „Alien: Covenant” są dla mnie przekonywujące, właśnie dlatego, że pokazują nieporadność ludzi w starciu z silniejszym i groźniejszym przeciwnikiem.

O ile aktorzy drugoplanowi sprawdzają się średnio, o tyle główni bohaterowie wypadają znakomicie.
Numerem trzy jest dla mnie kapitan Covenanta – Oram grany przez Billy’ego Crudupa. Jego rola przypomina Gormana z „Aliens”. Podobnie jak Gorman jest on świeżym dowódcą, postawionym przed zadaniem, które go przerasta. W odróżnieniu jednak od bohatera z „Aliens”, Oram ma przy tym zapędy dyktatorskie i ciężko znosi sprzeciw.
Nie ma filmów o Obcych bez wyraźnej roli kobiecej i w taką rolę w „Obcym: Przymierze” wciela się Katherine Waterston, grająca postać drugiego kapitana – Daniels. W Internecie pojawiły się głosy, że Daniels to kopia postaci granej przez Sigourney Weaver – Ripley. Nic bardziej mylnego. Poza powierzchownym podobieństwem fryzury, szarego podkoszulka i aparycji twardej babki, Daniels jest od Ripley zupełnie inna. Łączy je spryt, instynkt przetrwania i zdecydowanie, ale Daniels jest dużo cieplejsza i bardziej tradycyjnie kobieca niż twardzielka Ripley. Jej twarz ma też ciągły grymas strachu, co wzmaga w nas napięcie.

Jednak to nie Katherine Waterston jest najważniejszą postacią filmu. Pierwszą nagrodę zgarnia genialny Michael Fassbender, który ma rolę podwójną, gdyż gra dwóch androidów. Pierwszym jest David, „sztuczny człowiek” dobrze nam znamy z „Prometeusza”. Dopiero w „Alien: Covenant” David pokazuje swój złowieszczy geniusz. Staje się postacią równie złą, jak fascynującą.
Drugim androidem, w którego wciela się Michael Fassbender, jest Walter. W odróżnieniu od Davida nie jest on skażony ludzkimi słabościami, nie wytworzył sobie Ego. Jego osobowość jest na pierwszy rzut oka mniej teatralna niż Davida, ale jest to równie ciekawa postać. Zagranie dwóch tak podobnych, a jednak odmiennych androidów jest doskonałym dowodem na ogromne możliwości aktorskie Fasbendera.
Ksenomorf to chyba najbardziej niesamowite stworzenie, jakie zawitało do kina. Ale Obcy istnieje tylko w kontekście wspaniałego uniwersum, które zostało nakreślone w dwóch pierwszych częściach franczyzy.
Świat w którym funkcjonuje Obcy to świat gazowych gigantów i krążących wokół nich księżyców. To świat kosmicznych sztormów i niebieskiej łuny tworzącej się wokół gęstego skupiska odległych gwiazd. To świat klaustrofobicznych korytarzy w bazie Hadley’s Hope i niezwykłych wnętrz statku Inżynierów oraz potężnych statków handlowych jak Nostromo czy szybkich jednostek wojennych jak Sulaco. To w końcu świat Dropshipów, karabinów typu Pulse Rifle, czy czujników ruchu. Bez tego wszystkiego Obcy nie byłby sobą, co szczególnie widać po serii „Aliens vs Predator”, gdzie naszego potwora próbowano przenieść niczym jakiegoś Freddiego Kruegera na zwykłe amerykańskie przedmieście – to się nie mogło udać.
Największą zaletą „Alien: Covenant” jest przedstawienie świata w sposób równie niesamowity i fascynujący jak w poprzednich częściach Obcego.
W filmie „Obcy: Przymierze” mamy więc tytułowy statek, który zbudowany jest niezwykle szczegółowo i co najważniejsze jest to statek wyglądający realistycznie oraz funkcjonalnie. Od razu uwierzyłem w możliwość pokonywanie przez taki obiekt bezkresu kosmosu. Wnętrze upchane jest szczegółami technicznymi, które można analizować godzinami. Są i kosmiczne żagle oraz precyzyjnie zaprojektowane kombinezony. Statek Covenant wygląda niesamowicie zarówno z zewnątrz jak i od wewnątrz. Covenant posiada dużo szerszą paletę kolorów niż Nostromo czy Sulaco – flagowe statki z dwóch pierwszych części serii. Wnętrza Covenanta wyglądają także odmiennie niż w statku Prometeusz, które wydawały się zbyt jasne i zbyt eleganckie jak na warunki lotów kosmicznych.

Nikt nie przedstawia kosmosu w tak piękny sposób jak Ridley Scott. Szalejące w wyższych partiach atmosfery burze dodają filmowi niesamowitego majestatu. Planeta na której lądują główni bohaterowie jest ładniejsza niż się tego spodziewałem. Po zwiastunie „Alien: Covenant” stwierdziłem, że jest ona zbyt podobna do ziemi i tym samym kontynuuje trend zapoczątkowany w „Prometeuszu”. Pragnąłem powrotu to mroku jaki oferował księżyc LV-426. Planeta w „Alien: Covenant” okazała się jednak na tyle inna od ziemi, że wzbudziła we mnie uczucie niepokoju. Była majestatyczna, piękna i groźna.
Jedynym elementem, którego zabrakło mi na dopełnienie tego wspaniałego świata, było przedstawienie Inżynierów jako potężnej i majestatycznej rasy. W oryginalnym „Alienie”, Space Jokey, czyli pierwszy inżynier jakiego poznajemy, był tak groźny i tajemniczy, że wyobraźnia nie dawała nam spokoju, starając się wykreować wizerunek żywych przedstawicieli tej cywilizacji. W „Alien Covenant” nie ma jednak bogatego świata Inżynierów, którego byśmy oczekiwali. Budynki należące do inżynierów są nieciekawe i zupełnie brakuje w nich elementu Gigerowskiego, który przewija się przez pozostałe filmy z serii o Obcym.
Sceny akcji przedstawione są bardzo dobrze. Szczególnie urzekł mnie trzeci akt, gdzie Ridley Scott w pełni pokazał swój wizualny geniusz.
Spotkałem się z krytyką wyglądu postaci Obcego i Neomorfa. Nie mogę się jednak z tym zgodzić. W „Alien: Covenant” wykorzystano głównie technologie CGI, a nie efekty praktyczne, ale muszę przyznać, że nie wpłynęło to negatywnie na wrażenia wizualne. Obcy jest bardziej zwinny i zwierzęcy w stosunku do swoich braci z poprzednich części, których bardzo często odgrywali przebrani aktorzy.
CGI użyte w filmie, tak jak w wielu współczesnych produkcjach, musiało przygotowywać wiele firm, dlatego w dwóch różnych scenach efekty specjalne mogą diametralnie różnić się jakością. Jedyną sceną, która nie do końca przypadła mi do gustu jest eksplozja chestburstera. Ociera się ona bowiem o komizm. Sceny z Neomorfami wydały mi się natomiast bardzo rzeczywiste.

Ważnym elementem w każdej części Obcego jest muzyka. Ścieżki dźwiękowe z jedynki i dwójki przeszły już do historii. Muszę przyznać, że najbardziej ucieszyłem się, kiedy w „Alien: Covenant” usłyszałem motywy muzyczne znane z pierwszej części Obcego. Obok zapożyczeń z poprzednich części (wykorzystany był także utwór z „Prometeusza”) „Obcy: Przymierze” raczy nas oryginalną ścieżką muzyczną, która jest bardzo dobra. Nowe utwory sprawdzają się szczególnie dobrze w wolniejszych i bardziej cichych scenach. Odnoszę jednak wrażenie, że
podczas intensywnych scen akcji muzyka była nie wystarczająco głośna oraz nadmiernie przedłużano momenty całkowitej ciszy. Od razu nasuwa mi się porównanie z „Aliens” Jamesa Camerona, gdzie muzyka doskonale współtworzyła kluczowe sceny akcji.
Pomimo tych uwag, uznaję ścieżkę dźwiękową za mocną stronę nowego filmu Scotta.
Analizując wiele niepochlebnych filmowi recenzji odnoszę wrażenie, że przedstawione tam argumenty nie różnią się zbytnio od moich. Zwracam uwagę na niedociągnięcia fabularne i scenariuszowe, chwaląc jednocześnie stronę wizualną, muzykę i klimat filmu. Wydaje mi się, że zasadniczym powodem wywoływania przez „Alien: Covenant” kontrowersji, jest podejście z jakim widz idzie do kina czy nawet to, czego oczekuje on ogólnie od filmów. Dla mnie wszystkie wymienione w recenzji bolączki tej produkcji nie mają bowiem znaczenia, ponieważ film pozwolił mi jeszcze raz przenieść się do niezwykłego świata w uniwersum Aliena, usłyszeć wspaniałą muzykę, przeżyć duże emocje i cieszyć się akcją.
„Alien: Covenant” zapewnił mi olbrzymią frajdę.
Film obfitował w momenty zachwytu, przez co bardzo szybko zapomniałem o jego niedociągnięciach.
Właśnie za to ogólne odczucie i satysfakcję jaką zapewnił mi film, oceniam „Alien: Covenant” na 3 alienki. Polecam!
Guli
źródło zdjęć: www.imdb.com/title/tt2316204/mediaindex?ref_=tt_ov_mi_sm
„Obcy: Przymierze” – zobacz także:
- POZOSTAŁE RECENZJE „OBCY PRZYMIERZE”
- FILM OBCY PRZYMIERZE – INFORMACJE
- NEWS
- TRAILER / ZWIASTUNY
- OBSADA
- PREMIERA
- FABUŁA – OPIS
- PLAKATY
- SOUNDTRACK

Recenzja w której autor uwypuklił pozytywne (w jego mniemaniu) strony filmu, a te negatywne potraktował po macoszemu. Rozumiem takie podejście, bo zależy ono od tego jakie elementy widowiska filmowego są dla nas ważne. Jeśli ktoś kładzie nacisk na stronę wizualną, muzykę, klimat, czy aktorstwo to owszem Covenant mógł się takiej osobie podobać. Ale dla mnie najważniejszy, nie, wróć: NAJWAŻNIEJSZY jest scenariusz, fabuła opowiadana w filmie. Wszystkie pozostałe elementy są drugorzędne (oczywiście w granicach rozsądku). A fabuła w tym filmie to obraza inteligencji widza. Lista głupot i niedorzeczności byłaby naprawdę długa. Jest to ten element który kładzie ten film. Zresztą cały czas stoję na stanowisku że wszystkie filmy po Alienie 3 są całkowicie niepotrzebne. Cała siła, magia tej serii polegała na tym że widz mógł interpretować, domyślać, rozwijać własne pomysły, domniemania, ale pewne rzeczy nie były wyjaśnione, podane na tacy. Rozciągając tę myśl szerzej, najlepsze dzieła sf, zarówno te filmowe, jak i książkowe polegają na niedopowiedzeniach. A Scott nabrał takiego amerykańskiego podejścia, wszystko musi być wyjaśnione, opowiedziane, bo jak nie będzie to widz będzie mieć pretensje. To oznacza że widzów traktuje jak idiotów, lub że rzeczywiście duża część widzów to idioci. Albo co najgorsze i jedno i drugie.
Myślę że Scott powinien dla dobra tej serii oddać reżyserowanie w ręce kogoś znacznie młodszego, kogoś z nowym podejściem, ze świeżymi pomysłami. Taki ruch nie zabierze mu przecież sławy, prestiżu, splendoru. Stworzył dzieła które są wiekopomne, jest taki moment w życiu że trzeba pałeczkę przekazać komuś innemu. Ridley przegapił ten moment…
>>>Recenzja w której autor uwypuklił pozytywne (w jego mniemaniu) strony filmu, a te negatywne potraktował po macoszemu. Rozumiem takie podejście, bo zależy ono od tego jakie elementy widowiska filmowego są dla nas ważne. Jeśli ktoś kładzie nacisk na stronę wizualną, muzykę, klimat, czy aktorstwo to owszem Covenant mógł się takiej osobie podobać.
Nie ukrywam, że tak zwany klimat jest dla mnie najważniejszy. Oczywiście nie oznacza to, że nie zwracam uwagi na fabułę. Ale stanowi ona tylko jedną ze składowych. W Alien: Covenant jest dla mnie na tyle przyzwoita, że nie przekreśla pozostałych wrażeń z filmu. Alien ma wyjątkową stylistykę, którą Udało się w Covenancie uchwycić. Elementy takie jak gra aktorska, efekty specjalne oceniam bardzo wysoko.
>>>Ale dla mnie najważniejszy, nie, wróć: NAJWAŻNIEJSZY jest scenariusz, fabuła opowiadana w filmie. Wszystkie pozostałe elementy są drugorzędne (oczywiście w granicach rozsądku). A fabuła w tym filmie to obraza inteligencji widza. Lista głupot i niedorzeczności byłaby naprawdę długa. Jest to ten element który kładzie ten film. Zresztą cały czas stoję na stanowisku że wszystkie filmy po Alienie 3 są całkowicie niepotrzebne. Cała siła, magia tej serii polegała na tym że widz mógł interpretować, domyślać, rozwijać własne pomysły, domniemania, ale pewne rzeczy nie były wyjaśnione, podane na tacy.
Od jakiegoś czasu zauważyłem, że filmy nie są optymalną formą do opowiadania złożonych fabuł. Historia w stylu Gravity obroni się zawsze, bo nie ma tak wielu elementów. 2 h zupełnie wystarczą. Im bardziej rozbudowana fabuła tym więcej czasu potrzeba, żeby ja przedstawić. Jak dla mnie samo odkrywanie planety inżynierów powinno potrwać ze 3 godziny. Odnoszę wrażenie, że seriale sprawdzają się w kwestii fabuły dużo lepiej. W przypadku sci-fiction, również gry wspaniale opowiadają historię. Ile trwała Alien: Isolation!…
W filmie, albo opowiedziany zostanie wycinek, albo fabuła zostanie opowiedziana „z lotu ptaka”, a wtedy rzeczywiście potrzeba mistrzostwa, żeby zrobić to dobrze.
>>>Rozciągając tę myśl szerzej, najlepsze dzieła sf, zarówno te filmowe, jak i książkowe polegają na niedopowiedzeniach. A Scott nabrał takiego amerykańskiego podejścia, wszystko musi być wyjaśnione, opowiedziane, bo jak nie będzie to widz będzie mieć pretensje. To oznacza że widzów traktuje jak idiotów, lub że rzeczywiście duża część widzów to idioci. Albo co najgorsze i jedno i drugie.
Zgadzam się, że tajemnica działa niesamowicie w dwóch pierwszych filmach. Ale mamy lata świetlne od pierwszej części. Universum jest już znane każdemu, a widocznie włodarze z Foxa uznali, że pokazanie więcej oznacza lepszą kapuche!
>>>Myślę że Scott powinien dla dobra tej serii oddać reżyserowanie w ręce kogoś znacznie młodszego, kogoś z nowym podejściem, ze świeżymi pomysłami. Taki ruch nie zabierze mu przecież sławy, prestiżu, splendoru. Stworzył dzieła które są wiekopomne, jest taki moment w życiu że trzeba pałeczkę przekazać komuś innemu. Ridley przegapił ten moment…
Sądzę, że Ridley ma jeszcze do pokazania. Przede wszystkim jego renoma, daje mu śmiałośc do eksperymentów, a nawet przewracania Universum do góry nogami. Nowi twórcy z obawy o dziedzictwo opisywaliby pojedyncze historie, kótre nie mają wpływu na całe uniwersum.
Hmmm… Redakcja mnie zna – ja znam starą część Redakcji… I czegoś tu nie rozumiem :) Rzucano gromami w AVP 1… Mieszano z błotem AVP 2… Marudzono wypominając niespójność Prometeusza… A przecież wszystkie te wyżej wymienione filmy, poza ich ogólnie niskim poziomem, nie naruszały fundamentów świata „Aliena”. AVP powstawały z przymrużeniem oka – oczywiście był w nich ogromny, zmarnowany przez twórców potencjał, ale ich „byt” to nic więcej jak tylko nic nieznacząca poboczna wariacja. Prometeusz mimo swych wad (błędy i dziury logiczne) wzbogacił i rozwinął uniwersum. Wiem, wiem… Zmieniono wizerunek Space Jockeyów, ale przecież ten oryginalny był koszmarnie śmieszny! W moich kręgach nazywano ich z pełną pogardą i politowaniem „trąboludkami” – kwestia gustu nie drążmy tematu.
Nigdy nie hejtowałem projektów oraz planów filmowych przed końcem ich realizacji… Mimo wewnętrznych obaw, nigdy nie zabraniałem twórcom tworzyć i realizować swoich pomysłów. Zawsze z cierpliwością, nadzieją i pełnym zaufaniem oczekiwałem produktu finalnego – teraz, gdy takowy powstał uzurpuję sobie prawo do subiektywnej oceny.
Czytam „negatywną” krytykę Redaktora Naczelnego i przecieram oczy ze zdumienia! W moim odczuciu jest to recenzja POZYTYWNA! Teraz pojawiła się kolejna… I również na plus! Nie wiem, co się zmieniło w Waszej redakcji, pamiętam wojny i spory o różnice w poglądach na temat „Prometeusza” i nie mogę uwierzyć, iż nikt z Was nie zauważył, że właśnie pojawił się film, który totalnie i z premedytacją niszczy świat ukochanego przez nas Ksenomorfa! Tu nie ma wpadek i błędów jak we wcześniejszych słabszych lub nieudanych produkcjach… Nie jest to również specyficzny, traktowany z przymrużeniem oka crossover… Ewidentnie jest to utworzony z czystym sadyzmem, perfekcją i złośliwą premedytacją film mający tylko jeden odwieczny cel – cel zniszczenia wszystkich „ksenofilmów” po roku 79. Wszyscy ogarnięci fani znali stosunek Scotta do pozostałych produkcji, ale chyba nikt z nas nie wierzył, że odważy się On dokonać na nich terrorystycznego zamachu. Pamiętam ubolewania i hejty w stronę Blomkampa, że smark i młodzik stara się anulować słabsze części z serii… Ridley zablokował jego zapędy a część fanów odetchnęła z ulgą… A tu taka niespodzianka.
Może nie wszyscy się z tym zgodzą, ale sukces „Aliena79” opierał się na trzech filarach – trzech nogach! Ridley – O’Bannon&Shusett – Giger… Każda z nóg gwarantowała mocne oparcie… Każdy z fundamentów wzmacniał słabość i chwiejność drugiego… Dzięki temu Ksenomorf wyglądał jak wyglądał i zachowywał się jak zachowywał – nie było bzdur z ludzkim głosem… Nie było wariacji z ksenopenisem zamiast języka oraz ludzi zmieniających się w jajo ksenomorfa… Nie było przepaści logicznych w scenariuszu… W „Prometeuszu” zabrakło jednej z nóg w efekcie czego najsłabszym ogniwem był scenariusz… W przymierzu odpadły dwie nogi i pozostała jedna… Niepewna, schorowana noga starca próbująca utrzymać równowagę przed nieuniknionym upadkiem… I upadek nastąpił – Twórca zabił dzisiaj to, co kiedyś sam stworzył (no może nie sam)! Jest mi k#@%a smutno!!!
P.S.
Zdaję sobie sprawę, że film ten jako oddzielne (niezwiązane ze światem obcego) kino SF może zostać uznany za całkiem dobry… Wiem, że pojawią się fani tej produkcji… Wiem, że uznają mnie za świętą starą sentymentalną krowę, ale mam to w głębokim poważaniu! To nie jest konflikt na poziomie czy Han Solo strzelił pierwszy… To jest wciskanie kitu, że mistrz Yoda był ojcem… Ba – matką Luke Skywalkera!!! Cóż mogę dodać bez spojlerów? Drodzy fani „Przymierza” żyjcie tym filmem, bawcie się nim tak, jak ja przez lata bawiłem się starymi wersjami – Macie do tego święte prawo! Życzę dobrego „fanu”… Dla mnie to za mało… Pozdrawiam.
P.S 2
Moje odczucia po filmie „Przymierze” – kwintesencja w jednej scenie…
https://www.youtube.com/watch?v=aVZUVeMtYXc&feature=share
Nie rozumiem dlaczego ludzie uwazajacy sie za fanow, nie skonfrontuja chociaz obecnego filmu z pierwszym, jak juz sie powoluja na cos. Dlaczego wciaz zapominacie, ze Scott dokladnie wymyslil, ze ludzie jakims cudem zamieniaja sie w jaja, tylko to wywalil z filmu. A cameron po prostu sobie wymyslil krolowa, no bo jak to jaja i nie ma krolwej i zmarnowaco kazje do takiego swietnego owadziowego stwora.
Tak wiec kula w plot.
Tak w ogole biologia Obcego jest zoologicznie idiotyczna. nie sluzy przetrwaniu gatunku na dluzej, a jedynie zabiciu wszystkiego co sie da. W tym aspekcie faktycznie wymyslanie, ze jest to bron nanotechnologiczna, bo juz nawet nie biologiczna, to jedyne jeszcze wyjasnienie funkcjonowania twora.
Oddzielna sprawa jest jednak stwoerzenie takiej broni, ktora jest takze w pelni zabojcza dla gatunku, ktory to stworzyl i nie ma na nia zadnych zabezpieczen.
Dziwne, ze po pierwsze cywilizacja na takim etapie rozowju zrobila taki blad, dziwne, ze kierowala sie tak niskimi pobudkami i cos takiego w oogle tworzyla, kiedy nawet my uwazamy, ze konwecjonlane zabijanie kawalkami metalu jest bardziej humanitarne i ludzkie niz beon biologiczna i chemiczna. Dziwne jest tez, ze zadna inna cywilizacja nie zareagowala na takie eksperymenty i nie zdusila ich w zarodku.
Z jednej strony prganizm nazywany idealnym, bo zabijczy, bo wyspecjalizowany na genotyp, bo zjadliwy i potrafiacy przezyc w skrajnych warunkach, z drugiej strony nie uzywajacy rak, narzedzi oraz podatny na ogien, ziemno, ciesnienie, jak kazdy czlowiek. Jak dla mnie Obcy jako gatunek jest dosc slabym gatunkiem, ktory z latwoscia mozna wyleminowac jak nie sila, to choroba. Tak, najsilniejsze sa zawsze formy przetrwalnikowe i do takich niby nalezaly jaja, ale przeciez tez nie byly trudne do wybicia. Przypomne taki fakt, ze jaja zwyklej glisty nie gina ponizej 90 stopni, a normlanie siedza sobie jak chca prawie rok w kazdym domu. Co innego same glisty, ale one tez, nie probuja zabic zywiciela od razu, nawet jak przyjmuja w nim rozmiary dwoch metrow czy tez kilkuset osobnikow.
I ostatnia rzecz… organizm w stazie przez 2k lat… Nic sie nie dzieje. Gdyby nie ludzie, nie ukatywnilby sie, gdyby nie debilny robot, nie rozlalzyby sie i nie mutowaly dalej… Jakos nie trafia do mnie 2k stagnacji i potem 30 lat super mutacji i rozwoju w forme znana z pierwszego filmu. Ktora tak naprawde jest izywieniem wizerunku czlowieka-demona Gigera i nie powinna wlasnie byc kompatybilna z niczym co nie jest humanoidalne, ale nie tylko czlowiekiem, zeby wyeliminowac te ideologie, ze czlowiek jest wszystkiemu winien, a Obcy nakierowany glownie na dna gogantow i ludzi.
No tak film ma dwie strony medalu i to dwie bardzo mocno widoczne, ocena w pierwszej recenzji jest troche nietrafiona bo jak prowadząc stronę typowo o Alienach można zachęcić podsumowaniem „można obejrzeć” to trzeba obejrzeć! po tak długiej nieobecności ksenomorfa to wręcz obowiązek dla każdego fana tej sagi:) jaki będzie odbiór to już inna sprawa.Fakt też tak miałem że cieszyłem się jak dziecko z każdej sceny chcąc wyłapać każdy smaczek, no i wkońcu on choć nie tak majeatatyczny jak w nostromo a szkoda Ridley mógł się pokusić o jakąś wolniejszą scenę…
Na plus neomorf naprawdę udane wejście a raczej wyjście z pleców:) no i ta scena z Davidem! to zostało w pamięci,mam jeszcze jedną wątpliwość co do miasta inżynierów mam wrażenie że to nie była do końca czysta rasa inżynierów wyglądali troszke inaczej a może to tylko złudzenie, co do Davida to już w prometeuszu wykazywał chęciny stworzenia nowej formy życia to on podał drinka z „black goo” więc już tam miał swój plan, trochę wkurzające było to jak potraktowano dr Shaw leżała sobie pocięta na stole(lib coś z niej wyszło:) jak dla mnie to materiał na całkiem odzielną opowieść podróż Davida i dr Shaw już sam trailer był genialy i wzbudzał ciekawość no ale to napewno nigdy nie nastąpi chyba że jakieś fanowskie projekty… cholera ten film rozbudził apetyt na więcej jestem głodny tego klimatu mam nadzieję że jak najszybciej powstanie coś nowego!
Wszystko wskazuje na to, że będziemy musieli poczekać na nową część do 2019 roku, chociaż bardziej realny jest 2020.
Mamy przeczucie, że trzecia część będzie ostatnią, tak jak pierwotnie zakładano, jeszcze tworząc „Prometeusza” i Scott w tym filmie powróci do tematyki Inżynierów. Oby zamknął (bardziej lub mniej) otwarte przez siebie wątki, czyżby planeta na którą zmierza Covenant była też „domem” Inżynierów? To jest całkiem możliwe :) .
Wątek inżynierów będzie chyba kontynuowany w filmie Alien:Awekening.
Mam taką nadzieję. Sądząc po ilości spekulacji jakie pojawiły się na necie. Ludzie są zainteresowani Inżynierami równi mocno co samym obcym. Oczywiste jest dla mnie, że Scott zdecydował się zrezygnować z Inżynierów, żeby nie powstał 3 godzinny film, ale temat jak najbardziej do ogarnięcia!