Filmy Science Fiction 2014 roku | 30 tytułów SF – Podsumowanie

32

Przedstawiamy zestawienie 28 tytułów filmów z kategorii ogólnie rozumianej fantastyki naukowej, które swoją premierę miały w 2014 roku.
Zapraszamy do obszernego podsumowania, w którym znajdziecie opisy fabuły, trailery, recenzje i subiektywne oceny oraz komentarze (jak zawsze mile widziane).
W artykule zamieściliśmy także ankietę, dzięki której możesz zagłosować na najlepsze filmy Si-Fi 2014 roku.

Filmy sciencie fiction w 2014 roku dostarczyły sporej rozrywki i wniosły lekką poprawę jakości dla nurtu (w porównaniu do 2013 roku). W tym roku zobaczyliśmy wiele ekranizacji komiksów oraz powieści dla nastoletniego czytelnika, a zatem i młodego widza. Kolejny już rok przeważały czysto rozrywkowe produkcje, tworzone wg sprawdzonego, blockbusterowego przepisu – widowiskowo i byle bez zbyt głębokiego przesłania.
Miłośnik bardziej ambitnego SF musiał być ostrożny, wybierając filmy do obejrzenia. Niemniej uświadczyliśmy wiele ciekawych dzieł, o których mówiło się długo po premierze. 2 tytuły trafiły na listę TOP 100 najlepszych filmów SF wszech czasów (niebawem dostępna na Alien Hive), a takie pozycje jak „Interstellar”, „Transcendece”, „Przeznaczenie”, czy „Young Ones”, wniosły nieco świeżości do gatunku. Wielka szkoda, że na aż 28 opisanych filmów, tylko jedna produkcja okazała się klasycznym obrazem SciFi, traktującym o podróżach kosmicznych i eksploracji kosmosu.


W 2014 roku wyraźnie wzrosła jakość i oryginalność produkcji, które nie zainteresowały dystrybutorów i nie weszły na duże ekrany. Nietuzinkowe perełki kina spod znaku S-F, mają coraz bardziej ciche premiery. Osoby zmęczone blockbusterami muszą zatem uważniej przyglądać się premierom DVD, czy też dostępności nowych tytułów w źródłach internetowych.

 

FILMY SCIENCE FICTION 2014 ROKU

(Na skróty wg rekomendacji – linki do recenzji i zwiastunów)



POLECAM, TRZEBA ZOBACZYĆ:

– PRZEZNACZENIE

– INTERSTELLAR

– OSTATNIE POKOLENIE

– SNOWPIERCER

– TRANSCENDENCE

– ONA

– COHERENCE


MOŻNA ZOBACZYĆ:

– EWOLUCJA PLANETY MAŁP

– KAPITAN AMERYKA: Zimowy Żołnierz

– NA SKRAJU JUTRA

– UNDER THE SKIN

– X-MEN: Przeszłość, która nadejdzie

– AUTOMATA

– GODZILLA

– DAWCA PAMIĘCI

– ROBOCOP

– STRAŻNICY GALAKTYKI

– STACJA KOSMICZNA 76

– TEORIA WSZYSTKIEGO

– THE MACHINE

PODEJŚĆ OSTROŻNIE:

– LUCY

– NIEZGODNA

– THE SIGNAL

– TRANSFORMERS 4: Wiek zagłady

– WIĘZIEŃ LABIRYNTU


FILMY W POCZEKALNI:

– APOCALYPSE KISS

– EARTH TO ECHO

– IGRZYSKA ŚMIERCI: Kosogłos cz.1

– NIESAMOWITY SPIDER-MAN 2

– ANOMALIA

 

 


 

FILMY SCIENCE FICTION 2014 ROKU:

(Opisy, trailery, recenzje i oceny. Sortowanie wg rekomendacji)

 

PRZEZNACZENIE (PREDESTINATION)

premiera: 9 marca 2014 (świat)
reżyseria i scenariusz: Michael Spierig, Peter Spierig

OCENA: 7,5/10

Fabuła: Tajna agencja podróży w czasie, wysyła szpiega by uchwycił wyjątkowo niebezpiecznego przestępcę. Szpieg pragnie zapobiec atakowi terrorystycznemu.

 

Predestination

 

Recenzja: Film nie będzie miał premiery w polskich kinach. Najpewniej można go znaleźć na DVD lub w źródłach internetowych. Wielka szkoda, gdyż okazał się jednym z najlepszych filmów science-fiction 2014 roku i miło by było zobaczyć go na dużym ekranie.
Warto wspomnieć, że film braci Spierig został oparty o opowiadanie „All You Zombies” Roberta A. Heinlein’a.

„Przeznaczenie” należy do grona tych filmów, o których nie można zbyć wiele pisać, aby pośrednio nie zdradzić ważnych wątków fabularnych. Ogromna przyjemność ich odkrywania podczas seansu jest główną zaletą filmu, dlatego postaram się go ocenić, nie wchodząc zbytnio w szczegóły. Nie chciałbym popsuć komuś frajdy poznawania zawiłości „Predestination”.

Fabularnie film panów Spierig przypomina „Mr. Nobady” czy „Memento”. W „Przeznaczeniu” również kolejno poznajemy elementy większej układanki, którą możemy spróbować złożyć na samym końcu. Niestety w przeciwieństwie do wspomnianych filmów, bardzo szybko widz jest w stanie rozszyfrować zagadkę i nie być zaskoczonym w końcówce. Element ten mocno zaważył na ostatecznej ocenie filmu.
Niemniej, mimo iż szybciej niż tego chciałem domyśliłem się sensu całości, nadal film oglądało mi się świetnie. Sprawna realizacja, dobra gra aktorska, zdjęcia, montaż oraz przede wszystkim świetne ujęcia w ciasnych, półciemnych pomieszczeniach sprawiają, że nie można przejść obojętnie obok filmu. „Przeznaczenie” ma swój klimat, który można porównać do mrocznych opowieści detektywistycznych.

Wspominając o grze aktorskiej – muszę wyróżnić świetną rolę S. Snook. Przez specyficzną charakteryzację w niektórych scenach i jej manierę – do złudzenia przypominała młodą Jodie Foster z „Milczenia Owiec”. Ethan Hawke nie zagrał już z podobnym błyskiem, ale bardzo przyzwoicie.

Muszę oddać pokłony twórcom, gdyż dzięki „Przeznaczeniu” zrozumiałem od strony naukowej istotę paradoksów związanych z podróżami w czasie. W filmie wyjątkowo udanie zaprezentowano wspomnianą problematykę. Jeszcze nigdy po filmie nie miałem tak wielkiej ochoty zapoznać się z teoriami naukowymi tyczącymi się tematu.

Zmuszam się teraz, aby nie napisać zbyt wiele, dlatego kończąc recenzję wspomnę o wieloznaczności filmu. Można się bowiem skupiać tylko na aspekcie zagadki i całościowego sensu historii z racjonalnego, naukowego punktu widzenia. Niemniej jak spojrzymy na drugie dno, dostrzeżemy wiele analogii i trafnych spostrzeżeń związanych z naturalnym, życiowym cyklem każdego z nas i zmian fizyczno-psychicznych, które przechodzimy nabywając coraz większe doświadczenie. Często sam się zastanawiałem, czy gdybym spotkał samego siebie sprzed lat, czy byłbym w stanie liczyć na zrozumienie mojego punktu widzenia przez dawnego „ja”? Wątpię. Ocena filmu 7,5/10.

Film bezapelacyjnie zasłużył sobie na umieszczenie na liście: TOP 100 najlepszych filmów science-fiction wszech czasów.

 


INTERSTELLAR

premiera: 7 listopada 2014 (Polska); 5 listopada 2014 (świat)
reżyseria: Christopher Nolan
scenariusz: Christopher Nolan, Jonathan Nolan

OCENA:
7/10 (dr Gediman)
10/10 (Panzerknacker)

 

Fabuła: Film będzie opowiadał o grupie badaczy, którzy odkrywają tunel czasoprzestrzenny. Dzięki niemu będą mogli przekroczyć granice podróżowania niedostępne dotychczas nikomu. Głębokie podróże kosmiczne oraz pokonywanie dystansów międzygwiezdnych staje się realne. Do rozwiązań zastosowanych w filmie wykorzystano teorię naukową opracowaną przez fizyka Kipa Thorne’a.

Interstellar

Recenzja by Panzerknacer:
Reżyser Nolan w filmie „Interstellar” połączył dwa wątki – ludzki, ukazujący dramaty i trudne wybory, oraz monumentalny, zrealizowany z epickim rozmachem motyw podróży w kosmos. Dodatkowo, co jest bardzo charakterystyczne dla Nolana, następuje zapętlenie się fabuły. Film Nolana posiada to coś, co wyróżnia przełomowe obrazy SF –  poczucie realizmu, wiarygodności i przeświadczenie, że to, co mamy okazje podziwiać na ekranie nie jest tylko dekoracją i efektem pracy grafików komputerowych.

Pełna recenzja Interstellar >>


Recenzja by dr Gediman:
Gdy tylko usłyszałem o tym, że za mój ulubiony gatunek filmowy zabiera się sam Nolan – reżyser wybitny na obecne czasy – byłem więcej niż podekscytowany. Mimo tego podpalenia, tuż przed samą premierą stonowałem zapały. Do filmu Nolana podszedłem na spokojnie i należytym dystansem, wychodząc z przeświadczenia, że nic nie może zakłócić mojej radości z podróżowania poza granicę wyobraźni, choćby nie wiem jak bardzo Nolanowi nie wyszły elementy fabularne.

Okazało się, że takie chłodniejsze i bardziej racjonalne podejście oszczędziło mi frustracji, a z kina wyszedłem zadowolony, chociaż z poczuciem wewnętrznego rozdarcia. Z jednej strony Nolan spełnił bowiem oczekiwania i zabrał mnie w daleką, zachwycającą podróż. Z drugiej jednak mocno rozczarował zarówno od samej strony fabularnej, jak i emocjonalnej, czy w szczególności – filozoficznej.

Ciężko Nolanowi wybaczyć przede wszystkim próbę zanudzenia widza w pierwszej fazie swojego dzieła, zanim przeszedł do sedna sprawy. Wadą filmu jest zatem czas jego trwania. Nie mam nic przeciwko 3 godzinnym filmom, o ile czas ten mija szybko, a reżyser potrafi go należycie wykorzystać. Pierwsze 45 minut „Interstellar” może nie zostało zmarnowane, ale na pewno roztrwonione. Cały wstęp do właściwej opowieści, z takim przekazem jaki otrzymaliśmy, powinien zmieścić się w jednym kwadransie.

Nie potrafię również wybaczyć pretensjonalnych dialogów, które brzmią jak przesuwanie paznokci po szkolnej tablicy. Patetyczne rozważania o ludzkiej naturze i potędze miłości są równie nieprzekonujące, jak w pseudo ambitnych filmach SF – „Prometeusz”, czy „Grawitacja” i wypadają boleśnie banalnie.

Gra aktorska także nie jest mocną stroną „Interstellar”. Wyraża się to momentami w nadekspresyjnej grze Matthew McConaughey’a, który jest niebezpiecznie blisko własnej autoparodii oraz sztywnej i nieprzekonującej grze aktorów dalszego planu. Jedyne słowa uznania należą się Jessice Chastain oraz młodziutkiej Mackenzie Foy.

Dobrze, przestaję już się znęcać. Wolę mówić o pozytywach filmu, a tych nie brakuje.
„Interstellar” jest staroszkolnym science-fiction, filmem garściami czerpiącym z klasyki. Reżyser kilka razy bezpośrednio nawiązuje do jednego z najważniejszych obrazów science-fiction w historii („2001 Odyseja kosmiczna”), a parę razy subtelnie puszcza oko do widza. Nolan miał odwagę i możliwości by porwać się na stworzenie „Odysei kosmicznej” 2014 roku i aktualnie nikt w branży poza nim, nie mógłby tego dokonać. Efekt może nie jest takim kamieniem milowym w kinematografii, jaką była „2001 Odyseja kosmiczna” i ma całą masę wad, ale reżyserowi należą się ogromne pochwały za próbę stworzenia dzieła wiekopomnego.

Nolan zabiera nas w podróż do głębokiego kosmosu, gdzie doznajemy wizualnych zawrotów głowy. Bez wątpienia ciężko będzie przebić w najbliższym czasie wyjątkowość zaserwowanych nam obrazów. Wiele zapierających dech scen przejdzie do historii kinematografii. Co ważniejsze imponująca widowiskowość, nie była tylko sztuką dla sztuki, lecz wynikiem ciężkich prac i współpracy z wybitnymi naukowcami (głównie Kip Thorne). Kształtowanie ekranowego wizerunku czarnej dziury, w oparciu o matematyczne modele Thorne’a, doprowadziło do odkrycia naukowego, co zdarza się niezmiernie rzadko.
Pomijając oprawę audio-wizualną, „Interstellar” nie jest filmem wywołującym westchnienia zachwytu. Gdy zignorujemy toporne dialogi, ciężkostrawną apoteozę miłości, kulejącą fabułę (ale jednak spójną), otrzymamy świetne science-fiction – film, dzięki któremu pokonamy grawitację; film, który zabierze nas w podróż po imponujących, kosmicznych przestrzeniach, aż do piątego wymiaru. Ocena to solidne 7/10.

Mimo swoich wad film zajmuje zasłużone miejsce na liście: Filmy science-fiction wszech czasów TOP 100.


OSTATNIE POKOLENIE / YOUNG ONES

premiera: 18 stycznia 2014 (świat); 26 stycznia 2018 (Polska, VOD)
reżyseria i scenariusz: Jake Paltrow

OCENA: 7/10

Fabuła: Niedaleka przyszłość – Stany Zjednoczone mierzą się z klęską żywiołową. Wiele lat suszy zmusza do wielkich wyrzeczeń niemal każdego obywatela. Najgorzej sytuacja ma się poza aglomeracjami. To inny świat, w którym walka o przetrwanie jest równoważna walce o wodę. Często rządzi prawo silniejszego i sprytniejszego. Poznajemy rodzinę Holmsów, którzy starają się przezwyciężyć trudności życia codziennego. Ojciec (Ernest) stara się zapewnić rodzinie lepszą przyszłość. To zadanie jednak wydaje się go przerastać. Pojawienie się młodego, narwanego, ale zdecydowanego Flema, którzy nie patrząc na skutki dąży do swojego celu – komplikuje sytuację całej rodziny. A wokół morderczy piasek, palące słońce oraz … oczy pewnego elektronicznego tragarza.

Young Ones

Recenzja:
Film “Young Ones” skierowany jest do raczej wymagającego i dojrzałego widza, który nie zniechęci się niezbyt imponującym, lekko ślamazarnym początkiem i da dziełu szansę, by później cieszyć się z nietuzinkowych doznań emocjonalnych i wizualnych. Surowość filmu, wyrażająca się poprzez pozornie chaotyczny montaż, czy niechlujną pracę kamery, dodaje mu oryginalności kina niezależnego. Film tematyką zdecydowanie odbiega od komercyjnych produkcji science-fiction, ale zaprezentowana historia jest wciągająca i na długo zostanie nam w pamięci. Czytaj dalej – pełna recenzja >>

 


SNOWPIERCER: Arka przyszłości

premiera: 11 kwietnia 2014 (Polska); 1 sierpnia 2013 (świat)
reżyseria: Joon-ho Bong
scenariusz: Joon-ho Bong, Kelly Masterson

OCENA: 7/10

Fabuła: Akcja filmu toczy się w 2031 roku. W wyniku eksperymentu, który miał powstrzymać efekt cieplarniany, całe życie na Ziemi przestało istnieć, a nasza planeta zamieniła się w bryłę skutą lodem. Jedynymi ocalałymi ludźmi są pasażerowie pociągu o nazwie „Snowpiercer”. Pociąg będąc w ciągłym ruchu przemierza lodowe krajobrazy, a we wnętrzach jego wagonów toczy się walka klas, pomiędzy podzielonymi pasażerami. Fabuła filmu została oparta o powieść graficzną „Le Transperceneige” autorstwa Jacquesa Loba.
Przed zobaczeniem filmu warto obejrzeć krótki film, animację – stanowiącą wprowadzenie do świata przedstawionego w „Snowpiercer”:
https://www.youtube.com//watch?v=UGW944czgzc

Snowpiercer

Recenzja: Bez wątpienia jeden z najciekawszych i najlepszych filmów SF 2014 roku, chociaż nie przez każdego widza będzie on doceniony i co ważniejsze, zrozumiany. „Snowpiercer” to bowiem oryginalne podejście do tematyki współczesnego science-fiction, dzieło pełne kontrastów, groteski i symboliki.
Dobry scenariusz, wciągająca fabuła, dramaturgia, trochę akcji i przemocy, przesłanie (i to nie jedno), zmuszenie do refleksji, pytania o człowieczeństwo i sens istnienia, rewelacyjne wykonanie i niebanalna (przynajmniej dla mnie) historia. Pozytywnych cech jak na dobry film aż nadto, niemniej „Snowpiercer” posiada wyraźne skazy, które mącą zachwyt i pozostawiają niedosyt.

Film zostałby wyżej oceniony gdyby nie dość długa lista niedorzeczności naukowych. Wiele elementów fabuły i zaproponowanych rozwiązań wzbudza uzasadnione wątpliwości, zatem osoby szukające dziury w całym – znajdą i to nie jedną. Nie będę się rozprawiał z poszczególnymi wpadkami, gdyż za mocno zdradziłbym wątki fabularne. Ponadto wyczerpująca ten temat rozprawka, wymagałaby osobnego i obszernego artykułu. Oglądającym „Snowpiercera” polecam po prostu skupić się na fabule, a nie zastanawiać się nad pewnymi aspektami z naukowego czy logicznego punktu widzenia, ponieważ nie to w „Snowpiercerze” jest najważniejsze.

Myślę, że „Snowpiercer” będzie dobrze odebrany przez miłośników głębokiego SF z wielowarstwowym przesłaniem oraz osób czerpiących radość z tego, co nie jest na tacy, ale pod nią. Osoby potrafiące dostrzec kunszt twórców w kreowaniu obrazu, tła, drugiego planu – również będą zachwycone. Dla reszty widowni film może okazać się dziełem … hmm.. dziwnym, niezrozumiałym i niestety nawet banalnym czy wręcz pustym. Otrzymaliśmy klasyczny przykład filmu, który albo się spodoba, albo zostanie zapomniany lub wręcz znienawidzony. Tak czy owak – po prostu trzeba go zobaczyć i wyrobić sobie własną opinię.

Oceniając grę aktorską, można użyć tylko jednego słowa – wyborna. W tym elemencie Tilda Swinton była najjaśniejszym punktem filmu. Z zaledwie paru scen wycisnęła znacznie więcej niż się dało. Rewelacyjnie wypadł również John Hurt jako Gilliam oraz Alison Pill, której hipnotyczny propagandowy pokaz w wagonie edukacyjnym, przejdzie do historii najlepszych filmowych scen. Role poboczne były najmocniejszą stroną „Snowpiercera”. Główne role, zagrane przez Evansa i Harrisa, nie wzbudzają już zachwytów, ale utrzymują więcej niż przyzwoity poziom.

Na szczególne uznanie zasłużyła wspaniała warstwa wizualna filmu. Kadry w ciasnych i ciemnych wagonach były swoistym dziełem sztuki. Wrażenie niezapomniane.

Podsumowując – „Snowpiercer” to ciekawe i niebanalne kino, w którym można zachwycać się zabawą reżysera z obrazem i konwencją; tym, jak puszcza oko do widza i w jak szalony sposób podchodzi do niektórych elementów fabuły oraz akcji. Wspaniały warsztat, jak i oprawa audiowizualna.
Byłbym zachwycony, gdyby jednak nie spłycono wielu aspektów fabularnych, gdyby nie wszystko było dosyć czarno-białe, gdyby nie jednak liniowa fabuła, przypominającą te z gier komputerowych (kolejny wagon – kolejna przeszkoda do pokonania i boss na końcu), gdyby mało odkrywcze przesłanie i trochę braku logiki w kilku fragmentach. Ostatecznie „Snowpiercer” zasłużył na solidne 7/10.


TRANSCENDENCJA

premiera: 9 maja 2014 (Polska), 17 kwietnia 2014 (świat)
reżyseria: Wally Pfister
scenariusz: Jack Paglen, Jordan Goldberg, Alex Paraskevas, Wally Pfister

OCENA: 7/10

Fabuła: Trwają badania nad komputerowym odtworzeniem najbardziej skomplikowanego narządu ludzkiego, jakim jest mózg. Jeden z naukowców jest śmiertelnie chory. Wspólnie z innymi naukowcami postanawiają przenieść umysł chorego do komputera. To eksperyment, którego konsekwencje są trudne do przewidzenia.

Transcendence

Opinia: Jeden z najbardziej oczekiwanych i intrygujących filmów SF w 2014 roku. Johnny Depp wciela się w niezwykłą rolę człowieka, którego umysł zostaje przeniesiony do maszyny. Przed premierą można było mieć obawy, czy twórcy czasem nie zdecydują się spłycić obiecującą fabułę i pchnąć ją ku dynamizmowi akcji, niesmacznie podpartej wizualną efektownością. Nic bardziej mylnego. Film „Transcendencja” nawiązuje stylem do kina SF z lat 80-tych poprzedniego wieku. Otrzymaliśmy bardzo solidne, spokojne i prawdziwe science-fiction, bez udziwnień, przebarwień oraz bez super mocy i komiksowych przerysowań.
Zapraszam do mojej obszernej recenzji TUTAJ. Ocena filmu: 7/10.


 

ONA (HER)

premiera: 14 lutego 2014 (Polska); 12 października 2013 (New York Film Festival)
reżyseria i scenariusz:  Spike Jonze

OCENA: 7/10

Fabuła:
Theodore (Joaquin Phoenix) jest bardzo samotnym i nieco znudzonym monotonią codziennego życia mężczyzną. Rzeczywistość wokół niego nabiera kolorów, gdy postanawia kupić nowy system operacyjny – OS1, który jako pierwszy w historii oparty jest na sztucznej inteligencji. Ów system o imieniu Samantha komunikuje się z bohaterem głosowo (Scarlett Johansson). Theodore błyskawicznie nawiązuje bardzo bliską relację ze sztuczną inteligencją, by – ku zaskoczeniu nie tylko swoich znajomych, ale i przede wszystkim jego samego – zakochać się. Związek między człowiekiem, a „systemem operacyjnym” ewoluuje i powoli zmienia swoje oblicze. Czy wciąż ucząca się sztuczna inteligencja będzie trwała w swoich uczuciach, czy znajdzie sobie inne, niż zaprogramowane, priorytety?

Film "Ona"

Recenzja:
Nietypowy melodramat, w którym obiektem westchnień głównego bohatera jest … system operacyjny, sztuczna inteligencja, komunikująca się z rozmówcą poprzez małą słuchaweczkę i przenośną kamerkę.
Sam aspekt budzenia się uczucia między człowiekiem a „maszyną”, moim zdaniem nie wniósł niczego nowego do kina romantycznego. Równie dobrze zamiast maszyny, można by podstawić normalną postać żywą, która jest bardzo zainteresowana bohaterem, a ponieważ ona i on stale przebywają ze sobą – więź między nimi stopniowo wzrasta, aż nastąpi 'bum’ i Theodore zakocha się bez pamięci. Oczywiście smaczku tutaj dodaje fakt, że za słuchaweczką nie stoi człowiek, lecz sztuczny twór. Czy 'to coś’ potrafi odwzajemnić uczucia człowieka, czy tylko wykonuje bezwolnie zaprogramowane czynności, aby zadowolić swojego 'klienta’?

Film zyskuje jednak znacznie więcej gdy, skupimy się nie na samym wątku miłosnym, lecz na całej otoczce, aspekcie science-fiction i powołaniu do życia sztucznej inteligencji oraz pokazaniu świata i społeczeństwa przyszłości.
Ten świat jest bowiem bardzo zbliżony do obecnego z subtelną różnicą – bliskimi relacjami człowiek-maszyna. Efekt tego zbliżenia jest dość przygnębiający – ludzie mijają się w tłumie, są fizycznie blisko siebie, ale tak naprawdę każdy jest dość mocno samotny i nie potrafi nawiązać bliskich relacji z drugim człowiekiem. Niestety, ale częściej ludzie porozumiewają się z maszynami niż między sobą. W takim świecie rodzi się wręcz potrzeba, aby powstała AI, która osłodzi człowiekowi rzeczywistość, stanie się jego przyjacielem, zawsze go wysłucha i zawsze posłuży radą. Jest to bardzo oryginalne i dobre przedstawienie zagrożeń obecnego świata i pokazanie, co może nastąpić jeżeli będziemy podążali obraną już drogą.

W filmie mamy zatem bardzo interesująco przedstawioną społeczność przyszłości i jej poważne problemy, z podtekstami do obecnego rozwoju technologicznego i wpływu takich narzędzi jak Facebook, Google itd. na relacje między-ludzkie.
Z drugiej strony mamy pokazaną sztuczną inteligencję, która uczy się, ma własne odczucia i potrzeby oraz ewoluuje do poziomu, którego nie przewidzieli jej twórcy. Końcówka filmu jest w tym elemencie dość zaskakująca i daje wiele do myślenia. Film „Ona” staje się dość istotnym przekazem w kinematografii dotyczącym sztucznej inteligencji, a Samantha może spokojnie stanąć obok HALa 9000, znanego z „2001: odysei kosmicznej”, na piedestale najciekawszych sztucznych tworów obdarzonych inteligencją.

Prócz wymienionych elementów – koniecznie trzeba wyróżnić fenomenalny głos S.Johansson, która wciela się w Samanthę oraz bardzo dobrą grę wszystkich aktorów. Także inne elementy filmowego rzemiosła, jak sprawna realizacja i udane zdjęcia, podkreślają tylko wrażenie obcowania widza z bardzo dobrą produkcją.

Niestety ogromnym negatywem tej opowieści jest fakt, że zbyt słabo stara się wznieść ponad typowe 'romansidło’. Jeżeli ktoś z Was nie trawi tego gatunku filmowego, to ciężko mu będzie się przemóc i dotrwać do końcowych scen „Her”. Nie zabraknie bowiem ckliwych scen i wyżalania się ;).
Dodatkowy minus film otrzymuje za postać głównego bohatera. Nie mam jednak zarzutów do samej gry Phoenixa (aktorem jest doskonałym), niemniej jego postać jest irytująco-drażniąca. Theodore jest tak wrażliwy i „kobiecy w swej męskości”, że aż niewiarygodny, a przez to i ciężkostrawny. I tutaj dochodzę do następującej konkluzji – wszystkim najważniejszym postaciom brakuje ikry i choć odrobiny szaleństwa w ich poczynaniach. Być może był to celowy zabieg twórców, aby podkreślić wady nieco przestraszonego, 'zaklamrowanego’ i zagubionego społeczeństwa przyszłości, ale moim zdaniem przesadzono. Bohaterowie są nader jałowi, zbyt przygładzeni, pozbawieni wyrazu, a zatem – podobnie jak główny bohater – mało wiarygodni . W efekcie ciężko mi było utożsamiać się z którymkolwiek z bohaterów.

„Ona” jest jednak filmem ciekawym i mimo wspomnianych wad bezapelacyjnie wartym obejrzenia, nawet przez osoby, które nie tolerują melodramatów. To dobre kino z bardzo interesującym przesłaniem.

 


 

COHERENCE

premiera: 19 września 2013 (Austin Fantastic Fest)
premiera DVD: 3 września 2014
reżyseria i scenariusz: James Ward Byrkit

OCENA: 7/10

Fabuła: Kometa ma przelecieć obok Ziemi w bardzo bliskiej odległości. W noc, kiedy ma dojść do tego niecodziennego zdarzenia, grupa przyjaciół decyduje się spotkać i wspólnie obserwować rozwój wydarzeń. Anomalie wywołane tym zjawiskiem astronomicznym będą miały wpływ na czas oraz przestrzeń i przekroczą wszelkie oczekiwania bohaterów…

Film Coherence 2013

Opinia: Bardzo kameralne kino, przypominające spektakl teatralny, rozpisany na parę aktów. Siłę filmu nie stanowią spektakularne efekty specjalne, wyszukane dialogi, czy wybitna gra aktorska, lecz sam intrygujący pomysł fabularny. Widz, wraz z bohaterami, musi zmierzyć się z zagadką, której rozwiązanie bynajmniej nie staje się łatwiejsze im bliżej końca filmu. Fabuła wielokrotnie zaskakująco odbija od przyjętych schematów, a wciąż nowe 'rozdania kart’ tylko komplikują już – wydawałoby się – rozwiązany problem. Zakończenie da nam do myślenia. Czy ośmielilibyśmy się skorzystać z jedynej w życiu okazji, jaką daje nam los, aby spróbować zmienić swoje dalsze losy, nie patrząc na poniesione koszty? I czy na pewno byłaby to dobra decyzja?

Prócz interesujących i niebanalnych elementów fabularnych, reszta filmowych aspektów – jak gra aktorska, muzyka, zdjęcia, dialogi – stoi na przyzwoitym poziomie, ani nie imponuje, ani nie odstrasza. „Coherence” to przyjemne kino, które poruszy nam szare komórki. Zatem – miłego myślenia podczas seansu!

 


EWOLUCJA PLANETY MAŁP

premiera: 11 lipca 2014 (Polska), 9 lipca 2014 (świat)
reżyseria: Matt Reeves
scenariusz: Rick Jaffa, Amanda Silver, Scott Z. Burns, Mark Bomback

OCENA: 6/10

Fabuła: Kontynuacja filmu z 2011 roku o tytule „Geneza planety małp”, który opowiadał o początkach buntu naszych najbliższych zwierzęcych krewnych. W „Ewolucji” poznamy dalsze losy buntowniczej grupy, dowodzonych przez „Ceasara” i próby walki ludzi z rosnącym w siłę i coraz bardziej inteligentnym wrogiem.

Ewolucja planety małp

Recenzja: Film ma wszystkie składniki letniego blockbustera i kina familijnego. Jest schematyczny i przewidywalny, ale mimo wszystko to w miarę dobra rozrywka i wizyty w kinie nie można żałować.
Na wyróżnienie zasługuje klimat, którym szczególnie łatwo się zarazić podczas wszystkich scen w lesie. Strzeliste, sięgające niemal nieba drzewa, półmrok, dzicz wokół, pierwotna natura bez skazy cywilizacji. W takim krajobrazie królują inteligentne małpy, skaczące gdzieś wśród koron drzew, budujące swoją cywilizację, ale nadal będące zespolone z dżunglą. Czuć tutaj harmonię i nowy porządek, w którym już nie ma miejsca dla ludzi.

Wspominając ludzi – przedstawienie ich upadającego świata, również wymaga osobnego słowa. Obrazy zarośniętego miasta przywołują najlepsze sceny z „Jestem legendą”, postapokaliptyczny klimat potrafi łatwo zarazić.
Doskonałych wizualnych scen nie brakuje – chyba najbardziej utrwali się dynamiczna scena z czołgiem, czy próby ucieczki z budynku przed małpami jednego z bohaterów.
Za klimat odpowiada również przyzwoita muzyka, która nie oszołamia, nie wyróżnia się, ale jest fajnym tłem podkreślającym doznania.

Największym plusem filmu jest wątek fabularny i odwrócenie punktu widzenia w porównaniu do „Genezy planety małp”. Twórcy skupili się bowiem na dokładnym przedstawieniu rasy i aspektów rozwoju cywilizacji u inteligentnych małp. O ludziach mówi się tutaj niewiele, stanowią tylko tło całej opowieści. Świetny zabieg, który po części przywołuje zalety kultowej pierwszej „Planety małp” z 1968 roku.
Podobała mi się również zmiana kierunku rozwoju fabuły, gdy złamano schematy i zaskoczono widza. Naturalnie nie będę zdradzał, o co chodzi. Ja dałem się nabrać, co często mi się w kinie nie zdarza. Dzięki temu zabiegowi – film okazał się o niebo ciekawszy oraz miał całkiem mocne przesłanie … te oczy wpatrujące się w nas na końcu filmu :).

Muszę wyróżnić jeszcze efekty i CGI – małpy są dopracowane w najdrobniejszym szczególe, mistrzowska robota i parę parseków do przodu w porównaniu do tego elementu w „Genezie”. Może trochę przesadzono z mimiką, ale myślę, że to było zamierzone i celowe działanie, które wpasowało się w sens całości obrazu i w samo przesłanie filmu.

Film ma oczywiście wady. Dziury logiczne występują, ale są zdecydowanie mniej widoczne niż w „Genezie”. Do filmu jak do każdego blockbustera – trzeba podchodzić z luźniejszym nastawieniem i naukowym dystansem, a zabawa będzie lepsza :).

Film posiada niestety dwie główne wady, które mocno zaważyły na całościowej jego ocenie. Po pierwsze, ilość scen przesączonych patosem rodem z klasycznych, cukierkowatych filmów familijnych. Sceny te da się przetrawić, nie jest tragicznie, ale jest ich stanowczo za dużo.
Po drugie – potworna nuda w drugiej fazie trwania filmu. Gdyby film skrócono o 30 minut, prawdopodobnie nikt by tego nie zauważył, a człowiek nie wyszedłby z kina zmęczony i zaspany. Zbyt wiele niepotrzebnych scen, typowych rozmów rodzinnych itp. Jednak letni blockbuster ma swoje prawa i tego najwyraźniej nie dało się przeskoczyć, wielka szkoda.

Podsumowując – każdy, komu podobała się „Geneza planety małp”, będzie zadowolony także po „Ewolucji”. Jeżeli „Geneza” nie uzyskała waszej przychylności, „Ewolucja” raczej nie sprawi, że zmienicie zdanie o aktualnej wersji tej kultowej już serii. Ja osobiście daję punkcik wyżej „Ewolucji”, gdyż w porównaniu do „Genezy” jest filmem dojrzalszym pod każdym względem, a dodatkowo ma ciekawsze przesłanie. Ocena 6/10.

 


KAPITAN AMERYKA: ZIMOWY ŻOŁNIERZ

premiera: 26 marca 2014 (Polska), 13 marca 2014 (świat)
reżyseria: Anthony Russo, Joe Russo
scenariusz: Christopher Markus, Stephen McFeely

OCENA: 6/10

Fabuła: Kontynuacja nie tylko części poprzedniej „Captain America: Pierwsze starcie”, ale również filmu „Avengers”. Kapitan Ameryka, czyli Steve Rogers, dalej współpracuje z Nickiem Fury (S.L. Jackson) oraz agencją T.A.R.C.Z.A.. Stara sobie jakoś ułożyć życie w nowoczesnych świecie. Wszystko komplikuje spotkanie dawnego przyjaciela Jamesa „Bucky’ego” Barnesa, zwanego „Zimowym Żołnierzem” (Sebastian Stan) oraz złoczyńcy Crossbones (Frank Grillo).

Kapitan Ameryka Zimowy Żołnierz

Recenzja: Jeden z tych filmów, który bardzo ucierpiał na niedopracowanych efektach 3D. Z reguły unikam seansów 3D jak ognia, ale tym razem postawiono mnie przed wyborem – 3D albo 2D z dubbingiem. Wolałem mniejsze zło. Film w 3D zabił dobry odbiór dynamicznych scen – obraz wówczas był niepłynny, przypominał raczej pokaz poklatkowy … jak granie w wymagającą graficznie grę na przestarzałym komputerze. Film zatem zyskuje bardzo dużo po kolejnym obejrzeniu już w 2D na domowym odtwarzaczu.

Reżyserzy „Zimowego żołnierza” (bracia Russo) udanie wybrnęli ze słabego wizerunku głównego bohatera w porównaniu do innych superbohaterów Marvela. Rzucili Kapitanowi potężne kłody pod nogi, zrobili z niego wyrzutka, uciekiniera, zbiega walczącego nie ze swoimi słabościami i kompleksami, ale z całym systemem.
Interesująco zaprezentowano problemy z dostosowaniem się Kapitana do obecnego świata. Kilka wymownych scen doskonale pokazało, jak bardzo może czuć się osamotniony oraz jak przeszłość, która wykreowała jego wizerunek, ciąży mu i nie pozwala ewoluować lub też tę ewolucję niemiłosiernie spowalnia. Pokazane są tutaj problemy dość poważne, ale twórcy puszczają także oko do widza (patrz lista rzeczy do nadrobienia przez kapitana ;)).

Wbrew tytułowi filmu – nie jest to produkcja stricte o Kapitanie. Nareszcie z cienia wychodzi Nick Fury, a Czarna Wdowa zdaje się dorastać Kapitanowi i to jej postać potrafi pociągnąć film lub przynajmniej równoprawnie pomóc pociągnąć go razem z Kapitanem. Wszystkie zaprezentowane w filmie postacie, nawet te słynne czarne charaktery – nie są czarno-białe, ani zbytnio przerysowane. Mamy bohaterów z „jajami”, którzy potrafią pokazać różne oblicza i kierować się różnymi przesłankami. Jakże brakowało takich bohaterów z krwi i kości w poprzednich produkcjach Marvela!

Najbardziej ciekawą stroną filmu jest jednak jego polityczna strona, bo mamy tutaj dość mocny polityczny thriller, a główne skrzypce gra sam Robert Redford, który doskonale kojarzy się z filmami szpiegowskimi.
Od strony fabularnej wygląda to wszystko ciekawie, mimo dziur w scenariuszu – nie zwraca się na nie uwagi, a cała historia wciąga dość mocno.

Ale aby nie popadać w zbyt wielki optymizm – „Zimowy żołnierz” to jednak produkcja blockbusterem podszyta i historia pisana wymaganiami widza lubiącego lekkostrawność. Zatem mamy wiele przegadanych scen, z których nic konkretnego nie wynika, a wydają się być jedynie wymaganymi przerywnikami w rozwałce (aby oko odpoczęło). Mamy trochę patosu, ale da się go przełknąć. Mamy wiele scen pościgów, ataków, walki na ziemi i w powietrzu, latających ludzi, ludzi cyborgów i ogólnej rozpierduchy. No, taka konwencja.

Film ogląda się jednak dobrze i trzeba przyznać, że to jedna z lepszych produkcji Marvela. Nie oczekujmy cudów od filmu iście rozrywkowego – ważne, że próbuje zostawić rysę na widzu bardziej skomplikowaną fabułą. Jednak mimo moich usilnych starań – z kina i tak wyszedłem jak gdyby nigdy nic – jakbym na filmie nie był. Przeleciało. Ale gdy zacząłem pisać ten tekst – dostrzegłem kilka pozytywnych elementów, nad którymi warto się pochylić i które zdecydowały, że film ten mogę polecić. Daję mu przyzwoitą szóstkę (6/10).

 


NA SKRAJU JUTRA

premiera: 6 czerwca 2014 (Polska), 28 maja 2014 (świat)
reżyseria: Doug Liman
scenariusz: Dante Harper, Joby Harold, Alex Kurtzman, Roberto Orci, Christopher McQuarrie

OCENA: 6/10

Fabuła: Niedaleka przyszłość – Ziemia zostaje zaatakowana przez obcą rasę zwaną Mimikami (Mimics). Miasta zostają doszczętnie zniszczone, liczba ofiar liczona jest w milionach. Siły zbrojne naszej planety nie mogą poradzić sobie ze śmiertelnie skutecznymi wojownikami wroga oraz ich dowódcami – wydającym rozkazy swoim żołnierzom wykorzystując telepatię. Ziemia się jednoczy. Nadchodzi czas ostatecznego starcia. Jeden z żołnierzy (Cruise) ginie w walce razem z wrogiem. Po śmierci budzi się jednak rano, w dniu swojej śmierci i zmuszony jest ponownie stawić czoło przeznaczeniu. Dzień ten powtarza się w nieskończoność, a bohater wpada w sidła pętli czasowej. Kolejne zapętlenia wykorzystuje do lepszego poznania wroga i skuteczniejszej walki z nim. Czy przekleństwo stanie się darem?

Na Skraju Jutra

Opinia: Film oparty jest na całkiem niezłej powieści „All You Need Is Kill” Hiroshiego Sakurazaki oraz czerpie z komiksu o tym samym tytule. Scenariusz oparty o powieść teoretycznie powinien gwarantować historię pozbawioną dziur logicznych. W praktyce nielogiczności było całkiem sporo, zwłaszcza w drugiej części trwania filmu. Podejrzewam, że to wynik tylko liźnięcia sensu i złożoności zjawiska jakim jest pętla czasowa. Tyczy się to jednak również zasad funkcjonowania wrogiego gatunku.

Film świetnie się sprawdził jako czysta rozrywka i tylko w takim celu należy go oglądać. Jak przystało na klasyczny blockbuster – film raczy widza zabawnymi scenami, jak łatwo się domyślić – wynikającymi z efektu powtarzania tego samego dnia nieskończenie wiele razy. Niemniej bardzo udanie wykorzystano element znany z komedii „Dzień Świstaka”.

Rodzynkiem dla każdego fana filmu „Aliens” był występ Billa Paxtona, który wcielił się w rolę starszego sierżanta Farella i wypadł wybornie. To była najlepsza rola tego filmu! Sposób w jaki traktował podwładnych – jak i samego Cruise’a – świetny, nieco stereotypowy, ale bardzo wiarygodny i autentycznie zabawny.
Z głównych postaci – szczególnie dobre wrażenie zrobiła na mnie Emily Blunt, zwłaszcza, gdy stała z tym swoim przydługim „scyzorykiem” …

Kolejnym plusem są imponujące egzoszkielety, wspierające wojskowe oddziały przyszłości, wyposażone w działa, rakiety, kije, wykałaczki i inne bajery. Robi to wszystko wrażenie, szczególnie w warunkach bitewnych.
Sceny batalistyczne to kolejny element wymagający wyróżnienia. Olśniewają oprawą audio-wizualną i dramaturgią starć. Widzowi ciężko oderwać się od dynamicznych scen mierzenia się ludzi z obcymi, których kształtów ciężko nawet dostrzec (tacy szybcy i tacy wściekli ;) ).

Tak do połowy filmu, „Na skraju jutra” ogląda się wręcz wyśmienicie. A później … czar pryska.
Pojawiają się niepotrzebne elementy romansu, dłużyzny, zbędne przerywniki i mało wiarygodne zwroty akcji.
Film jednak nie zostawia niedosytu, z kina wychodzi się z zadowoleniem, bo to czysta i dobra rozrywka, która jest daleka od efektu „Godzilli” (wygładzenie kory mózgowej). Przyzwoite kino akcji, zachowujące oryginalność. Niemniej to wszystko za mało, aby wybić się ponad blockbusterową przeciętność. Ocena 6/10.

 


UNDER THE SKIN

premiera: 4 kwietnia 2014 (świat); w Polsce tylko na DVD
reżyseria: Jonathan Glazer

OCENA: 6/10

Fabuła: Film na podstawie powieści „Pod skórą” M.Fabera. W główną rolę wciela się S. Johansson. Bohaterka jest kobietą, która wygląda jak człowiek, ale w rzeczywistości jest zabójczo niebezpieczną kosmitką. Dziewczyna wykorzystuje swój ponadprzeciętny seksapil, aby osaczać ludzkie ofiary na odludziach. W swoich poczynaniach jest bardzo efektywna. Im dłużej jednak przebywa na Ziemi, tym częściej zaczyna zastanawiać się nad sobą i tym co robi. Ostatecznie odnajduje w sobie ludzkie cechy i zostaje wrogiem własnego gatunku.

Under The Skin

Opinia: Film „Pod skórą”, jako przedstawiciel kina niezależnego, nie jest przeznaczony dla mas i dlatego też szerokim łukiem ominął multipleksy. Jest dziełem co najmniej nietypowym, bazującym na ciekawym melanżu obrazu i dźwięku, składników wzmacniających pozornie dość trywialną fabułę, która wydaje się stanowić zaledwie tło. Przytłaczają ją bowiem zabawa narracją oraz budowanie specyficznego klimatu – elementy wykorzystywane w udany sposób w niedawnych produkcjach, jak „Valhalla Rising” czy „Beyond The Black Rainbow”.
„Pod skórą” podobnie jak wspomniane dwa filmy, na pewno podzieli widownię. Wielu nie przypadnie do gustu, wielu go znienawidzi jeszcze przed napisami końcowymi, inni przejdą obojętnie, a jeszcze inni uznają go za arcyciekawy, pełen dwuznaczności i głębokich metafor. Osobiście plasuję się w grupie osób zaciekawionych, ale bardzo daleko jestem od określania filmu arcydziełem. Zapraszam do pełnej recenzji filmu TUTAJ. Ocena filmu: 6/10.

 


X-MEN: PRZESZŁOŚĆ, KTÓRA NADEJDZIE

premiera: 23 maja 2014 (Polska), 21 maja 2014 (świat)
reżyseria: Bryan Singer
scenariusz: Simon Kinberg

OCENA: 6/10

Fabuła: Kolejna odsłona przygód X-Menów. Fabuła filmu została oparta o historię znaną z komiksu Marvela „Uncanny X-Men” z 1981 roku. Akcja podzielona jest wg dwóch planów i rozgrywa się w dwóch różnych przedziałach czasu. Mamy tutaj odległą przyszłość, gdzie wojna ludzi z mutantami doprowadza do powstania obozów koncentracyjnych dla mutantów, a walkę z nimi toczą specjalne roboty bojowe „Sentinels”. W czasach współczesnych natomiast X-Meni toczą walkę z Bractwem dowodzonym przez Mystique. Próbują zapobiec wydarzeniom, które przyczynią się w przyszłości do upadku mutantów.

x-men

Recenzja: Cały cykl X-menów ciężko zaliczać do nurtu science-fiction, ale notorycznie jest to robione przez dystrybutorów, recenzentów, jak i samych widzów. Osobiście jestem za wrzuceniem filmów o superbohaterach do jednego, odrębnego i ściśle zdefiniowanego worka nazwanego np. „superheroes movies”. Trend jest jednak inny i postanowiłem to uszanować.

Najnowsza część cyklu podtrzymuje dość przyzwoity poziom całej sagi w każdym elemencie filmowego rzemiosła, ale pozostawia lekki niedosyt. Odniosłem wrażenie, że jest filmem zaledwie przejściowym, zrobionym nieco na siłę – ale koniecznym, aby poukładać wszystko to, co zepsuto w „Ostatnim bastionie”. Dzięki „Przeszłości, która nadejdzie” wytwórnia otrzymała całą gamę nowych możliwości i otworzyła sobie drogę do kolejnych części i to w nie zmienionym składzie głównych herosów.

Być może te konieczne do wykonania zmiany, przełożyły się na elementy wcześniej niespotykane w serii X-men. Podczas trwania filmu jest bowiem stanowczo za spokojnie, pojawiają dłużyzny niewiele wnoszące do rozwoju akcji. Widza mogą dopaść ataki ziewania i to całymi seriami. Dla mnie to nie do pomyślenia w rozrywkowym charakterze serii X-menów. A jednak – fabuła się wlecze, momentami potwornie ślamazarnie. Nic nie wynika z pozornie głębokich dialogów, wieje nudą stanowczo zbyt często.

Po seansie ciągle miałem poczucie niedosytu. Czegoś tu zabrakło, nie wiem – mocniejszych negatywnych bohaterów, bardziej wyrazistych, nowych postaci, nowego wroga? Było zaskakująco jałowo. Fabuła zasługuje zatem na lekką naganę.

W wielu momentach mocno naciągnięto niektóre wątki i zwroty akcji, aby wszystko potoczyło się tak, jak miało się potoczyć z łatwym do przewidzenia skutkiem. Ostateczne rozwiązanie, które miało dać mutantom przychylność wśród ludzi – dla mnie nie miało większego sensu, a wręcz powinno obrócić się przeciwko nim.
W filmie nie pozwolono rozwinąć się nowym postaciom równie udanie jak w „Pierwszej klasie”. Szkoda, gdyż zwłaszcza pan od szybkiego ruchu miał świetne pole do popisu i aż prosiło się o pociągnięcie jego tematu. Jeszcze gorzej wypadają pozostali nowi bohaterowie, w zasadzie ciężko zrozumieć, w jakim celu zdecydowano się ich pokazać…

Przechodząc do pozytywów – gwiazdą filmu jest Mystique, najmocniejsza postać, która trzyma w swoich rękach losy świata. Świetna, zdecydowana, drapieżna i niebezpieczna jak jeszcze nigdy wcześniej.
McAvoy i Fessbender błyszczą swoją grą aktorską i udanie ciągną temat Erika i Charlesa. Chociaż Erik, jak dla mnie, stał się niewytłumaczalnie potężny, zwłaszcza porównując jego możliwości w pozostałych częściach serii.

Dobrą stroną filmu są wrażenia wizualne, zwłaszcza początek dziejący się w przyszłości – sceny przypominające Terminatora, zdewastowane miasta – były wręcz imponujące. Sceny walk między robotami, a X-menami to prawdziwa perełka – dojrzali X-meni pokazali swoją prawdziwą moc i imponujące możliwości. Szkoda, że równie udanych scen nie zobaczyliśmy w późniejszej części tego filmu.
Muzyka na odpowiednim poziomie, ale jednak znacznie bardziej w tyle za świetnym soundtrackiem z „Pierwszej klasy” (jeżeli ktoś nie słuchał – gorąco polecam).

Podsumowując – „Przeszłość, która nadejdzie” zawiera pewne fabularne nieścisłości, ślamazarne momenty, powtarzalność i schematyczność, ale i sporo dobrej akcji, przyzwoitą grę aktorską (z cudowną Reven na czele). Można się zatem dobrze bawić, ale już nie tak dobrze jak we wszystkich wcześniejszych częściach. Ocena 6/10.

 


AUTOMATA

reżyseria: Gabe Ibáñez
scenariusz: Gabe Ibáñez, Igor Legarreta, Javier Sánchez Donate

OCENA: 5/10

Fabuła: Niedaleka przyszłość – zwiększona aktywność Słońca wywołuje kataklizm, który zmniejsza populację ludzi do 21 milionów osób. Pozostali przy życiu zakładają zindustrializowane oazy wśród rozległych pustyń. W miarę normalna egzystencja ludzi w oazach jest możliwa dzięki robotom, które pełnią funkcję robotników. By chronić porządek w oazach wprowadzono zabezpieczenia dla sztucznych pomocników człowieka – roboty nie mogą w jakiejkolwiek formie skrzywdzić niczego, co żyje oraz nie mogą usprawniać siebie nawzajem. Sytuacja komplikuje się, gdy pojawiają się ślady niedozwolonej aktywności robotów. Główny bohater (Jacq Vaucan) zostaje oddelegowany do zbadania sprawy.

automata

Recenzja: „Automata” jest filmem ciekawym, nieco wyłamującym się z komercyjnego nurtu. Wyróżnia go głównie specyficzny, ponury klimat – efekt, który osiągnięto poprzez udaną i wiarygodną kreację wyniszczonego świata przyszłości. Wizualne tło historii jest brudne i obdrapane. Ciężkie wnętrza dosłownie wiszą nad bohaterami, a my fizycznie odczuwamy jak otaczający świat, przygniata ich i wpędza w stan depresji i rezygnacji.

Plusem filmu jest prezentacja mechanicznych towarzyszy człowieka. Nie są to maszyny idealne, wypinające stalową pierś i maszerujące z nadludzką gracją. To maszyny używane masowo, pełne ułomności, wymagające konserwacji, bez której narażają się na mechaniczne usterki. Kuśtykają w sposób przypominający sposób poruszania się dzisiejszych robotów. Dzięki temu bardzo łatwo jest nam w nie uwierzyć, są naturalne i wiarygodne. Twórcą należą się pochwały za animacje postaci robotów, jak i szereg elektryzujących scen z ich udziałem (np. montowanie innych jednostek).

Szybko z zalet przejdę do negatywów filmu, a tych nie brakuje. Najgorsze cięgi należą się twórcom za dość fatalną kreację żywych postaci, ich wiarygodności oraz aktorom za mało przekonującą grę aktorską. W filmie poznamy całkiem sporo jałowych postaci, których losem nie sposób się przejąć. Niemal każdy bohater wygląda bezbarwnie, a wiarygodność motywów nimi kierujących pozostawia wiele do życzenia. Niestety tyczy się to również głównego bohatera i kreacji Banderasa. Aktor miotał się po planie filmowym, z manierą częściowego paraliżu, tworząc karykaturalną, przerysowaną postać.

Film prócz klimatu i udanej animatoryki, nie wnosi niczego nowego do science-fiction. Mamy odgrzewaną tematykę, która miłośników fantastyki prędzej znudzi niż zainteresuje. Rozczarowujące zakończenie tylko podkreśla wszystkie wspomniane wady filmu. Ocena musi być przeciętna – 5/10.

 


GODZILLA

premiera: 16 maja 2014 (Polska), 14 maja 2014 (świat)
reżyseria: Gareth Edwards
scenariusz: Max Borenstein, Frank Darabont, Dave Callaham

OCENA: 5/10

Fabuła: Reaktywacja kultowej historii o radioaktywnym mutancie gigantycznych rozmiarów. Godzilla budzi się ze snu, a cel jej działań jest jasny – pragnie zniszczyć swoich twórców.

godzilla

Recenzja:
Przed seansem najnowszej „Godzilli” koniecznie trzeba się odpowiednio nastawić. Nie możemy oczekiwać więcej, niż mało angażującej nasz mózg rozrywki. I nie mówię tego z drwiną, po prostu stwierdzam fakt, z którym im prędzej się pogodzimy, tym większą frajdę będziemy mieli z oglądania filmu.
Reżyser znany z nietypowego filmu „Monster” (Strefa X) skutecznie reanimował kultowego potwora w sposób przywołujący bardzo odległe, pozytywne wspomnienia z dzieciństwa. Godzilla nareszcie zaczęła przypominać samą siebie, a nie przerośniętego dinozaura. Co istotne, potrafi wzbudzić u widza zarówno trwogę, jak i pozytywne emocje. Godzillę z 2014 roku nie tylko da się zrozumieć, ale nad wyraz trudno ją znienawidzić. Z zaskakującą łatwością potrafimy wybaczyć jej katastrofalną destrukcję metropolii. To prawdziwa gwiazda tego filmu, jak sam tytuł wskazuje :).

Edwards stworzyć dzieło klimatyczne i w tym elemencie mocno wyróżniające się wśród innych dotychczasowych produkcji o potwornym gigancie. Zamiast podawać widzowi potwora na tacy, przedstawia tylko jego kontury we mgle, krótkie fragmenty z elementami ciała tej monstrualnie wielkiej bestii. Na obraz Godzilli w pełnym kadrze musimy poczekać do elektryzujących wizualnie scen finałowych. Ciekawy zabieg stopniowania napięcia, który osobiście uznaję za duży plus filmu.
Mówiąc o klimacie, nie mogę pominąć rewelacyjnej sceny ze spadochroniarzami z podkładem muzycznym wziętym z „2001 Odysei kosmicznej”. Chociażby dla tej sceny warto było zobaczyć film na sali kinowej.
Warstwa audio-wizualna filmu spełni oczekiwania fanów globalnej destrukcji. Dobre słowo należy się także ścieżce dźwiękowej, która umiejętnie wzmacnia doznania widza.

I w tym momencie w zasadzie mogę zakończyć swoją recenzję. Gra aktorska nie zasługuje nawet na komentarz, podobnie jak trywialna, pełna potwornych nielogiczności fabuła.
Film Edwardsa jest kolorowy, zachwyca efektami, ma swój wizualny klimat, wzbogacony został porządnym podkładem dźwiękowym. Czy możemy oczekiwać więcej by wyjść uśmiechniętym z kina? ;) A… nie wiem, czy wspomniałem … w filmie zobaczycie Gooodziiilę!
Ocena nie może być wyższa niż 5/10.

 


ROBOCOP

premiera: 7 lutego 2014 (Polska), 30 stycznia 2014 (świat)
reżyseria: José Padilha
scenariusz: Joshua Zetumer

OCENA: 5/10

Fabuła: Remake kultowego filmu o „żywym” robocie, stworzonym do walki z rosnącą przestępczością. Niedaleka przyszłość – policjant Alex Murphy w wyniku zamachu zostaje ciężko ranny. Szansą na przeżycie jest sprzężenie resztek jego ciała z maszyną. Dzięki korporacji OmniCorp dostaje drugie życie i zadanie: ma efektywnie strzec prawa jako cyborg.

robocop

Recenzja: Patrząc na dotychczasowy dorobek twórców tego filmu, nie można było spodziewać się innej produkcji niż czyście rozrywkowej. Debiutujący scenarzysta i reżyser odpowiedzialny za produkcje niszowe, zaoferowali nam średnio efektowną rozwałkę, w oparciu o schematy odpowiednie dla blockbusterów.
Ciężko jest porównać starszą wersję „Robocopa” do nowej. Oba filmy łączą jedynie zbliżone elementy fabuły. Klimat, emocje i poruszane kwestie rozjeżdżają się w obu produkcjach tak silnie, że nie sposób traktować ich podobnie.

Nowy „Robocop” nie jest filmem złym na obecne czasy, niestety nic go nie wyróżnia z tłumu podobnych. To zaledwie średni film i średnia rozrywka. Jeżeli ktoś mając w pamięci pierwowzór miał spore oczekiwania do remake’u, niestety musi się liczyć ze sporym rozczarowaniem. Wszystkie walory pierwszego „Robocopa” zostały „oblane plastikiem”, spłycone, złagodzone, wyjałowione lub nawet całkowicie pominięte.

Po seansie można się zastanawiać, czy nie lepiej było zostawić starą produkcję w spokoju. Co wniósł do historii kinematografii remake? Niestety praktycznie nic. Stary film był wyjątkowym S-F w wydaniu tylko dla dorosłych, bez głupawych tekstów i zjawiska „gadania o niczym”. Film starał się poruszać temat człowieczeństwa, etyki i granicy „zabaw w Boga”. Miał wyjątkowo ponury klimat i przepełniony był brutalnością. Tego wszystkiego nie znajdziemy w remake’u z 2014 roku.
Moja ocena musi być przeciętna – zaledwie 5/10.

 


STRAŻNICY GALAKTYKI

premiera: 1 sierpnia 2014 (Polska), 31 lipca 2014 (świat)
reżyseria: James Gunn
scenariusz: Chris McCoy, James Gunn

OCENA: 5/10

Fabuła: Przygody drużyny specyficznych superbohaterów, którzy muszą cofnąć się w czasie, aby spróbować uchronić całą galaktykę przed zbliżającym się niebezpieczeństwem.

Strażnicy Galaktyki

Opinia: Reżyser filmu (Gunn) znany jedynie z wyjątkowo mało ambitnych produkcji i kina niższej klasy, przy wsparciu debiutującego scenarzysty (McCoy), stworzył zwariowaną produkcję, która zyskała nadspodziewaną przychylność widowni.

W „Strażnikach” Gunn dał upust swojego nieukrywanego sentymentu do atmosfery filmów przygodowych oraz science-fiction z lat 80. poprzedniego wieku. Swój cel osiągnął dzięki dość praktycznym efektom specjalnym, szpanerskim designem, oryginalnym łączeniu kiczu z brawurą i ekstrawagancją. Widz otrzymał dość szaloną mieszankę eksplozji wizualnych, pościgów, strzelanin, zwariowanych dialogów, ironii i lekkostrawnego humoru, przyprawionych klimatem rodem z minionej epoki. Trzeba docenić oryginalność tego zabiegu, zwłaszcza jeżeli Gunn zachował wszystkie dobre cechy aktualnych blockbusterów, kina rozrywkowego (bez zobowiązań), czy nawet popularnych ostatnio opowieści o super bohaterach.

„Strażnicy galaktyki” nie przypadną każdemu widzowi do gustu. Miłośnicy komiksu na podstawie którego powstał film, mogą niezbyt entuzjastycznie wypowiadać się na temat spłyconej ekranizacji. Wielbiciele wyrafinowanego humoru, będą kiwać głową z niezrozumieniem i zastanawiać się, cóż takiego śmiesznego było w danym gagu.

„Strażnicy” to imponujący wizualnie film (jeden z niewielu, który naprawdę warto obejrzeć w 3D), więcej niż lekkostrawny od strony fabularnej, pełen żartobliwych scen na niewyrafinowanym poziomie. Zatem to kino czyście rozrywkowe, teoretycznie przeznaczone dla każdego widza (w praktyce – z dużym naciskiem na najmłodszego), które skutecznie wyciągnie z nas negatywne emocje. Jest to jednak kino bardzo schematyczne, dość płytkie i o prostym przekazie. Dość przeciętne kino familijne z ciekawymi akcentami. Ocena 5/10.

 


TEORIA WSZYSTKIEGO (THE ZERO THEOREM)

premiera: 23 maja 2014 (Polska); 2 września 2013 (świat)
reżyseria: Terry Gilliam
scenariusz: Pat Rushin

OCENA: 5/10

Fabuła: film opowiada o ekscentrycznym i zamkniętym w sobie geniuszu komputerowym, który próbuje odkryć ogólny sens życia lub też udowodnić jego brak. Jego niecodzienna praca zostaje przerwana przez wizytę ponętnej kobiety i nastolatka.

Teoria wszystkiego

Recenzja: „Teoria wszystkiego” miała być filmem intrygującym, można się tego było spodziewać po zarysie fabuły, zwiastunach oraz oczywiście po samym reżyserze – Gilliam wśród fantów SF zaistniał dzięki takim pamiętnym filmom, jak „Brazil” czy „12 małp”, ale jego dorobek jest znacznie większy i jeszcze bardziej barwny.
No dobrze, ale jak wypadł jego najnowszy film? Niestety bardzo przeciętnie i wbrew zabiegom reżysera – mało intrygująco.

W „Teorii wszystkiego” brakuje widowiskowych scen oraz dobrego tempa, czy dramaturgii i jest to celowy zabieg reżysera, który najwyraźniej chciał stworzyć film nad wyraz spokojny o fabule toczącej się sennym tempem.
Wyróżnikami „Teorii wszystkiego” miała być groteska, którą film aż ocieka oraz humor oparty o ową groteskę, jak również surrealizm. Owszem, egzystencjalna tematyka filmu, prześmiewcze przedstawienie przyszłości i drwiny z konstrukcji dzisiejszego świata oraz sensu naszego istnienia – są godne uwagi, a nawet wyróżnienia i zmuszają widza do poseansowych refleksji.

Efekt poczynań reżysera jest jednak nierówny, a film w wielu momentach zamiast intrygować, okazuje się zaskakująco powierzchowny i wręcz irytująco pretensjonalny. Wiele do życzenia pozostawia chaotyczny scenariusz, przeładowany zbędnymi wątkami i ozdobnikami. Ciężko pozbyć się uczucia przesytu i wtórności. Wspomniany wcześniej groteskowy humor szybko zaczyna męczyć i wywoływać co najwyżej wzruszenie ramion.

Mimo wad film Gilliama potrafi zmusić do zastanowienia się i popatrzenia z dystansem na nasze życie w cywilizowanym i zwariowanym świecie, gdzie wszystko nam się rozmywa i przelatuje między palcami. Gilliam wyolbrzymiając małe dla nas codzienne czynności, zdaje się wołać – hej, po co to robisz?! W imię czego?! Czy w ten sposób chcesz nadać sens swojej egzystencji?!

Słowem o grze aktorów – zazwyczaj rewelacyjny Christoph Waltz, był cieniem samego siebie, jakby nie potrafił znaleźć się w pomyśle reżysera i to właśnie reżyserowi powinno dostać się za to, że nie potrafił wykorzystać potencjału dobrego aktora. Wychwalana za „Snowpiercera” Tilda Swinton w „Teorii wszystkiego” mocno rozczarowała. Miała rolę zaledwie epizodyczną i niestety zagrała ją z taką samą manierą jak w „Snowpiercerze”. O grze reszty aktorów można powiedzieć tyko tyle, że była przyzwoita.

Film Gilliama najlepiej skwitować słowem „dziwny”. „Teoria wszystkiego” nie bez powodu ominęła multipleksy, gdyż skierowana jest do widza lubiącego dostrzegać alegorię, wychwytywać nawiązania i szukającego drugiego dna. Niemniej nawet taki widz poczuje rozczarowanie przeciętnością otrzymanego obrazu. „Teoria” okazała się średnia w każdym elemencie filmowego rzemiosła, pozostając o całe lata świetle wstecz porównując ją chociażby do kultowego „Brazil”. Ocena tylko 5/10.


THE MACHINE

premiera: 21 marca 2014 (świat)
reżyseria: Caradog W. James
scenariusz: Caradog W. James

OCENA: 5/10

Fabuła: Naukowcom udaje się stworzyć samoświadomą sztuczną inteligencję, która miała pomóc ludzkości. Kontrolę nad projektem przejmują jednak nieodpowiedni ludzie, którzy uczą nowy twór, jak stać się skuteczną bronią.

the machine

Recenzja: „The Machine” można najpewniej porównać do „Ja, Robot”, gdyż od czasu filmu ze Smithem w roli głównej, nie widzieliśmy tego typu produkcji. Niestety nowy film wyraźnie odbiega jakościowo od „Ja, robot” zarówno pod względem efektowności, wartkości akcji, dramaturgii, a nawet samej gry aktorskiej. Jego zaletą jest większa głębia, lepszy klimat oraz rewelacyjna, nastrojowa muzyka.
Niestety nie brakuje w nim dziur fabularnych, logicznych nieścisłości i mocnych przerysowań, które diametralnie odbijają się na całościowej ocenie filmu.

Osobiście nie mogę odżałować kilku wątków fabularnych, po których aż zacisnąłem zęby. Przykładowo – naukowiec potrafiący stworzyć sztuczną inteligencję, pomija podstawowe mechanizmy bezpieczeństwa (jak np. osławione 3 prawa robotyki Asimova). Uczenie robota na zasadzie – tego nie wolno robić, gdy robot już to zrobi … wydaje się mało poważne.

W filmie dość nieumiejętnie budowano atmosferę i napięcie, co przejawiało się nagłymi przeskokami z trywialnych rozmów o pogodzie do rozważań o sensie egzystencji, moralnych zobowiązaniach itp.
Twórcy w filmie próbowali upchnąć zbyt wiele, nie przekraczając akceptowalnej przez producentów długości filmu. Decyzji o pójściu na skróty padło zbyt wiele. Kilka zarysowanych, ciekawych i obiecujących wątków nie zostało odpowiednio rozwiniętych, wiele kwestii wręcz brutalnie ucięto, a aż prosiły się o wyjaśnienie.

Dodatkowo widz może mieć poważny problem, aby utożsamiać się z jakimkolwiek bohaterem filmu. Los przedstawionych postaci oraz ich dylematy – były mi całkowicie obojętne. Nie potrafiłem się wczuć w żadną z postaci i postawić się na jej miejscu.

„The Machine” jest dziełem pełnym chaosu, z nie najlepiej przemyślaną fabułą, gdzie trudno doszukać się ładu. Nie jest to również kino wciągające i podczas seansu wielokrotnie możemy przegrać walkę z ziewaniem.

Ale, aby nie było tak bardzo krytycznie:
film klimatem starał się nawiązać do samego „Blade Runnera”, głównie poprzez stworzony komputerowo horyzont wielkiej aglomeracji przyszłości oraz (a może przede wszystkim) przez muzykę Toma Rayboulda, która przywołuje skojarzenia z kultowymi kompozycjami Vangelisa. Naprawdę w paru scenach da się złapać ten specyficzny klimacik, znany z arcydzieła Scotta. Należy wyróżnić także bardzo plastyczną scenę tańcu robota – scenę, która powinna wpisać się na trwale w najlepsze obrazy rodem z science-fiction.
Duży plus należy się także aktorce wcielającej się w „robocicę” (Caity Lotz). Jest ona wiarygodna, jak trzeba – subtelna i urzekająca, ale jednocześnie ciągle budzi podświadomą trwogę u widza.

„The Machine” nie można przykleić łatki filmu papkowatego i pozbawionego przekazu. Ma on bowiem głębię, a widz po seansie zaczyna się zastanawiać nad wieloma wątkami. Kilka na pierwszy rzut oka trywialnych do bólu scen – po seansie i poznaniu końca całej historii – nabiera trochę innego i głębokiego znaczenia.
Całościowy przekaz filmu jest dobry, wielka szkoda, że słabo zaprezentowany. Padają tutaj pytania o istotę człowieczeństwa, moralność, odpowiedzialność i wpływ rozwoju na ewolucję człowieka. Czy ludzki umysł przeniesiony na elektroniczne ścieżki nadal można traktować jak człowieka? Czy będzie to zupełnie odrębny twór, a może nawet wyższy stopień stworzenia? Nie są to elementy nowe w SF i już mocno oklepane wcześniej, zaprezentowane w mało rewolucyjnej formie. Dlatego też fani gatunku mogą nie docenić starań twórców filmu. Mimo dostrzeżenia pozytywów, wspomniane negatywy przewyższają i produkcja otrzymuje ocenę zaledwie 5/10.


 

DAWCA PAMIĘCI (THE GIVER)

premiera: 22 sierpnia 2014 (Polska), 14 sierpnia (świat)
reżyseria: Phillip Noyce
scenariusz: Michael Mitnick

OCENA: 5/10

Fabuła: Film jest oparty na motywach bestsellerowej powieści Lois Lowry z 1993 roku o tym samym tytule. Chłopiec Jonas żyje w fikcyjnym i utopijnym świecie bez wad. Społeczeństwo tego świata nie zna pojęć wojny, bólu, smutku i problemów wyboru. Każdy odgrywa konkretną, przypisaną mu rolę w tej społeczności. Gdy Jonas kończy 12 lat otrzymuje swoją rolę do spełnienia – ma bowiem zostać „Odbiorcą wspomnień”. Chłopiec pobiera nauki od byłego „Odbiorcy”, doznaje nowych dla niego uczuć i wkracza w prawdziwy świat, gdzie nie wszystko jest tak wspaniałe, jak mu się wydawało na początku. Chłopiec musi podjąć decyzję, która bezpowrotnie zmieni los zarówno jego, jak i całego świata.

the giver

Opinia: Powyższa fabuła wygląda niebywale ciekawie, prawda? Książka Lois Lowry skierowana jest jednak głównie dla młodzieży, a spotkałem się nawet z określeniem, iż jest to Orwellowski „Rok 1984” dla dzieci. Książka dość smutna, ale otwierająca oczy młodym, naiwnym i marzącym o świecie bez wad. Reżyser takich filmów jak „Kolekcjoner kości” i „Salt” stworzył ciekawy obraz, który jednak nie przekona i nie porwie starszego widza niż nastoletni.


STACJA KOSMICZNA 76

premiera: 8 marca 2014 (świat)
reżyseria: Jack Plotnick
scenariusz: Jennifer Elise Cox, Sam Pancake, Jack Plotnick, Kali Rocha, Michael Stoyanov

OCENA: 5/10

space-station-76

Opinia:
Klasyczna opera mydlana ubrana w kostium science-fiction rodem z lat 70-tych poprzedniego wieku. Film czerpie garściami z pamiętnych klasyków minionej epoki, takich jak „Ciemna gwiazda” czy „Kosmos 1999”. Nie przerysowuje wspomnianych tytułów, lecz oddaje subtelnej obróbce, by w przemyślany sposób przetworzyć na delikatny pastisz kina fantastycznego sprzed 40 lat. „Stacja kosmiczna 76” udanie przypomina nam aspekty dawnego kina o kosmosie, gdzie dzwony, kolorowa scenografia i palenie trawki były mieszane z kosmiczną terminologią, robotami oraz zwalistą, toporną elektroniką.

Ten kameralny film rozgrywa się w niewielkich pomieszczeniach tytułowej stacji. Każdy z bohaterów ma swoje problemy osobiste, toczy prywatną walkę z samym sobą i swoją przeszłością, stara się także znaleźć bratnią duszę w kosmosie. „Stacja kosmiczna 76” nie jest zatem dynamiczną komedią z wieloma gagami i eksplozjami humoru sytuacyjnego, lecz ma nader często wydźwięk pesymistyczny. Znajdziemy w nim jednak wiele subtelnej ironii, która łatwiej będzie wychwycona przez osoby pamiętające specyfikę i klimat dawnych filmów sci-fi.

Film emanuje senną atmosferą, fabuła rozwija się wyjątkowo ślamazarnie, lecz jest to efekt zamierzony przez twórców. Ów celowe uspokojenie filmu podkreśli jednak jego wady, zwłaszcza u szerszego grona odbiorców. „Stacja kosmiczna” jest bowiem ewidentnie produkcją skierowaną do bardzo wąskiego grona widzów. Osoby, które szybko nie poczują specyficznego klimatu, prawdopodobnie nie wytrwają do końca seansu. Film nie przekuje ich uwagi ani wyjątkowo ciekawą historią, ani wyborną grą aktorską, czy dopieszczonymi efektami specjalnymi. Średniość bije nawet od soundtracku, który owszem – wspomina melodie lat 70-tych, ale konsekwencje pomija największe hity.
Jednak dla bardziej doświadczonego widza „Stacja” będzie stanowić godną uwagi, pełną wysmakowanego humoru i ironii, sentymentalną podróż do czasów minionej epoki filmowej.


LUCY

premiera: 14 sierpnia 2014 (Polska), 25 lipca 2014 (świat)
reżyseria i scenariusz: Luc Besson

OCENA: 4/10

Fabuła: Tytułowa Lucy (Scarlett Johansson) mieszka na Tajwanie. Przypadkowo zostaje wmieszana w działania mafii i zmuszona do szmuglowania nowego narkotyku. Pewnego razu spora dawka dziwnego specyfiku trafia do jej organizmu i zamienia ją w … super-kobietę. Lucy staje się bardzo inteligentna i bardzo, bardzo sprawna, a dodatkowo zaczyna korzystać z telekinezy. Jej wrogowie mają przechlapane.

lucy

Recenzja: wybierając się na seans „Lucy” byłem świadom, że film ten będzie czerpał garściami z elementów wykorzystanych wcześniej w innych filmach. Jednak liczyłem na mocną i przede wszystkim oryginalną odpowiedź Bessona na dotychczasowe kino spod znaku SF. Zawiodłem się, gdyż Besson postanowił przerysować za dużo.

„Lucy” najbliżej do filmu „Jestem Bogiem”, jednak wyraźnie odbiega od niego ogólnym sensem i spójnością fabuły. „Lucy” jest bowiem dość chaotyczną zbitką kina akcji oraz fantastyki naukowej, z większym naciskiem na fantastykę niż naukę. Nie wystarczy bowiem zaangażować Morgana Freemana, który ze znaną sobie manierą przytacza „fantastyczne” teorie naukowe, aby widz mógł w nie uwierzyć i uznać za pewnik. O tym jak bardzo kontrowersyjne są założenia stanowiące bazę pod całą fabułę filmu można by napisać niemałą rozprawkę naukową, wytykając scenarzyście poważne wpadki. W tej mini recenzji niestety nie znajdzie się na to miejsca.

Oglądając „Lucy” nie potrafiłem rozgryźć, jakie filmowe dzieło chciał stworzyć reżyser, czy ambitne kino z pokładem (pseudo)naukowym, czy typowo letnie kino rozrywkowe ze sporą domieszką akcji?
Efekt końcowy ciężko jednoznacznie ocenić.

Traktując „Lucy” jako kino rozrywkowe, trzeba przyznać, że wypadło nawet przyzwoicie. Na nudę w czasie seansu nie będziemy narzekać, akcji jest sporo, a Besson, z typowym dla siebie rozmachem, przedstawia kolejne pościgi, strzelaniny, czy bijatyki. Akcja jest wartka, zdjęcia i montaż scen akcji zasługują na docenienie, a gra aktorska stoi na przyzwoitym poziomie (w czym ogromna zasługa Scarlett Johansson).
Przy czym musimy tutaj przymknąć oko na wtórność, gdyż wiele scen akcji jest praktycznie przerysowana z poprzednich filmów reżysera. Ciężko się oprzeć wrażeniu, że gdzieś już wcześniej coś podobnego widzieliśmy.
Należy również ignorować niektóre nielogiczne zwroty akcji. Jeżeli podczas seansu będziecie zastanawiać się, co byście w danym momencie zrobili posiadając „moc” Lucy, zapewniam, że wielokrotnie bohaterka filmu zrobi zupełnie coś innego, wbrew wszystkiemu ;).

Oglądając film nie mogłem również oprzeć się wrażeniu, że kolejne zwroty akcji, czy też nowe postacie pojawiające się obok Lucy, stanowią element wprowadzany niemal na siłę, aby tylko pokazać zaplanowaną sekwencję widowiskowych scen. Tak jakby przed dopieszczeniem elementu fabularnego, Besson zaplanował sobie konieczną ilość pościgów, bijatyk i strzelanin do pokazania, mimo iż biorąc pod uwagę spójność fabularną, wiele z tych sceny było zwyczajnie zbędnych.

Rozpatrując „Lucy” jako film z nurtu fantastyki podpartej nauką, niestety wypada on bardzo blado. Ciężko przypisać bowiem naukową wiarygodność pomysłom wplecionym w fabułą filmu i mowa tutaj nie tylko o kontrowersyjnym stwierdzeniu, ile procent własnych mózgów wykorzystujemy obecnie.
Cóż Besson najwyraźniej chciał stworzyć dzieło z drugim dnem i z głębokim przesłaniem dotyczącym końcowego etapu ludzkiej ewolucji. Nie potrafił jednak wyważyć tutaj argumentów. W efekcie widz otrzymał klasyczny przykład przerostu formy nad treścią.

Gdy zobaczyłem napisy końcowe drapałem się po głowie i zastanawiałem: „To już koniec? A co ja właściwie widziałem?”. Mieliście podobnie?
Film miał potencjał, ale mocno go roztrwoniono.

 


NIEZGODNA (DIVERGENT)

premiera: 4 kwietnia 2014 (Polska), 18 marca 2014 (świat)
reżyseria: Neil Burger
scenariusz: Evan Daugherty, Vanessa Taylor

OCENA: 4/10

Fabuła: Świat przyszłości, poznajemy dystopijne miasto Chicago, w którym społeczeństwo jest bezwzględnie dzielone na podstawie cech charakteru obywatela. Każdy obywatel ma określoną przynależność do jednej z pięciu frakcji – Serdeczność (pokojowe nastawienie), Erudycja (inteligencja), Prawość (szczerość), Altruizm (bezinteresowność), Nieustraszoność (odwaga). Nastoletnia bohaterka (Shailene Woodley) ma cechy charakteru predysponujące ją aż do kilku partii. Postanawia wystąpić z jednej przypisanej jej frakcji i dołączyć do innej, gdzie wdaje się w płomienny romans. Przez władze miasta zostaje uznana za zagrożenie.

niezgoda

Opinia: Adaptacja bestsellerowej powieści Veronicki Roth o tym samym tytule. Produkcja klimatem i tematyką nawiązuje nieco do pierwszej części filmowej serii „Igrzyska Śmierci”.
Reżyser odpowiedzialny wcześniej za takie filmy jak „Iluzjonista” czy „Jestem Bogiem” w „Divergent” nie potrafił przemycić cech, które mogłyby poruszyć bardziej doświadczonego widza niż nastoletni. Stworzył dzieło solidne od strony technicznej, które wizualnie prezentuje się poprawnie, a gra aktorska i kreacja bohaterów absolutnie nie zasługuje na naganę. Zdecydowana nagana należy się scenariuszowi opartemu o powieść Veronicki Roth, który jest wyjątkowo naiwny, prosty i wręcz boleśnie schematyczny. Mimo dużych starań, bardziej doświadczony i oczytany widz nie uwierzy w realność przedstawionego świata przyszłości. Zasady i porządek w futurystycznym Chicago wydają się być tylko pustymi ideami, których nie dałoby się wdrożyć w praktyce, a w szczególności oprzeć na nich porządek post-apokaliptycznego świata.

Również zaproponowany sposób przejęcia władzy, zwroty akcji w końcowej części trwania filmu rażą wręcz dziecięcą naiwnością. „Niezgodna” zapewne będzie filmem dobrze przyjętym przez najmłodszego widza. W przeciwieństwie do „Igrzysk Śmierci” (zwłaszcza drugiej części) nie posiada jednak cech, które mogłyby zainteresować doświadczonego widza, a zatem i bardziej wymagającego.
Moja ocena – zaledwie 4/10.


THE SIGNAL

premiera: 13 czerwca 2014 (USA), w Polsce tylko DVD.
reżyseria: William Eubank
scenariusz: Carlyle Eubank, William Eubank, David Frigerio, Sebastian Gutierrez

OCENA: 4/10

Fabuła: Studenci MIT oraz cwani hackerzy – Nick (Brenton Thwaites) i Jonah (Beau Knapp) – wraz z dziewczyną Nicka, Hailey (Olivia Cooke), wybierają się w samochodową podróż przez Nevadę. Podążają śladem wskazówek pozostawionych im przez innego hackera, zwanego Nomadem. Na środku pustyni znajdują dom. Spotkanie jest przerażające, a cała trójka odzyskuje przytomność w niewoli. Odkrywają, że są częścią czegoś niesamowitego.

The Signal

Recenzja: „The Signal” jest niezależnym filmem sci-fi z dość „odjechaną” fabułą i dobrze dopracowaną, ciekawą warstwą audio-wizualną. Warto odnotować, że w filmie występuje m.in. Laurence Fishburne, a reżyserem jest William Eubank, który zadebiutował dość głośnym i nietuzinkowym filmem „Love”. „The Signal” podobnie jak „Love” na pewno zyska sporą rzeszę krytyków, natomiast dużo trudniej mu będzie zdobyć przychylność szerszej publiczności.

Seans tego filmu można porównać do efektu patrzenia w kalejdoskop, do którego reżyser postanowił wrzucić za dużo różnokształtnych i różnokolorowych elementów. Następnie nim zakręcił – złudnie licząc, że te elementy ułożą się w zaskakującą i spójną całość.
Eubank postanowił zrobić mieszankę nie tylko tematyki i rozwiązań stosowanych wcześniej w wielu filmowych produkcjach, ale także mieszankę nawet z wielu konwencji, czy technik filmowego rzemiosła. „The Signal” zawiera bowiem elementy klasycznego horroru, romansu, thrillera, kryminału, „superheroes movies” i oczywiście science-fiction. Możliwe, że coś jeszcze pominąłem ;).
W filmie przebrniemy zarówno przez sceny niczym z „para dokumentu”, gdzie widzimy obraz z ręcznej kamerki bohaterów, jak i przez długie sceny z wykorzystaniem efektu „slow motion”.
Ten specyficzny kogel-mogel podkreślany jest dodatkowo wątkami fabularnymi zapożyczonymi z innych filmów (chyba najbardziej z kultowego „Dark City”).
Całość sprawia wrażenie dość szalonego teledysku, w którym rządzi raczej przypadkowość, niż głęboko przemyślana wizja twórcy. Scenariusz jest dziurawy niczym ser szwajcarski. Liczba uciętych i nierozwiniętych wątków pobija tutaj pewien niegodny pochwały rekord.

Niemniej „The Signal” przez ten swój specyficzny misz masz, ciekawą oprawę wizualną i tło muzyczne – zyskuje dość oryginalny klimat, dzięki któremu zostanie w pamięci widzów na dłużej niż tylko jeden wieczór.
Moja ocena 4/10.


WIĘZIEŃ LABIRYNTU (The Maze Runner)

premiera: 19 września 2014 (Polska), 11 września 2014 (świat)
reżyseria: Wes Ball
scenariusz: James Dashner, Noah Oppenheim

OCENA: 4/10

Fabuła: Film stanowi filmową adaptację książki Jamesa Dashnera o tym samym tytule. Nastoletni Thomas (Dylan O’Brien) zostaje uwięziony w tajemniczym labiryncie. Wraz z innymi 60 osobami starają się wydostać z pułapki. Gdy nadzieja opuszcza uwięzionych pojawia się nagle dziewczyna. Posiadane przez nią informacje, mogą być pierwszym krokiem do upragnionej przez wszystkich wolności.

Więzień labiryntu

Opinia: Film obejrzany. Pełna recenzja w przygotowaniu.
Kolejna produkcja przeznaczona dla nastoletniego widza. Wielbiciele filmów „Igrzyska Śmierci”, czy „The Host” powinni być zachwyceni. Dużym plusem produkcji może okazać się reżyseria debiutującego Wesa Balla, którego short „Ruin” zdobył wielką popularność wśród internautów.


TRANSFORMERS: AGE OF EXTINCTION

premiera: 27 czerwca 2014 (Polska), 25 czerwca 2014 (świat)
reżyseria: Michael Bay
scenariusz: Ehren Kruger

OCENA: 2/10

Fabuła: Kontynuacja historii znanej z poprzednich części Transformersów. Na naszej planecie nie ma już śladu po Autobotach i Decepticonach. Jednak o ich istnieniu nie jest łatwo zapomnieć. Wpływowa grupa ludzi stara się poznać tajniki technologii Transformersów i w swoich poczynaniach posuwają się za daleko. Na Ziemię powracają Decepticony.

transformers

Opinia:
Przyznam się, że nie znam komiksów, filmów animowanych i całego podkładu do kinowych Transformersów. Nigdy mnie do tego nie ciągnęło. Nie czuję zatem sentymentu do „olbrzymich składaków”.
Poniższe parę zdań jest podsumowaniem od osoby, która po prostu nie czuje „Transformersowej magii”, dlatego proszę miłośników tej serii o wybaczenie :).

Seans „Wieku zagłady” miał być dla mnie rozrywką, niestety po filmie bolały mnie oczy, zęby i głowa. Do dnia dzisiejszego nie mogę pojąć, czym kierowali się twórcy tego filmu, przedłużając go do makabrycznych 2 godzin i 45 minut. Myślę, że uniknąłbym wspomnianego bólu, gdyby film ten trwał maksymalnie 1,5 godziny, gdyż na tyle miał potencjał zarówno od strony wizualnej, jak i fabularnej. Po upływie 90 minut kolorowe błyski CGI były więcej niż męczące, a ponieważ niezwykle prosta i przewidywalna fabuła już znacznie wcześniej zaczęła nużyć, dotrwanie do napisów końcowych było niezrozumiałym masochizmem z mojej strony.

Abym nie został źle zrozumiany – efekty i animacje postaci zostały zrobione bardzo dobrze. Jednakże taki poziom komputerowego kunsztu kształtowania obrazu od dawna już jest blockbusterowym standardem. „Wiek Zagłady” nie przedstawił nic ponad znane obecnie możliwości Hollywoodzkich produkcji.

Twórcy filmu idąc za przykładem poprzednich części, skupili się na efektach wizualnych, całkowicie lekceważąc zarówno element fabularny, jak i stworzenie jakiegokolwiek klimatu. Fabuła zatem wydaje się być jedynie koniecznym, niemal na siłę wprowadzonym, elementem tła dla nieustannego i mało zrozumiałego przepychania się Autobotów między sobą. Istoty te, mimo swojej długowieczności, zachowały umysł kilkuletniego dziecka. Nie potrafią prowadzić normalnej konwersacji. Niemal każde wypowiedziane zdanie jest akcentowane wyciągnięciem takiej, czy innej zabawki i nastroszeniem piór, byle tylko pokazać innym w czym jest się lepszym i co komuś się zrobi. Między wieloma walkami roboty odstawiają trudne do zrozumienia pokazówki. Dla kogo to robią i w jakim celu, pozostaje zagadką.

Starając się dotrwać do końca filmu, zastanawiałem się także, w jakim celu ozdobiono postacie potężnych robotów takimi elementami charakteryzacji, jak broda, cygaro, czy płaszcz? Miało być efekciarsko, cool, bardziej swojsko? Przepraszam, ale to do mnie kompletnie nie przemówiło, a wywołało jedynie politowanie.

Doczekałem do końca filmu, gdyż po cichu liczyłem na jakiś godny uwagi zwrot akcji, czy też interesujące wyjaśnienie lub rozwinięcie przedstawionych wcześniej wątków. Zobaczyłem robo-dinozaury, co pozwolę sobie przemilczeć…

Nowa odsłona Transformersów jest trudnym filmem do klasyfikacji. Jak na film dla najmłodszego widza, jest nader brutalny, zbyt wiele w nim przemocy. Na pewno też nie jest filmem robionym „na poważnie” i mającym zainteresować starszego fana science-fiction, który pogardzi dość dennym humorem i skarci produkcję za braki fabularne. Do kogo zatem jest kierowany?

Niestety przetrwanie „Wieku zagłady” było dla mnie traumatycznym przeżyciem, a chciałem się jedynie dobrze bawić. Osobiście odradzam.

 


 

FILMY SCIENCE FICTION 2014 ROKU
czekające na obejrzenie i ocenę


APOCALYPSE KISS

premiera: 2 października 2014
reżyseria i scenariusz: Christian Grillo

OCENA: Film trudno dostępny, czeka na obejrzenie

Niskobudżetowa produkcja ukazująca świat przyszłości bliski całkowitej zagłady, w którym upadają obyczaje i autorytety. Ten futurystyczny thriller opowiada historię morderczego duetu Katia i Gladys oraz seryjnego zabójcy zwanego Red Harvest Killer, któremu niesłusznie przypisuje się morderstwa wykonane przez duet.

Apocalypse kiss


EARTH TO ECHO

premiera: 3 lipca 2014 (świat)
reżyseria: Dave Green
scenariusz: Henry Gayden

OCENA: Film czeka na obejrzenie

Fabuła: Rozpoczęcie budowy w sąsiedztwie zbiega się z dziwnymi i zakodowanymi wiadomościami, odbieranymi przez telefony trzech nastoletnich przyjaciół. Chłopcy są przekonani, że dzieje się coś ważnego, szukają pomocy u rodziców, a nawet władz. Oczywiście nikt nie bierze ich na poważnie, co zmusza młodzieńców do samodzielnego wyruszenia na sekretną przygodę. Przygoda ta, na zawsze zmieni ich życie.

Earth to echo

Opinia: „Earth to Echo” to fabularny debiut reżysera (Dave Green). Mimo, iż reżyser mocno stara się ukryć swoją inspirację filmami dla młodzieży z lat 80-tych (np. „E.T.”), to jednak nie uniknie porównywania z nimi. Po obejrzeniu teasera na myśl przychodzi niedawna produkcja Spielberga – „Super 8”. Nawet wprowadzenie „nowatorskiego” zabiegu found footage, nie tchnie powiewu świeżości w film Greena. Niemniej, podobnie jak w przypadku „Super 8”, chwilowy powrót do lat dzieciństwa dzisiejszych widzów w kwiecie wieku, może być nie tylko kuszący, ale i ekscytujący. Nie tylko ci bardziej dojrzali widzowie powinni się dobrze bawić na „Earth to Echo”, film przecież skierowany jest do najmłodszego widza i stanowi ciekawą pozycję science-fiction, nawiązującą klimatem do dawnych superprodukcji.

 


IGRZYSKA ŚMIERCI: KOSOGŁOS CZ.1

premiera: 21 listopada 2014 (Polska; 14 listopada 2014 (świat)
reżyseria: Francis Lawrence
scenariusz: Danny Strong

OCENA: Film czeka na obejrzenie

Fabuła: To już 75. edycja głodowych igrzysk. Główna bohaterka Katniss Everdeen (Jennifer Lawrence) zostaje przetransportowana do Dystryktu Trzynastego, w którym mieszka wraz z matką (Paula Malcomson), siostrą Prim (Willow Shields) i Galem (Liam Hemsworth). W momencie, gdy dowiaduje się, że Peeta (Josh Hutcherson) i Johanna (Jena Malone) są przetrzymywani przez prezydenta Snowa (Donald Sutherland), Katniss postanawia ich uwolnić. Everdeen staje się symbolem buntu ludności przeciwko władzy bezlitosnego Kapitolu.

kosoglos

Opinia: Trzecia już odsłona przygód Katniss, cyklu ekranizacji bestsellerowych powieści dla nastolatków, zyskującego coraz większą rzeszę miłośników wśród młodszego widza. Reżyser poprzednich dwóch części stworzy kolejne dzieło na ich poziomie, tak aby zadowolić zwolenników serii. Miłośnicy cyklu będą wniebowzięci. Osoby, którym poprzednie filmy nie przypadły do gustu – będą omijać kino szerokim łukiem.

 


NIESAMOWITY SPIDER-MAN 2

premiera: 25 kwietnia 2014 (Polska), 16 kwietnia 2014 (świat)
reżyseria: Marc Webb
scenariusz: Alex Kurtzman, Roberto Orci, Jeff Pinkner

OCENA: Film czeka na obejrzenie

Fabuła: Kontynuacja losów Petera Parkera (Andrew Garfield), czyli Spider-Mana. Człowiek-pająk staje do walki z potężnym Electro. W międzyczasie powraca Harry Osborn, dzięki któremu Peter uświadamia sobie, że wszystkich złoczyńców łączy ze sobą OsCorp.

spider-man 2

Opinia: Część pierwsza, czyli kolejny remake dotyczący Spider-Mana, znalazł sporą rzeszę fanów. Osobiście kreacje nowych aktorów mi również mocniej przypadły do gustu niż cukierkowate postacie grane przez Tobey’a Maguire’a i Kirsten Dunst w poprzednich filmowych wersjach komiksu. Niemniej to bardzo płytka rozrywka i blockbuster przez duże „B”. Jeżeli nie przeszkadzają komuś fabularne schematy i przewidywalne zwroty akcji oraz elementy romansu – będzie zachwycony. Jak zwykle można spodziewać się perfekcyjnie przygotowanej strony audio-wizualnej filmu.

 


 

ANOMALIA

premiera: 19 czerwca 2014 (świat) – w Polsce tylko DVD
reżyseria: Noel Clarke
scenariusz: Simon Lewis

OCENA: film czeka na obejrzenie

Fabuła: Były żołnierz Ryan Reeve zostaje uprowadzony przez tytułową organizację. Okazuje się, że ma jedynie 9 minut i 47 sekund, by dowiedzieć się, czym jest „Anomalia” i dlaczego obcy mu ludzie pragną jego śmierci.

Film Anomalia trailer

Zobacz także:

 

 


Ciekawy artykuł? Doceń naszą pracę:
[Głosów: 16 Średnia: 3.8]
Zobacz także
32 komentarze
  1. Adam

    Nawet słaby film zasługuje na uwagę.
    Zryją go i sponiewierają ,ale może jednak coś w nim jest ?
    Zadziwiające jest to, że jak się czyta wszystkie recenzje łącznie z podpisami to wyłania się pewien schemat.
    Mało wiedzą osobiście, mało zawodowo, z czytelnictwem też nie ma się czym chwalić, podobnie z ilością filmów które obejrzeli…
    Dlaczego zawsze i wszędzie ludzie skupiają się na wadach danej produkcji i …sic! nie tylko to filmów dotyczy.
    Drogi przyjacielu , z tego co pisałeś mniemam że nie jesteś obiektywny, bo zgnoić można wszystko.
    Film jako taki to nie tylko scenariusz, wizja reżysera , ale pokaz aktorski.
    Jak nie rozumiesz co oglądasz i ci się nie podoba to proponuje „podróż” po postaciach które ten chłam nakręciły.
    Kontekst. A kontekst nie tylko dotyczy fabuły filmu ale i jego produkcji ( choć teoretycznie tak to nie powinno wyglądać, wszak to sztuka)
    I to jest sedno oceny każdego filmu : nie wystarczy go TYLKO obejrzeć żeby cokolwiek napisać, trzeba wykroczyć dalej.
    Niestety , parafrazując pewien występ estradowy : pisać każdy może, trochę lepiej lub gorzej , ale nie o to chodzi jak co komu wychodzi , czasami człowiek musi, inaczej się udusi ( na dziś to nie zaistnieje sieciowo).

    Ze szczerymi pozdrowieniami
    Czytelnik.

  2. Anonim

    Planeta Małp? G… że szkoda gadać może tylko być minusowane. A tu 6?

  3. waldemar

    INTERSTELLAR OCENA:, 7/10 jeśli ten film ma taką ocenę na tle innych filmów z 7 to wy za ocenianie otrzymujecie 4/10 i to jest obiektywna ocena waszego oceniania.

  4. Bolko

    Człowieku fajna strona ale nie zgadzam się z ocenami , jak ktoś daje oceny 3-5 ciekawym i dobrze zrobionym filmom to jest coś nie tak!

  5. DJSign

    Witam
    Adres stronki otrzymałem od znajomego – takiego jak ja maniaka kina S-F ;) I bardzo się cieszę, że tu trafiłem, bo mogę poszerzyć sobie nieco horyzonty o obrazy, o których czasem nawet nie słyszałem. Mam tylko jedno „ale” ;) Ocena filmu bardzo często jest uwarunkowana naszymi osobistymi preferencjami. Tym co dla nas osobiście jest istotne, co nas porusza, co daje do myślenia. Ba, czasem nawet tym czego się boimy ;) Jeśli tak spojrzymy na to zagadnienie – oceniania filmów – okaże się, że nie bardzo ma to sens. Bo o ile można ocenić na przykład spójność fabuły, ilość nagromadzonych błędów logicznych, czy wręcz czasami kompletnych bzdur urągających nauce (a skoro SCIENCE fiction – to jest to dość poważny argument przeciw jakiemuś tworowi ubiegającemu się o miejsce w tej kategorii) o tyle ocenić nasz osobisty stosunek do konkretnych zagadnień poruszonych w filmie jest już sprawa czysto subiektywną. Dlaczego o tym piszę? Ano… nie trudno się domyśleć ;) Mnie na ten przykład film „the Signal” na prawdę urzekł. Nie mogę się pogodzić z tak jego niską oceną. Pomysł na jakim zasadza się całość filmu i to że tak na prawdę dowiadujemy się o nim w ostatnich minutach jest na prawdę świetny. Niewiele jest filmów tak konsekwentnie poprowadzonych – do ostatnich minut ciągnąc – właściwie nieco wodząc nas za nos, by na koniec nam go z lekka utrzeć… No i nie nazwałbym tego „happy end’em” co już samo w sobie stanowi wartość. ;) Ja osobiście polecam film tym, którzy lubią filmy dziwne, inne nieco zagadkowe… Nie zgadzam się też by scenariusz był jakoś „ponadprzeciętnie” poszatkowany i niespójny. Parę dziur jest… ale nie to w tym filmie mnie najbardziej urzekło. Minusy? Jak dla mnie dość nieprzekonująca gra młodych aktorow. Widać często… że grają. A to niewybaczalne. Może gdyby reżyser mógł pozwolić sobie na lepszą obsadę (pomijam Lawrence’a Fishburne’a – bo to klasa sama dla siebie, no i on oczywiście zdał egzamin na 6) cieszylibyśmy się z tego obrazu o wiele bardziej. Reasumując – ja dałbym 6 – 4 to zdecydowanie za niska ocena. Ale, rzecz gustu chyba ;). Pozdrawiam

  6. Wojtek

    Witam. Stronka jest super, można nadrobić zaległości filmowe SF.
    Przy okazji chciałem napisać dosłownie kilka słów o filmie pt: „Snowpiercer” itp.
    Tragiczny film, pod każdym względem, dosłownie pod każdym. Raczej nie ma sensu rozpisywać się dlaczego.
    Strata 2 godzin cennego życia. Mogę napisać tylko, ze nawet nie zadbano w tym filmie o detale techniczne, typu:
    „Jedzie pociąg, ujęcie z zewnątrz, jak to pociąg buja, kołysze, ujęcie w środku – stabilne środowisko studia filmowego :)”
    Na temat scenariusza i gry aktorów się nie wypowiem bo nie warto. Jednym słowem, dla mnie „Straszliwa nędza”.

    Pozdrawiam

    1. Marek

      Dla mnie to najlepszy i najbardziej zaskakujący film na całej tej liście. Nie rozumiem jakie zarzuty stawiasz grze aktorskiej w tym filmie. Według mnie jest z drobnymi wyjątkami idealna. Nigdy bym nie pomyślał, że 'kapitan ameryka’ może zagrać tak złożoną rolę. Zbudował bardzo ciekawą postać, jedną z kilku w tym filmie. Takie rzeczy jak trzęsący się pociąg i stabilne ujęcia to szczegół w porównaniu z ogromem pracy włożonym w stworzenie groteskowego środowiska wewnątrz pociągu. Przypomina to trochę Miasto zaginionych dzieci. Powtarzam: Snowpiercer- największe zaskoczenie, zdecydowanie na plus. Cieszę się, że ma powstać serial.

  7. wza

    Obejrzeliśmy „Preznaczenie” z rekomendacji powyżej no i… wielki zawód. Najpierw nudna i długa historia Jane, potem już tylko gorzej. Powiązanie tego z historią „bombera” zupełnie do kitu. Nie polecam.

  8. pb222

    Snowpiercer: arka przyszłości – podróż przez nieświadomość (swobodna interpretacja).

    Niedaleka przyszłość. Ostatnia garstka ludzkości zamknięta w pędzącym pociągu. Poznajemy naszych bohaterów, którzy mieszkają na końcu arki. Ludzie ci żyją w nieludzkich warunkach, bezustannie w sztucznym świetle. Odżywiają się blokami proteinowymi, które dostarczane są im przez mieszkańców przednich wagonów. Ci ostatni stoją oczywiście wyżej w hierarchii społecznej. Stopniowo poznajemy życie w tylnych wagonach. Każdy wyraz sprzeciwu wobec klasy wyższej jest surowo karany. Mimo to ludzie ci planują bunt, czekają tylko na odpowiedni moment. Co jakiś czas otrzymują liściki, Curtis skrupulatnie je analizuje i bierze pod uwagę przy planowaniu buntu.

    Podczas jednego z momentów karania osoby, która rzuciła butem w obywatelkę klasy wyższej poznajemy panią minister – Mason. Od tej pory wygłaszane sporadycznie przez nią przemówienia podpowiadają jak rozumieć film. W pierwszym takim przemówieniu, wygłaszanym do obywateli niższej kategorii, tłumaczy jak postrzegać pociąg. Mówi, że pociąg należy postrzegać jak sprawnie funkcjonującego człowieka, tylko że ona jest tam gdzie głowa, a pasażerowie z tyłu pociągu tam gdzie but. Mówi dosłownie: „bądźcie butem”. Przechodzimy więc do sedna. Cały dramat rozgrywać się będzie niejako w ciele hermafrodytycznego monstrum. Cały ożywiony świat jest porównany do niego. Mason wyraża opinię, trzymając but, że mamy tu do czynienia z buntem w rozmiarze dziesięć. Dziesiątka oznacza pełnię i jest nią określana dusza świata. Jednak w filmie wszystko jest „postawione na głowie” w przenośni i dosłownie. Film będzie pokazywał przywracanie właściwego porządku, dlatego wiele symboli może być przedstawionych opacznie.

    Następują przygotowania do buntu. Problemem jest broń, którą mają strażnicy. Nasz główny bohater – Curtis odkrywa, że w broni nie ma naboi. Dochodzi do rewolty. Następuje uwolnienie Namgoong Minsoo, który był specem od bezpieczeństwa i zaprojektował zabezpieczenia i zamki w pociągu. Rewolucjoniści zmuszają go by im pomógł. Zgadza się to zrobić, ale zabiera ze sobą Yonę swoją córkę. W zamian otrzymuje dwie porcje popularnego narkotyku – kronolu, za każde otwarte drzwi.

    Po przejściu przez wagon, w którym produkowane są bloki proteinowe stwierdzają, że wystarczy aby dotarli do wagonu, w którym jest uzdatniana woda. W trakcie przeprawy do tego celu napotykają wagon uzbrojonych w siekiery żołnierzy broniących dostępu do poszukiwanego wagonu. Następuje wymowna scena. Żołnierze składają ofiarę z ryby. Mamy kadr z krwią na ostrzu, krew to symbol duszy. Ryba jest symbolem Ducha świętego a także życia psychicznego w ogóle. Wchodzimy więc od tej pory w świat wewnętrzny, świat symboli. Konkretnie chodzi o dzieło alchemiczne – przemianę człowieka.

    W filmie widzimy też grę kolorów, co odpowiada etapom Dzieła. Mamy więc na początku dominację czerni, potem pojawia się wybielanie, żółcenie i czerwienienie.
    Po ponownym pojawieniu się liczby dziesięć (odliczaniu żołnierzy) rozpoczyna się walka. Rebelianci są zdeterminowani i posuwają się naprzód. Curtis traci równowagę i potyka się o rybę. Jego wewnętrzne ja zostaje złamane.

    W pewnym momencie rzeź zostaje zatrzymana. Pociąg przejeżdża przez most Jekatieriny. Oznacza to , że minął kolejny rok.
    Walka zostaje przerwana, bo minister ma wygłosić kolejną mowę. Padają wieloznaczne słowa: „Od tamtej pory (od 18 lat) wisicie u jego (Wilforda) szczodrego cycka”. Mamy więc tu do czynienia z narodzinami, czy raczej z przechodzeniem w przeciwną stronę przez drogi rodne – pociąg wjeżdża w bardzo długi tunel. Walka teraz odbywa się w ciemnościach. Curtis wpada na pomysł by użyć ognia, co przeważyło o zwycięstwie w tym wagonie. Nie obyło się jednak bez ofiar. Ginie Edgar, kiedy Curtis musi wybrać czy ocalić swojego przyjaciela czy porwać minister. Wybiera to drugie. W tym momencie jakaś jego część umiera wraz z Edgarem bo Curtis wybiera powodzenie rewolucji. Curtis traci wszelkie wątpliwości, jest zdeterminowany by dotrzeć do celu, teraz może stać się przywódcą. Obumiera w nim to co związane z naturą, z życiem doczesnym.

    W sensie alchemicznym nasz bohater musiał rozpuścić się w ciele matki powracając do stanu chaosu a następnie się odnowić . Na tym etapie bohater jednoczy się ze swoją matką i stają się jednym. W sensie psychicznym jest to chwila całkowitego pochłonięcia świadomości, reprezentowanej naszym bohaterem przez nieświadomość – hermafrodytyczną istotę , którą jest symbolicznie pociąg, ciało Wilforda – matki. Po alchemicznym obmyciu, zarówno w Dziele jak i w filmie, dochodzi do ponownego zjednoczenia duszy z ciałem. Bohater odzyskuje świadomość, ale już jest innym człowiekiem.

    Teraz dowiadujemy się od minister , że Wilford jest boski i miłosierny a lokomotywa święta. W oczach pasażerów twórca pociągu jest wręcz bogiem, tyle że szczodrym i wielkodusznym.

    Następuje pewne wyciszenie i zrozumienie, nasi bohaterowie przechodzą do kolejnego wagonu, którym jest rajski ogród. Mamy więc do czynieni z nowym początkiem. Widzimy , że buntownicy są na dnie nieświadomości. Tu posilają się , podczas gdy Mason wyjaśnia, że w obserwowanym przez wszystkich wspaniałym akwarium nie chodzi o ilość ale o równowagę. Trzeba ją osiągnąć by zapanować nad chaosem. Widać wyraźny spadek napięcia. Na gruncie powyższego dochodzi do powstania nowej osobowości nie będącej jednak już tym co kryje się za „ja” ale raczej mamy tu już do czynienia ze świadomością na poziomie jaźni. Nowa dusza coraz mocniej wiąże się z ciałem przeistoczonego bohatera co widać w filmie dzieje się za sprawą przechodzenia przez chłodnię.

    Następny wagon to szkoła. Dominuje tu kolor żółty, który odpowiada za etap przejściowy. Jednak jak widzimy pojawia się skrzypek ubrany we frak – nosi kolory: biały i czarny. Jest to symbol yin – yang. Skrzypek rozpoczyna grę, w pewnym momencie pęka mu struna i rozcina twarz. Fizycznie znowu pojawia się krew. Rozumiem, że pełnia jednak nie jest jeszcze osiągnięta. Curtis dalej musi się konfrontować ze swoim wewnętrznym „ja”. Są też symbole jaja. Jaja są oczywiście białe. W filmie jest ich duża ilość, jedne w wózku, mniej w koszyku, w którym jak się później okazuje schowana jest broń. Widzę tu symbol odrodzenia, które dane jest tylko wybranym. Jest to też pragnienie króla – Wilforda do odrodzenia przez zastąpienie go swym potomkiem. Pozostałych czeka śmierć.
    Nauczycielka, będąca w ciąży, trzymając się za brzuch wypowiada słowa „wybrańcy”.
    W jajku Curtis odkrywa liścik, w tym liściku jest po prostu napis „krew”. Następuje zwiększenie tempa akcji filmu.

    Po stoczeniu kolejnej małej bitwy Curtis zwiedza dalsze wagony. Widać panuje tu dekadencja. W saunie dochodzi do następnego starcia, po czym zostaje tylko Curtis, Namgoong Minsoo i Yona. Zatrzymują się przed ostatnimi drzwiami. Curtis i Namgoong Minsoo dzielą się wzajemnie własnymi przeżyciami. Mamy tu więc dwa podejścia do pociągu. Curtisa jak wiemy obowiązuje historia przemiany, natomiast spec od zabezpieczeń chce wydostać się z pociągu całkiem fizycznie. Curtis często powtarzał , że nie chce nic pamiętać sprzed poznania Gilliama, teraz następuje integracja wypartych wspomnień. Wędrówka po nieznanym „ciele” praktycznie dobiega końca. Nie jest jednak to koniec rozwoju ducha.

    W końcu drzwi do części, w której żyje Wilford – zły demiurg, który stworzył pociąg będący więzieniem, otwierają się. Curtis jest zaproszony na kolację. Wilford dosłownie wyraża się o pociągu jako o więzieniu. Proponuje by Curtis go zastąpił w zarządzaniu arką. Niemal udaje mu się przekonać naszego bohatera. W pewnym momencie do pomieszczenia wbiega jasnowidzka – Yona. Wspólnie z Curtisem odkrywają gdzie znajdują się zabrane dzieci. Mianowicie pracują one zastępując zużyte części lokomotywy. Następuje ostateczna przemiana Curtisa.

    Podczas ratowania Timiego traci rękę. Staje się teraz człowiekiem pneumatycznym, jego przemiana dokonuje się zupełnie i mamy narodziny człowieka duchowego (w przeciwieństwie do człowieka z dominację sfery psyche). Przypominają się słowa Curtisa z rozmowy z Gilliamem: „Jak mogę być przywódcą skoro mam obie ręce”. Curtis musiał symbolicznie umrzeć by się ponownie narodzić jako człowiek boski.

    Namgoong’owi udaje się w końcu podłożyć bombę utworzoną z kronolu, który jest po prostu łatwopalną substancją, odpadem przemysłowym, a którym miał wysadzić drzwi na zewnątrz pociągu. Bomba z kronolu jest tu efektem symbolicznych, licznych, alchemicznych destylacji Curtisa w hermetycznym laboratorium, którym jest też pociąg. Alchemiczna przemiana wiąże się z uzyskaniem substancji reprezentującej kamień filozoficzny.

    Przed wybuchem bohaterowie próbują schować się za potężnymi drzwiami do komnaty Wilforda te jednak zacinają się. Yona w obliczu zagrożenia trzyma na rękach dziecko. Curtis i Namgoong Minsoo obejmują ją z obu stron co pokazuje, że obie historie są prawdziwe. I ta o ponownych narodzinach odnowionej duszy i ta o pociągu jako o więzieniu. Jednak zdając sobie sprawę z tego że pociąg był porównany do ciała hermafrodyty, mamy więc do czynienia z mitem gnostyckim o duchu uwięzionym w materii. Ducha należało uwolnić, widzieliśmy więc symboliczne wstępowanie Curtisa i zstępowanie ducha. Była to też podróż do „jądra ciemności”, dlatego tak liczne sceny walk i przypominanie co chwila, że nie wszystko jeszcze zostało zintegrowane – stąd tak często pojawiała się krew.

    W wyniku wybuchu powstaje lawina, która niszczy pociąg. Yonie i Timiemu udaje się przeżyć – wychodzą oboje z pociągu. Symbolizuje to narodziny nowej świadomości. Obrazu kobiety (matki) z dzieckiem nie trzeba tłumaczyć. Widzimy jeszcze niedźwiedzia polarnego co ma znaczenie, że zjednoczenie pierwiastka męskiego (świadomości) i żeńskiego(nieświadomości) odbyło się na wyższym poziomie. Człowiek wyrywa się z kręgu następujących po sobie wcieleń, ze świata stworzonego przez złego demiurga, jako duch uwalnia się z ciała uroborosa – rozumianego tu w dość karkołomny sposób – z przymusu cyklicznego odradzania się i kolejnych śmierci.
    To wieńczy Dzieło.

    Symboli i metafor można w filmie znaleźć więcej, jednak ten sposób rozumienia obrazu najbardziej do mnie przemawia.
    Mam nadzieję, że nie zanudziłem wszystkich (miało być krótko i zwięźle a wyszło odwrotnie). Pozdrawiam.

  9. pb222

    „RoboCop”

    Kluczem do zrozumienia nowej wersji „RoboCopa” jest finałowa piosenka zespołu The Clash – I Fought The Law. Słowa piosenki brzmią: „I fought the law and the law won”. Film wydaje się stawiać pytanie o to jaki powinien być wymiar sprawiedliwości. Czy tylko system bezduszny działa sprawnie?

    W trakcie ćwiczeń Alex zdaje się nie spełniać wymagań stawianych przed nim. Miał być tak sprawny jak maszyna , ale czuć i myśleć jak człowiek. Świadomość jednak utrudnia mu akcję. Zdesperowany Dr Norton podejmuje decyzję o wyeliminowaniu świadomości z trybu walki Alexa. Padają znamienne słowa w trakcie operacji: „Świadomość to tylko system przetwarzania informacji, poprawię go, (Alex) nic nie zauważy”.

    Po tym eksperymencie RoboCop wydaje się działać wyśmienicie. W trakcie ostatecznego testu dochodzi do sporu o legalność takiego procederu. W tym momencie reżyser z przymrużeniem oka podchodzi do kwestii filozoficznych traktujących o problemie połączenia maszyny i ludzkiej świadomości. Ostatecznie właściciel korporacji rzuca po krótkiej chwili zastanowienia, że „maszyna myśli, że jest Alexem – to legalne”. Spór ucicha. Wygląda to dość zabawnie. Sellars jest specjalistą od sprzedaży, co ułatwia mu stawianie takich tez. On przecież chce sprzedać swój produkt. Jego motto pada trochę wcześniej: „ludzie nie wiedzą czego chcą, dopóki im czegoś nie dasz”. To by wyjaśniało jego przekonanie o tym, że Alex jest gotowy do normalnej służby na ulicach miasta.

    Przed pierwszą prezentacją Alex otrzymuje dostęp do wszystkich kamer i ich zapisów znajdujących się w rękach policji. Może też dowolnie przeglądać policyjne kartoteki. Czym staje się w tym momencie RoboCop – właśnie systemem do przetwarzania informacji. (przypominają się słowa dr Nortona o świadomości). Następuje jednak wstrząs u Alexa spowodowany odkryciem nagrań z zamachu na jego życie. Doktor musi obniżyć poziom przetwarzania dopaminy do dwóch procent. Alex naprawdę staje się robotem, działa bez żadnych emocji. Przez jakiś czas zdaje się działać doskonale, łapie po kilku przestępców w ciągu jednego dnia. Społeczeństwo jest zachwycone.

    Jednak problem zepsutego czynnika ludzkiego w policji sięga głębiej. Mianowicie okazuje się, że dusza jest tym co sprawia, że istnieje zło. Czy trzeba ją wyeliminować by było bezpiecznie? Brzmi to bardzo smutno mimo, że cały film ma jaśniejszą oprawę. Film zdaje się sięgać najgłębszych rozważań religijnych o wolnej woli oraz mówić, że to co czyni nas ludźmi to właśnie skłonność do zła.
    Przytoczę słowa The Clash:

    „Tęsknie za swoją dziewczyną i mi smutno
    Myślę, że jestem już przegrany
    Ponieważ ona jest najlepszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek miałem
    Walczyłem z prawem i prawo wygrało”

    – może będzie trochę bardziej optymistycznie. RoboCop w końcu zaczyna działać jak człowiek – z dużą dawką emocji. Odkrywa kto w szeregach policji jest odpowiedzialny za zamach na niego i próbę zabójstwa. Znowu musi walczyć o przetrwanie. Ostatecznie pokonuje swych oprawców, co jest jednak małym pocieszeniem po tym, gdy wiemy jak działa. Jednak jego postawa diametralnie się zmienia. Nie jest już zamknięty na swoją rodzinę. Otwarcie mówi, że jest gotów na spotkanie z żoną i synem. Widzimy w nim przemianę, nie jest przytłoczony swoim nieszczęściem a raczej pogodzony, odważnie patrzy w przyszłość.

    Pozdrawiam.

  10. MArcin

    Świetne zestawienie. Dzięki niemu dowiedziałem się o kilku filmach :) Ale ocena SNOWPIERCER to chyba jakaś kpina… ten film jest tragiczny

    1. Dr. Gediman

      Dziękuję i cieszę się, że zestawienie okazało się pomocne :)
      Ze „Snowpiercerem” to już tak właśnie jest, albo się spodoba widzowi, albo wzbudzi skrajnie odwrotne emocje. W każdym razie obok filmu nie można przejść obojętnie ;) To jeden z tych filmów, które trzeba obejrzeć, by wyrobić sobie własną opinię :).

  11. Axoi

    Ogólnie – porządne recenzje, dość zgadzające się z moim zdaniem. Oceny Twoje, autorze w większości p[okrywają sie z moimi. Oprócz przypadków dotyczących space oper…

    Nie rozumiem jednak mieszania SF i space opery – oba gatunki uwielbiam, ale ocenianie tej drugiej pod pryzmatem SF IMO nie ma najmniejszego sensu. Tacy strażnicy galaktyki – z sf mają wspólnego tyle że kosmos. I statki. Z resztą, to samo można powiedzieć o gwiezdnych wojnach oraz wielu innych produkcjach – Space opera niby dzieje się (w większości) w przyszłości, no i niezaprzeczalnie jest fiction. Często – bardzo dobrym fiction. Nie znajdziemy w nie jednak pierwszego ważniejszego członu sf – science. A za to odnajdziemy rzeczy których nie da się wytłumaczyć, bądź przykłady mniej czy bardziej zamaskowanej magii. Moc z SW, kamienie nieskończoności z MCU, wszystko to jest owiane jakąś tajemnicą i nie zostaje nigdy wytłumaczone. Bo… Bo nie o to w space operze chodzi. Uwielbiam oba te gatunki, ale jednak – chciałabym zaapelować o nie mieszanie ich. Space operze bliżej jest do fantasty niż SF, nie lubię widzieć jej w poświęconych mu rankingach.

    Artykuł jest dobry ale boli mnie ocenianie space oper w kontekście SF. Strażników galaktyki oceniłam na 8/10 – były bardzo dobrą space operą. Gdybym miała ich oceniać jako SF nie dostali by nawet 3/10. Ale nie są oni SF i nigdy nie będą.

    Mam nadzieję że nie poplątałam się za bardzo, dziękuję, pozdrawiam.

    1. Dr. Gediman

      Cieszę się, Axoi, że nasze opinie o filmach w jakimś stopniu się pokrywają :).

      Co do space opery, oczywiście – science tutaj często jest tylko tłem, wrzuconym z powodu wymagań konwencji, a tak naprawdę liczą się zupełni inne rzeczy, jak przygoda, romans, humor, czy sam rozmach i widowiskowość. Niemniej space opera jest mimo wszystko podgatunkiem fantastyki naukowej, a już jej nowa odmiana „new space opera”, która wykształciła się w latach 90-tych, kładzie szczególny nacisk na zgodność z nauką. Zatem nie każda space opera z założenia będzie lekceważyć znane nam możliwości nauki i techniki.

      Podawany przez Ciebie przykład Mocy z „Gwiezdnych Wojen” wbrew pozorom jest jednak wytłumaczony. Wszystko dzięki midichlorianom, mikroskopijnym organizmom, znajdującym się w każdej żywej komórce.

      Nie wiem dlaczego doszedłeś do wniosku, że „Strażników Galaktyki” oceniam przez pryzmat zgodności z hard science fiction? W mini recenzji słowem o tym nie wspomniałem, moja średnia ocena (5/10) wynikła z zupełnie innych aspektów: schematyczności, wtórności, prostoty fabularnej, mało wyrafinowanego humoru. Nie mogę powiedzieć, że na seansie świetnie się bawiłem, nie mogę też powiedzieć, że źle ten seans wspominam. W mojej ocenie był to typowy film środka, można obejrzeć by się rozładować ze złych emocji :).

  12. Khaosth

    Właśnie przypadkiem trafiłem na tę stronę i muszę przyznać, że Twoje zestawienie jest bardzo pomocne i treściwe! Już widzę kilka tytułów, które muszę nadrobić. :)
    Osobiście nieco rozczarowałem się „Interstellar” i „Transcendencją” – miały sporo zalet, ale niestety parę irytujących wad też miały. Dlatego choć były najciekawszymi obrazami SF roku, osobiście stawiam je za bardziej typowymi akcyjniakami w sajfaj otoczce – „Zimowym żołnierzem” i „Na skraju jutra”.

    W całym zestawieniu brakuje mi bardzo jednego istotnego tytułu – Melodramatu SF „Her”. Wszak jest to jeden z nielicznych obrazów SF które mogą pochwalić się statuetką Oscara za scenariusz. Jak dla mnie to był najlepsze SF ubiegłego roku – całkiem wiarygodna wizja przyszłości w której systemy operacyjne nie tylko wykonują wiele zajęć za nas, ale mogą zastępować więzi towarzyskie oraz dobre, subtelne i nienachalne wykonanie z bardzo udanymi kreacjami Phoenixa i Amy Adams.

    1. Dr. Gediman

      Bardzo słuszna uwaga, Khaosth. Melodramat „Ona” nie znalazł się na liście z dość trywialnego powodu – miał światową premierę w 2013 roku, na polskie ekrany trafił w lutym 2014, co trochę namieszało :). Ostatecznie tworząc zestawienie za rok 2014 uznałem, że film ten należy opisać na liście za 2013, a w efekcie nie znalazł się ani tutaj, ani przy zestawieniu filmów sci-fi za 2013 :D.

      Trzeba to będzie naprawić, gdyż „Her” absolutnie wyróżnia się na tle innych filmów science-fiction z ostatnich lat. Dziękuję za zwrócenie uwagi :). Niedługo na łamach serwisu znajdzie się pełna recenzja „Her”.

  13. Destiny

    „Więzień labiryntu”

    Cytuję opinię o pierwszym tomie trylogii, na podstawie którego zrealizowano film:

    „James Dashner utkał pasjonującą powieść osadzoną w dystopijnym świecie. Więzień Labiryntu jest pierwszą częścią trylogii, która chwyci czytelnika za gardło i nie puści aż do ostatniej strony, ponieważ każde wejście do Labiryntu może stać się przepustką do koszmaru…

    Jedno jest pewne – uciekaj albo giń…”

    Przepraszam, idę zwymiotować.
    Dziękuję za cierpliwość.
    Papka, bełkot, zlepek. Najlepsze pomysły i fragmenty niezłych i dobrych powieści i filmów sf i horrorów sf zebrane, wstrząśnięte i niezmieszane, podane dodatkowo w niedomytym kuflu.

    Po kilkunastu minutach seansu zdałam sobie sprawę z tego, z jakim typem filmu się mierzę, jak może się skończyć i czym ewentualnie może mnie zaskoczyć. Zaczęłam spoglądać na pasek na monitorze laptopa wskazujący, ile też zostało czasu do napisów końcowych.

    Nie mam najmniejszego zamiaru rozwodzić się nad treścią „Więźnia labiryntu”.

    Nie chodzi mi o to, że nie zobaczyłam niczego nowego, niczym mnie nie zaskoczono, stało sie gorzej: zalała mnie fala starannie wymieszanych wtórności oraz wypróbowanego i usilnie ferowanego przez producentów sposobu prowadzenia akcji, odpowiednio spłaszczonego, wysterylizowanego, wygładzonego, posypanego brokatem i podsmażonego w solarium. Rzecz jasna, że gdy wśród wygłodniałych samców nagle pojawia się samiczka, niecnych myśli w stosunku do niej nie da się nie zauważyć. Poza tym zobaczyłam paradę ślicznych młodzieńczych twarzyczek, prześcigających się w wypowiadaniu coraz mądrzejszych i ważniejszych słów, które wykazują się zarówno brakiem spójności, logiki, charyzmy jak i zdrowego rozsądku, ale patosu i frazesów zawierają aż nadto.
    Obawiam się, że napór idiotyzmu i bezmyślnego naśladownictwa przybrał tak wielki rozmiar, że zakłóca nasz odbiór i powolutku, krok za krokiem zobojętnia na wymagania stawiane wobec twórców.

    Może nas, weteranów nie tak łatwo pokonać, ale o młodzież mi idzie ;) , do której skierowane zostały zarówno powieść jak i film.

    Furtka do sequela to po prostu w mojej opinii „zielona mila”.

    1/10

    Ten jeden punkt za to, że mimo wszystko dotrwałam do końca.

  14. Destiny

    „Predestination”

    – „Predestynacja” – aczkolwiek wolałabym „Fatum” – porusza trudny i niewdzięczny temat paradoksów związanych z podróżami w czasie, choć trzeba przyznać wychodzi z tej próby obronną ręką. Film został opartych na motywach opowiadania „Wszyscy wy zmartwychwstali…” Roberta A. Heinleina.

    Mimo, że w jednej trzeciej filmu trafnie domyśliłam się finału i puzzle ukłożyły się w całość, bynajmniej nie obniżyło to mojej oceny. Przeciwnie – ta droga umożliwiła zastanowienie się nad zawiłością paradoksu podróży w czasie i oswojenia się z nim. Nad to, spojrzenie na ów paradoks przedstawione zostało zupełnie z innej strony – przeorientowane, ponieważ skupiło się na pojedynczej osobie, rozciagając się na całej osi czasu jej życia.

    Uroboros zacisnął zęby na własnym ogonie.

    Spojlery, spojlery , spojlery…

    Co było pierwsze, jajo czy kura? Ethan Hawke mówi w swoim żarcie, że kogut i takie rozwiązanie proponuje „Predestination”. Oto człowiek, który determinuje własny los od pierwszych do ostatnich chwil, jego życie staje się efektem jego własnych działań, a kluczowe wydarzenia mają czterowymiarowy związek przyczynowo-skutkowy. Niektóre działania bohatera są niemoralne, a wręcz okrutne, ale jak go oceniać, skoro robi te rzeczy sobie samemu? Szokuje, ponieważ tak daleko posunął się w manipulowaniu czasem, że osiągnął punkt, w którym jego byt zależy tylko od zmian przez niego wprowadzonych.
    Z jednej strony bohater dzięki ingerowaniu w przeszłość zapewnił sobie życie, ale z drugiej uczynił je pasmem nieszczęść i stworzył dla siebie los, od którego nie ma ucieczki. Stał się więźniem własnego przeznaczenia, a jednocześnie najbardziej niezależnym człowiekiem w historii, który jest dla samego siebie stwórcą i niszczycielem.

    Znalazłam jeden(sic!) mankament – bohater mógł przerwać cykl, mógł wyrwać uroborosowi ogon z zaciśniętych zębów, ale tego nie zrobił. Chyba żaden człowiek nie byłby w stanie tego zrobić.

    Podróże w czasie są również przyczynkiem do odwiecznego pytania:
    Gdybyśmy mogli cofnąć się w przeszłość, czy to cokolwiek by zmieniło? Czy byśmy byli w stanie wytłumaczyć swojej młodszej wersji, że wiemy lepiej, jak ma postępować?
    Patrząc na relacje rodzic – dzieci byłoby to bardzo trudne. Każdy rodzić zakłada, że wie lepiej, ponieważ dysponuje większym doświadczeniem życiowym, nierzadko wynikającym ze skutków popełnionych błędów i podjęcia niewłaściwych decyzji. Każde dziecko jest również przekonane o tym, że wie lepiej, ponieważ ma bardziej adekwatne doświadczenia, odnoszące się do własnego, indywidualnego punktu widzenia.
    Wolimy z reguły własne decyzje, nawet jeśli doradzałby nam ktoś, kto zna już efekt ich działania.
    Życie jest wyjątkowo wielowymiarową układanką, z której każdy element ma wpływ na inne, czasem pośredni, czasem odroczony w czasie. Nawet osoba która wie co się stanie, zna tylko pewien wycinek całości zdarzeń.

    W myśl tytułu im bardziej bohaterowie przeciwstawiają się przeznaczeniu, tym bardziej zdają się wpadać w ustalony determinizm zdarzeń, choć do końca są przekonani, że jest inaczej.

    I prawdopodobnie wszyscy mamy złudną nadzieję, iż podejmujemy własne decyzję, ale na pewne sprawy ma wpływ ślepy traf. Tylko że generalnie podążamy w obranym przez siebie kierunku.

    Dygresja na zakończenie:
    Osadzenie akcji między 1945 a 1986 rokiem jest nietuzinkowym rozwiązaniem, kórego efektem stało się wprowadzenie do akcji wyłącznie anachronicznych urządzeń analogowych czy rewolwerów.

    Jestem absolutną zwolenniczką filmów, które igrają ze znaną nam rzeczywistością i angażują wyobraźnię.

    Proszę Państwa : 10/10

    PS. Proponuję artykuł poświęcony zagadnieniu podróży w czasie:
    https://alienhive.pl/wehikul-czasu/

  15. Destiny

    „Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz”

    Prawdę mówiąc „Zimowy Żołnierz” jest bardzo przyjemnym blockbusterowym patrzydełkiem na zimowy weekendowy wieczorek, kiedy grypa nie pozwoliła wyjechać na narty i dzień spędziło się w domu oddając się domowym rozrywkom w rodzaju sprzątania, gotowania itd.

    Prawdę mówiąc :) zamieniłam przekątną laptopa na całkiem przyzwoitą przekątną tv i dobrze, bo sprawnie przeniesiona komiksowa historia na duży ekran zapiera dech w piersiach widowiskowością:
    dużo elsplozji, gadżetow, pościgów samochodowych, gadżetów, rozwałki, fantastycznych gadżetów, delikatny wątek przyjaźni z bonusem, gadżetów, jeszcze lepszej rozwałki, niewiarygodnych gadżetów, super rozwałki, przystojniaków, gadżetów, dzielnych i pięknych wojowniczek, gadżetów…powtarzam się?

    Oczywiście wiele rozwiązań jest przerysowanych, ale tego typu historia udźwignie właściwie wszystko – w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
    Np. uprząż Falcona ma zasadniczy mankament – brak pasów przebiegających przez pachwiny, podpierających miednicę – Wilson powinien był się z niej wymsknąć przy pierwszej wykonanej beczce. A gwałtowne przeciążenia, na które był narażony podczas pozostałych niezmiernie efektownych akrobacji powietrznych i to bez maski tlenowej…wow! Nie mówiąc o przejęciu w locie spadającego kapitana (c.a. 100 kg pomnożone przez przyspieszenie ziemskie g = 9,81 m/s2, ale podaje się wartość przybliżoną: g = 10 N/kg = 10 m/s2) bez wzajemnego powyrywania sobie ramion ze stawów barkowych! Kurcze, Wilson miał krzepę większą od Kapitana. Z kolei Buck (Zimowy Żołnierz) idzie jak burza druzgocąc po drodze najdroższe gadżety świata, jakby to były zamki z piasku.

    Rewelacja! Kabooom!Jak mawia Rico, pingwin z Madagaskaru.

    Najgłębszy tekst, jaki usłyszałam w filmie:
    ” – Jak odróżnić tych złych od tych dobrych?
    – Ci źli będą do ciebie strzelać”. – odrobinę mnie zmroził, bo już go gdzieś słyszałam…nie raz, nie dwa.

    Szkoda, że tradycyjnie wkradły się patos i patriotyzm do potęgi n-tej i frazesy, frazesy, frazesy – aż mdło się robiło:
    „Nie szkoda róż, gdy płonie las” i takie tam bla, bla , bla.

    Natomiat kreacja Roberta Redforda, tak jak Dr Gediman był uprzejmy podkreślić, znakomicie dodała szpiegowskiego smaczku fabule, podobnie jak i wcale niebanalna political fiction.

    Summa summarum zabawa podczas seansu była przednia w odróżnieniu od zadniej, niemniej głębi w tym filmie żadnej nie znalazłam, za to efekty specjalne znakomite.
    Dlatego zostawiam przyzwoitą szóstkę, a nawet 6,5/10

    PS. Kolejny aktor, który zachwycił mnie znakomitą formą: Samuel L. Jackson.

    1. G

      „Czyście rozrywkowym” to po jakiemu?

  16. stah

    stronka świetna, ale jak można polecać SNOWPIERCER Arka…(kiczowaty), a odradzać LUCY. Mnie osobiście LUCY wcisnął w fotel. Peace!

    1. Destiny

      Zacznę od końca. Jedna z finałowych scen, w której tytułowa bohaterka siedząc na plastikowym biurowym krzesełku gestem Stwórcy z fresku Michała Anioła, fresku zdobiącego kopułę Kaplicy Sykstyńskiej, obdarza prehistoryczną Lucy świadomością, wywołała cóż…po prostu moje zażenowanie.

      Besson uraczył mnie pseudonaukowym i pseudofilozoficznym traktatem o tym, czym człowiek może się stać, jeżeli użyje 100% możliwości swojego mózgu, ponieważ według Mistrza używa ich na codzień zaledwie 10%. Co jako żywo prawdą nie jest, a bzdurą wierutną. Zbudowanie fabuły na micie, że człowiek wykorzystuje tylko 10% swojego mózgu jest absurdalne. Podczas seansu starałam się uznać to za drobną wadę, a „Lucy” traktować jako film akcji, ale to niemożliwe.
      Każdy zdrowy człowiek używa 100% procent swojego mózgu.

      Dowody są rozmaite, bo nauka bardzo się zmieniła przez ostatnie 100 lat:

      1. Obrazowanie mózgu za pomocą tomografii oraz funkcjonalnego rezonansu magnetycznego pokazuje, że mózg jest aktywny cały czas, nawet podczas snu. Jedne obszary są w danym momencie bardziej zaangażowane, inne mniej, ale stale pracuje cały nasz mózg.

      2. Mózg to bardzo kosztowny organ. Choć stanowi około 2% masy ciała, to zużywa 20-25% całej jego energii. Gdyby aż 90% (czy choćby 20%) jego było niewykorzystywane, ewolucyjnie większe szanse mieliby ci, którzy pozbyliby się niepotrzebnego ciężaru. Selekcja naturalna szybko wypromowałaby ludzi o mniejszych mózgach.

      3. Nawet niewielkie uszkodzenia dowolnego obszaru mózgu niemal zawsze powodują większe lub mniejsze zmiany w jego działaniu. Gdyby aktywne było tylko 10%, towiększość osób strzelających sobie w głowę powinna wychodzić z tego bez większego szwanku.
      Takich dowodów można podawać znacznie więcej. Ba, większość osób po chwili zastanowienia sama dostrzeże bezsensowność mitu o 10 procentach.

      Sam proces ewolucji Lucy ze zwykłego człowieka do istoty nieograniczonej czasem, przestrzenią i ostatecznie ciałem, jest opowiedziany w sposób, który jedynie pogłębiał zażenowanie. Wyglądało to tak, jakby Besson za wszelką cenę chciał udowodnić, że jego film jest mądry, widać w nim przebitki dokumentalne, które zresztą pasowały jak pięść do oka. W roli eksperta od ludzkiej ewolucji występuje Morgan Freeman (profesor Norman), którego udział w filmie przypomina program ”Zagadki wszechświata” na Discovery – generalnie cały film przypomina produkcje, które można obejrzeć na Discovery Science, co nie zmieniło faktu, że do końca seansu nie wiedziałam, w jakich kategoriach rozpatrywać „Lucy”.
      Nie chcę spojlerować, dlatego nie wypunktuję wszystkich absurdalnych momentów, ale było ich dużo.

      Slogany w rodzaju „Wiedza zawsze służy ludziom do destrukcji i pogłębiania nienawiści” bynajmniej nie przydały filmowi głębi.

      Nie mogłam pozbyć się powracającego widoku Wszechmogącego w bieli albo w kombinezonie i z mopem ;)- Morgan Freeman „Bruce Wszechmogący”.

      1. Pureflo

        To tylko film :)

      2. pb222

        No cóż jak to w filmach philosophycal – fiction trzeba oddzielić warstwę fabularną od drugiego dna. Fabuła dość prosta, ale to ciekawe kino akcji. Jest ten zły i nasza bohaterka – dobra – Lucy mimo , że na początku naszej znajomości dość ludzka, z różnego rodzaju słabościami. I tu właśnie zaczyna się prawdziwa akcja. Lucy zmienia się praktycznie, w postać o boskich cechach. Pytanie czy jest to możliwe. Czy możemy stać się bogami, gdy spełnimy jakieś tam warunki (w tym przypadku gdy osiągniemy 100% funkcjonalności swojego mózgu). Pytanie kolejne: czy Bóg uczynił nas na swoje podobieństwo i w naszych mózgach zakodował drogę do „boskości”. Z filmu zieje jedna odpowiedź: oczywiście tak. Tytułowa bohaterka udowadnia, że jest to możliwe. Pytanie w jaki sposób możemy osiągnąć takie cechy. Czy na drodze jakiegoś oświecenia, czy też ewolucyjnie – przystosowując się do warunków egzystencji. Pytanie kolejne: czy można będąc już „na Olimpie” zachować swoją dotychczasową formę. Okazuje się , że nie – należy przybrać inną formę niż ciało człowieka. Ale dostarcza to tylko korzyści – można być wszędzie. Pytań można postawić sobie jeszcze kilka, ale zatrzymam się na tym, że Lucy porównana do antylopy jest jeszcze ofiarą. Potem następuje proces „emancypacji” by w końcu stać się drapieżnikiem i polować na „panów tego świata” – w przenośni i dosłownie.
        „Lucy” to też film egzystencjalny. W filmie tym wyraźnie widać motyw infinityzmu . W połączeniu z narracją – porównaniem działań człowieka do nieprzefiltrowanych przez cywilizację zachowań dzikich zwierząt film staje się poezją.
        Niekoniecznie chodzi w tym filmie o to ile to procent mózgu używa na co dzień człowiek, ale o to czy możliwe jest osiągnięcie odmiennego (czyt. boskiego) stanu świadomości. Prawdopodobnie w łonie matki nasza świadomość była inna…

  17. Gracz

    Wspomniany wcześniej 'Predestination’ jest świetny, moim zdaniem jeden z najlepszych tegorocznych tytułów ;)

    1. Dr. Gediman

      Jestem podobnego zdania :). Właśnie nabyłem DVD i z przyjemnością odświeżę sobie tytuł. Wielka szkoda, że filmu nie mogliśmy zobaczyć na sali kinowej :/.

  18. Piotr

    Predestination (Przeznaczenie) 2014 – warty odnotowania, jeśli nie nawet wrzucenia do czołowej setki.

  19. fan SF

    Cześć, wielkie dzięki, znakomita strona!!!

    1. Dr. Gediman

      Dziękujemy! :)

  20. Sławek

    Dzięki tej stronie nadrobiłem zaległości. Dziękuje!

    1. Dr. Gediman

      I taki był jej cel, cieszymy się, że został osiągnięty :].
      Dziękujemy za wizytę i komentarz :).

  21. Mirosław

    Bardzo fajna strona. Bardzo przydatna jak ktoś lubi sf.

Dodaj komentarz

Klikając "Wyślij komentarz" wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych wpisanych w formularz komentarza w celu publikacji, moderacji i udzielenia odpowiedzi na komentarz zgodnie z Regulaminem Serwisu i Polityką Prywatności.