„Seven Sisters” / „What Happened To Monday” (2017) Film – recenzja
W przypadku filmu zapowiadającego głębokie przesłanie nie ma nic bardziej rozczarowującego, niż spłycenie i pójście w stronę czystej akcji. Tak stało się w przypadku thrillera science fiction produkcji Netflixa, który krąży po świecie pod dwoma tytułami – „What Happened To Monday” oraz „Seven sisters”. Dzieło Tommy’ego Wirkoli, mimo iż płytkie, to stanowi jednak dobrą rozrywkę i dość porządnie wykonane kino akcji, którego najjaśniejszą stroną są kreacje aktorskie Noomi Rapace. Zapraszam do pełnej recenzji!
- tytuł: What Happened To Monday
- tytuł oryginalny: Seven Sisters / Siedem sióstr
- premiera: 18 sierpnia 2017 (Netflix w Anglii i USA)
- reżyseria: Tommy Wirkola
- scenariusz: Max Botkin, Kerry Williamson
- zobacz zwiastun >>
Fabuła / Opis:
Przeludnienie i panujący głód zmuszają rząd do wdrożenia drastycznego programu kontroli wielkości rodzin. Każde małżeństwo może posiadać tylko jedno dziecko. Tymczasem bohater, grany przez Willema Dafoe, w tajemnicy wychowuje siedem identycznych sióstr (każda grana przez Noomi Rapace). Wszystkie siostry udają jedną osobę – Karen Settman. Dziewczyny noszą imiona zgodne z kolejnymi dniami tygodnia, tak, aby każda z nich wiedziała, w który dzień mogą wyjść na zewnątrz i wcielić się w odgrywaną postać.
Siostry starają się oszukać specjalną organizacją, dowodzoną przez bezwzględną Nicolette Cayman (Glenn Close), która wymusza na obywatelach odgórnie przydzielone planowanie rodziny. Bohaterki starają się żyć własnym życiem i cieszyć się wolnością. Wszystko układa się dobrze, aż pewnego dnia do ich tajnego apartamentu nie wraca Poniedziałek…
„SEVEN SISTERS” – Recenzja / Opinia
W przypadku filmu zapowiadającego głębokie przesłanie nie ma nic bardziej rozczarowującego, niż spłycenie i pójście w stronę czystej akcji. Tak stało się w przypadku thrillera science fiction produkcji Netflixa, który krąży po świecie pod dwoma tytułami – „What Happened To Monday” oraz „Seven sisters”. Film w reżyserii Tommy’ego Wirkoli całkowicie pominął głębokie filozoficzne podstawy, jakie dał pomysł bazowy, aby realizować dość prosty i co gorsza mocno przewidywalny schemat działań, nakreślony przez scenarzystów. Niestety związek między zmianami klimatycznymi, wzrostem liczby ludności i perspektywą katastrofalnego głodu w skali całej planety jest w filmie ograniczony do zaledwie tła całej historii i już po paru minutach jego trwania, możemy całkowicie zapomnieć o problemach trawiących ludzkość. Moralne i etyczne rozterki, jakie tyczą się nie tylko problemów cywilizacyjnych, ale i rygorystycznego programu kontroli liczebności rodziny, nie są ściśle powiązane z przedstawioną historią.
Nieliczne z wątków są jednak intrygujące. Tyczy się to przede wszystkim napiętych relacji między siostrami, które nie są jednomyślne, co do planu dziadka na ich całe życie. Nie wszystkie przykładają się do odgrywanej roli Karen, a dodatkowo jedna z sióstr ukrywa przed resztą tajemnicę. I to właśnie rozwiązanie tej zagadki, plus elementy kina akcji, o czym opowiem szerzej za chwilę, są na tyle interesujące, że nie powinniście mieć problemów z dotrwaniem do scen finałowych.
Wielka szkoda jednak, że wspomniany wątek interakcji między siostrami występuje praktycznie tylko w jednej scenie. Zaraz potem zostają one rozdzielone, a do tematu wracamy już tylko w krótkich i rozczarowujących wzmiankach.
Film „Seven siters” kładzie główny nacisk na aspekt akcji z siostrami w roli głównej, na które poluje rząd. Techniczna strona wykonania elementów „akcyjniaka” wypada całkiem dobrze. Sceny walk z udziałem sióstr są brutalne, bezkompromisowe oraz stworzone z pomysłem i dynamiczne. Nie jest to wprawdzie ten poziom energii, jaki wylewał się z ekranu w przypadku kinowych hitów „John Wick” i „Atomic Blonde”, ale jak na produkcję celującą w platformę streamingową poziom atrakcyjności bijatyk i strzelanin wybija się ponad przeciętność.
Niestety już pierwsze starcie sióstr z oddziałem specjalnym ukazuje zgrzyty w postaci niemal nadprzyrodzonych zdolności bohaterek. Jedna z sióstr potrafi bowiem przetrwać kilka nokautujących ciosów w głowę i nadal być przytomna oraz zdolna do walki. Ta istna kobieta-czołg przeżywa także upadek z trzeciego piętra (!), ba nie tylko przeżywa, ale otrzepuje się z brudu i już sekundę później gotowa jest do biegu sprinterskiego… Ręce opadają. A musicie być świadomi, że to tylko wycinek z pełnego wachlarza jej możliwości.
Nie tylko jednak fizyczne zdolności bohaterek rodzą mocne wątpliwości. Inna z bliźniaczek okazuje się być komputerowym geniuszem, hakującym bez zająknięcia najbardziej strzeżoną sieć rządową. Całe tajne lokum tego „kosmicznego” rodzeństwa wydaje się być placówką wykwalifikowanego oddziału do zadań specjalnych lub agentów najwyższej próby. Bardzo wiarygodne…
Ciężar gry aktorskiej w całym filmie spoczywa na barkach Noomi Rapace. Wprawdzie na początku udanie zastępuję ją niezniszczalny Willem Defoe, a w końcówce wspiera jeszcze Glenn Close (grająca stereotypowo Nicolette Cayman), ale to właśnie Rapace przez niemal cały film musi ożywiać główne postaci, czyli siedem sióstr o odmiennych charakterach. Aktorce należą się szczere słowa uznania, ponieważ zadanie miała wyjątkowo trudne, a mimo to potrafiła wyjść z tego obronną ręką. Jej popisy gry aktorskiej ogląda się z wielką przyjemnością.
Niemniej nie może umknąć naszej uwadze fakt, że scenarzyści i spece od charakteryzacji starali się jak mogli ułatwić zadanie aktorce, tworząc zupełnie niewiarygodne, skrajne różnice w charakterach sióstr oraz nadając unikalny wygląd każdej bliźniaczce. Wszystko po to, aby nawet mało spostrzegawczy widz nie pogubił się w postaciach i wiedział na kogo w danym momencie patrzy…
Osobiście irytuje mnie moda, która dotyka najczęściej segmentu filmów dla nastoletniego widza, polegająca na przedstawianiu grupy bohaterów w taki sposób, aby każdy z nich był zawsze diametralnie odmienny od pozostałych. Przeważnie trafi się geniusz, nerd, geek komputerowy, typowy mięśniak, szara myszka lub cicha woda itd.. Tą samą sytuację mamy właśnie w przypadku siedmiu sióstr, które mimo iż identycznie spędziły dzieciństwo i były w ten sam sposób wychowywane, to jednak różnią się od siebie jak kolor czarny od białego, a każda z nich sprawdza się w zupełnie innym zawodzie. Same przeciwieństwa, razy siedem.
Największą wadą produkcji oprócz przewidywalności, o której jeszcze wspomnę, jest całe zatrzęsienie – jak ja to określam – głupot fabularnych. Mniej więcej od połowy filmu zaczyna się prawdziwa inwazja nielogiczności, którą z taką intensywnością widziałem w tym roku chyba tylko w „Alien: Covenant”, a wcześniej w „Prometeuszu”. Naiwność kolejnych zwrotów akcji woła o pomstę do nieba, o wiarygodności i logice nawet nie wspominając. Aż mnie kusi, aby przedstawić przykłady, ale niestety zdradziłbym tym samym istotne elementy fabularne, co mogłoby popsuć Wam seans. Wspomnę tylko pewnego agenta o aryjskiej urodzie, który w pościgu za siostrami daje im tyle swobody, że miałyby one czas nie tylko zbiec, ale jeszcze zrobić obiad dla pułku wojska oraz poszydełkować. Nic dziwnego, że jego rola ograniczyła się do wypowiadania soczystych przekleństw, gdy – jak zawsze (poza jednym wyjątkiem) – spóźniał się z interwencją.
Niestety także większość ze zwrotów fabularnych jest bardzo łatwa do przewidzenia. Najgorsze, że główny twist, który miał u widzów spowodować reakcję adekwatną do tej zaprezentowanej w ostatnich scenach filmu przez Glenn Close, udało mi się przewidzieć już po pierwszych scenach filmu… Jakże wielkie było moje rozczarowanie, gdy moje przewidywania sprawdziły się, a świadomość, że musiałem poczekać na potwierdzenie swoich przeczuć aż do ostatnich scen filmu sprawiła wręcz ból ;). Być może za długo już siedzę w science-fiction, aby dać się nabrać na chwyt twórców „Seven sisters”.
Podsumowując – film „What Happened To Monday” stanowi przede wszystkim dobrą rozrywkę i dość porządnie wykonane kino akcji, w którym zrezygnowano z głębi przekazu. Obok dobrej strony technicznej należy pochwalić Noomi Rapace, której popisy aktorskie są najjaśniejszą stroną tej produkcji, a także oprawą muzyczną. Kompozycje Christiana Wibe’a są bowiem idealnie sprzężone z obrazem i zawsze potęgują doznania widza w danych scenach. To dzięki kompozytorowi i ekspresyjnej grze Rapace doświadczyłem w filmie paru poruszających scen. W sferze audio-wizualnej film spokojnie obroniłby się na dużym ekranie i nie miałbym nic przeciwko, aby zastąpił kilka marnych, tegorocznych produkcji SF.
Niestety film „Seven sisters” zawodzi fabularnie. Twórcy zbyt wiele uprościli przy kreacji niektórych postaci oraz kolejnych wątków, popychających akcję na dalsze tory. Cóż z tego, że akcja rozgrywa się dobrym tempem i nie uświadczymy tu irytujących dłużyzn, skoro całość opowieści postępuje według utartych schematów i razi wtórnością, co zwłaszcza dostrzegą doświadczeni w kinematografii miłośnicy SF. Brakuje również drugiego dna, wyraźnego przesłania, które zmusi do przemyśleń po seansie. Otrzymaliśmy zatem film, który dostarczy nam dobrej rozrywki (co już jest postępem po tegorocznej produkcji sci-fi Netflixa „IBoy”) , ale który niestety dość szybko zapomnimy. Szkoda…
„WHAT HAPPENED TO MONDAY” ZWIASTUN / TRAILER
Źródła zdjęć:
– kadry z filmu Seven Sisters / What Happened To Monday
– imdb.com/title/tt1536537/mediaindex?ref_=tt_pv_mi_sm