Film „iBoy” (2017) – Recenzja

1

Film „iBoy” skierowany jest głównie do młodszej widowni i oparty na praktycznie nieznanej w Polsce powieści Kevina Brooksa.
Przed seansem zastanawiały mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, czy scenarzystom uda się zadanie sklecenia sensownej i wciągającej historii z mało sensownym i nie mającym nic wspólnego z nauką pomysłem na „udoskonalenie” głównego bohatera. Po drugie, czy film będzie na tyle uniwersalny, aby zainteresować także bardziej doświadczonego widza niż tylko nastoletni. O tym, do jakich wniosków doszedłem już po seansie, dowiecie się w poniższym tekście.

 

  • tytuł: iBoy
  • premiera: 27 stycznia 2017 (świat – platforma Netflix)
  • reżyseria: Adam Randall
  • scenariusz: Joe Barton, Kevin Brooks (powieść)

Fabuła / Opis:

Nastolatek Tom (Bill Milner) przypadkowo jest świadkiem napadu na swoją przyjaciółkę Lucy (Maisie Williams). Zamiast pomóc koleżance Tom decyduje się na ucieczkę, podczas której zostaje postrzelony i zapada w śpiączkę. Gdy wybudza się z niej, okazuje się, że życie uratował mu jego własny smartphone, który przejął impet wystrzelonej kuli. Niewielkie drobiny telefonu utkwiły w mózgu chłopca. Ich usunięcie operacyjnie jest niemożliwe. Po wyjściu ze szpitala Tom szybko orientuje się, że uzyskał niezwykłe możliwości. Tom nie omieszka wykorzystać swoich mocy, by nie tylko ochronić przyjaciółkę, ale i zemścić się na członkach gangu…

 

Recenzja

Netflix czuje się coraz śmielej w tematyce science-fiction i w 2017 roku uraczy nas kilkoma tytułami z tego, ulubionego przeze mnie, gatunku. Dotychczasowe pełnometrażowe produkcje sci-fi Netflixa pozostawiają pewien niedosyt, co wynika w mojej opinii z pośpiechu i niezbyt dobrze przemyślanych pomysłów fabularnych oraz z decyzji pójścia na skróty, oby tylko wyrobić się z napiętym terminem. W efekcie powstają dość przeciętne filmy, które nie wykorzystują w pełni potencjału tkwiącego w danym pomyśle. Być może włodarze Netflixa płacą w tej chwili frycowe i po pewnym czasie zrozumieją, że do filmów pełnometrażowych warto podejść z większą cierpliwością.

W tym roku na pierwszy ogień poszedł film „iBoy”, oparty na praktycznie nieznanej w Polsce powieści Kevina Brooksa oraz skierowany głównie do młodszej widowni.
Przed seansem zastanawiały mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, czy scenarzystom uda się zadanie sklecenia sensownej i wciągającej historii z mało sensownym i nie mającym nic wspólnego z nauką pomysłem na „udoskonalenie” głównego bohatera. Po drugie, czy film będzie na tyle uniwersalny, aby zainteresować także bardziej doświadczonego widza niż tylko nastoletni. O tym, do jakich wniosków doszedłem już po seansie, dowiecie się w poniższym tekście.

Czytając opis fabuły filmu, jak zapewne wielu z Was, musiałem mocno podrapać się po głowie. Okazuje się bowiem, że części telefonu tkwiące w głowie bez ładu i składu, mogą zamienić człowieka w multimedialny, dwukierunkowy wzmacniacz sygnałów sieci komórkowej, dając iście bajeranckie możliwości, których nie powstydziłby się Neo ingerując samą myślą w Matrixa.


Skoro już założenia wstępne i trzon całej historii są dosyć irracjonalne, rolą scenarzystów jest uwiarygodnienie głównych wątków fabularnych, szczególnie, gdy film traktuje wspomniane supermoce śmiertelnie poważnie, a całej produkcji bardzo daleko do komedii.
Okazało się jednak, że przedstawienie widzowi elementów chociażby pseudonaukowych, które mogłyby przekonać go do nietypowych konsekwencji eksplozji telefonu, przekroczyło możliwości scenarzystów.
Otóż moce głównego bohatera po prostu się pojawiają i tak naprawdę nie wiemy dlaczego, prócz bardzo ogólnikowego stwierdzenia, że to wina elektroniki w głowie. Resztę widz musi dopowiedzieć sobie sam.

W filmie nie uświadczymy również stopniowego odkrywania zdolności Toma. On jakby z dnia na dzień i bez większego zaskoczenia zaczyna hakować myślą sieć nie tylko komórkową, ale i elektryczną oraz manipulować urządzeniami (w tym także samochodami), praktycznie bez błędów, bez uczenia się kontroli swoich możliwości i nawet bez zaniepokojenia, że coś jest z nim nie tak.

Nam, widzom w takiej sytuacji pozostają tylko dwie możliwości – albo wyłączymy narząd myślenia i w ciemno zaakceptujemy pomysł na „telefonicznego nastolatka”, albo wyłączymy film i zajmiemy się czymś konstruktywnym.
Jak łatwo się domyśleć, osobiście postawiłem na to pierwsze, dzięki czemu dotrwałem do napisów końcowych, a czego finalnym efektem jest niniejszy tekst ;).

Pomysł na iBoy’a jest równie niedorzeczny, co niedopracowany. Twórcy poszli po najmniejszej linii oporu skupiając się tylko na efektach niewytłumaczonych możliwości „iChłopca”. Co gorsza przez cały film nie poznajemy pełnego zakresu jego supermocy. Jak królik z kapelusza pojawiają się coraz to nowe zdolności bohatera, które znacznie wykraczają poza możliwości najdroższego smartphone’a w rękach genialnego hakera.

Wiele do życzenia pozostawia również sposób wizualizacji mocy Toma – świecące słupki wymiany informacji, panele 3D wyświetlające się wokół głowy, nawet lewitujące w przestrzeni windosowskie okienka z paskiem poziomu hakowania, czy przesyłania danych… Może jest to wszystko ładne i (znów celowo powtórzę słowo) bajeranckie, ale trudno o bardziej trywialne i co gorsza nachalne przedstawienie widzowi, że coś w danym momencie się dzieje i jest wynikiem myśli iBoy’a. Tak, narząd myślenia nadal musimy trzymać w uśpieniu ;).

Iboy 2017 Lucyźródło: www.radiotimes.com/news/2017-01-11/game-of-thrones-star-maisie-williams-swaps-swords-for-guns-in-first-look-at-netflix-film-iboy

Gdy przymkniemy oko na niewiarygodność zdolności nastolatka, film zaczyna jednak utrzymywać poziom, pozwalający obejrzeć go do końca. Zatem wbrew powyższym akapitom nie jest z nim aż tak tragicznie, aby nie udało się znaleźć pozytywnych aspektów.

Jest to zasługa nie tylko przyzwoitej gry aktorskiej, ale i niektórych elementów fabularnych. Wspomniana w opisie filmu zemsta na członkach młodocianego gangu jest przedstawiona w interesujący sposób. Ponieważ dostajemy tylko szczątkowe informacje o planie młodego mściciela, kolejne jego posunięcia wymierzone przeciw członkom gangu potrafią nawet zaskoczyć, szczególnie gdy zmieszamy je z nierozszyfrowanymi zdolnościami iBoy’a.

Wśród aktorów wyróżnić należy zwłaszcza ekspresyjną Maisie Williams, wcielającą się w rolę Lucy. Gra ona w sposób bardzo naturalny, a jej postać łatwo wzbudza naszą sympatię. Można nawet żałować iż producenci nie zdecydowali się na rewolucję fabularną, wstawiając Lucy w miejsce Toma.
iGirl? Czemu nie!
Szczególnie, że odtwórca głównej roli niczym nie potrafił zachwycić, a jego postać dość szybko zostanie zapomniana.

Na dobre słowo zasługuje również Rory Kinnear, wcielający się w rolę czarnego charakteru, postaci z krwi i kości, bezwzględnego tyrana udającego nieskazitelnego dżentelmena. Szkoda, że w filmie widzimy go zaledwie w paru scenach.
Nikt z pozostałych aktorów nie zapadnie nam w pamięć, ale nie z powodu złej gry. O żadnym z aktorów nie można powiedzieć, że zepsuł swoją postać. Wszyscy grali przyzwoicie. Ich postacie pełniły bowiem rolę dalszoplanową, a scenarzyści nie zrobili nic, aby rozbudować, któryś z pobocznych wątków.

iBoy - Rory Kinnear Ellmanźródło: www.radiotimes.com/news/2017-01-11/game-of-thrones-star-maisie-williams-swaps-swords-for-guns-in-first-look-at-netflix-film-iboy

Im bliżej końca recenzji, tym bardziej muszę wrócić do negatywów produkcji, które jednak zdecydowanie przeważają. Film „iBoy” jest bowiem dziełem nierównym, pełnym od rażących uproszczeń i skrótów fabularnych. Podczas seansu wielokrotnie doświadczałem rozczarowania naiwnymi zwrotami akcji – patrz chociażby scena z samochodem, czy też sposób wyjścia Toma z opresji w końcówce, czego naturalnie nie będę zdradzał. Notorycznie, gdy zaczynało robić się naprawdę ciekawie, przychodził niespodziewanie zwrot, który psuł napięcie i wszystko nadmiernie upraszczał, ignorując inteligencję widza.

Nie oszukujmy się – nie można mieć wielkich pretensji do twórców o niewykorzystanie potencjału filmu, gdyż ten ma go zwyczajnie niewiele. To produkcja skrojona głównie na młodego widza, który w danym momencie nie szuka głębokiego przesłania i historii trzymającej się kupy, lecz lekkostrawnego i nieangażującego filmu na długi, zimowy i nudny wieczór. W tej roli „iBoy” sprawdzi się nawet przyzwoicie.
Jak przymkniemy oko na nieracjonalność supermocy Toma i przyjmiemy ten wątek bez jakichkolwiek prób jego kwestionowania, łatwo dotrzemy do napisów końcowych. W filmie nie uświadczymy zbędnych dłużyzn, a akcji jest tyle, aby zapobiec opadaniu powiek. Czas seansu szybko zleci. Niestety film nie pozostawi w Was żadnej rysy i tematów do przemyśleń. Zabije skutecznie nie tylko czas, ale i chęć myślenia ;).

 

OCENA :


Dr. Gediman

 

Zwiastun / Trailer


Zobacz także:

 

Ciekawy artykuł? Doceń naszą pracę:
[Głosów: 8 Średnia: 3.8]
Zobacz także
1 komentarz
  1. maciej

    Ciakawie się zapowiada.

Dodaj komentarz

Klikając "Wyślij komentarz" wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych wpisanych w formularz komentarza w celu publikacji, moderacji i udzielenia odpowiedzi na komentarz zgodnie z Regulaminem Serwisu i Polityką Prywatności.