Recenzja filmu „Obcy: Romulus” (2024) – Intensywny horror i terror w kosmosie

Fede Álvarez, w filmie „Obcy: Romulus” zaserwował nam intensywne w doznaniach kino kosmicznej grozy. Wraz ze współtwórcami stworzył bezkompromisowy, pozbawiony rozpraszaczy horror, w którym postawił na dominację terroru w otoczeniu wiarygodnego kosmosu i klaustrofobicznych pomieszczeń bazy orbitalnej. A wszystko w akompaniamencie przesadzonego fan service oraz sporych nawiązań do poprzednich filmów serii i audio-wizualnym rozpieszczaniu widzów spragnionych retro-futurystycznej technologii. Czy ten uproszczony przepis na sukces sprawdził się w ramach kultowej sagi science-fiction „Alien”? Zapraszam do lektury recenzji.

 

 

Film Obcy: Romulus (2024) – Recenzja / Opinia

Szczerze nie spodziewałem tak dobrego początku filmu „Alien Romulus” i równie udanego wprowadzenia w świat przedstawiony. Już od pierwszych scen, kiedy to zostałem wciągnięty w brutalnie realistyczny świat kolonii górniczej Weyland-Yutani, czułem, że mam do czynienia z czymś zarówno rzadko spotykanym jak i idealnie wpasowujących się w sagę Obcy. Mroczna sceneria planety i brutalne realia kolonialnego życia przypominały sceny z trzeciej części Obcego.
Chwilę potem przeniesiono widzów na pokład statku, w którym scenografia była bardziej namacalna niż otaczająca rzeczywistość i przyjemnie analogowa. Niedługo potem otrzymałem majstersztyk sekwencji związanych z wprawieniem statku w ruch i wyniesieniem bohaterów na orbitę. Każdy z tych momentów jest ucztą dla zmysłów równie wielką jak pamiętne pomruki serwomotorów i wszelkie technikalia w dwóch pierwszych częściach sagi. Całe otoczenie w „Romulusie”, łącznie z kosmicznymi plenerami, jest brudne, wręcz depresyjne, a jednocześnie piękne w swojej realności.

Biorąc pod uwagę wrażenia audio-wizualne i namacalność scenografii, film „Obcy: Romulus” należy postawić w czołówce najlepszych kinowych doświadczeń w klimatach science-fiction nie tylko tego roku. Brawo!

To otoczenie i audio-wizualne pieszczenie widza sprzyja budowaniu klimatu filmu, który jest jednym z największych jego atutów. Przez większą część trwania seansu jest bowiem mrocznie i klaustrofobicznie. Niemal fizycznie odczuwamy niebezpieczeństwo czyhającej za grodziami próżni oraz obcych organizmów wykorzystujących liczne zakamarki i cienie. Kosmos, jako otoczenie działań bohaterów, w tym filmie staje się niemalże kolejnym antagonistą, co dodatkowo potęguje poczucie zagrożenia. Zauważyłem tutaj wiele nawiazań do pomysłów i atmosfery z doskonałej gry „Obcy: Izolacja”.

Ksenomorfy w „Alien: Romulus” nie wyskakują na nas hordami (no.. może poza jedną sceną) lecz czają się w mroku, czekając na najlepszy moment do ataku. Są cierpliwe, a dzięki temu, że nie widzimy ich zbyt często, każde pojawienie się dorosłego osobnika przyprawia o lekki dreszcz.

Oglądając zmagania bohaterów czułem również jak ściany metalowych korytarzy stopniowo zbliżają się do siebie, zostawiając coraz mniej przestrzeni. Czułem również ogólną beznadziejność sytuacji bohaterów. A żeby jeszcze podbić napięcie twórcy rzucają im pod nogi upływający czas. Naprawdę całe fizyczne otoczenie, w którym toczy się akcja filmu po prostu chce ukatrupić bohaterów.

Poruszając temat Ksenomorfów i przedstawionego cyklu rozrodczego tych organizmów – film „Obcy Romulus” jest wyjątkowo silne nacechowany seksualnością. Wydaje mi się, że nigdy dotąd w tej serii nie było aż tak dosłownie. Ksenomorfy w ujęciu Alvareza są jak wyjęte z Gigerowskich koszmarów (a może marzeń?) – widzimy pulsujące organizmy, żyjące waginy, obficie wydzielany śluz i inne substancje, wylinki, obrzydliwe penetracyjne organy facehuggerów w pełnej krasie, a na końcowym etapie – drapieżne i potężne istoty, które nie znają pojęcia moralności. Sceny z udziałem naszych ulubionych potworów, są brutalne i bezkompromisowe, przez co wywołując autentyczny niepokój lub przynajmniej porządną dawkę niesmaku.

Muszę oddać Alvarezowi, że w „Alien Romulus” zdołał dobrze uchwycić autentyczność ludzkiej walki o przetrwanie w nieprzyjaznym warunkach, unikając przy tym zbędnej teatralności czy nadmiernie emocjonalnych scen, które mogłyby osłabić napięcie i rozmyć realizm całej opowieści. Postacie zatem nie mają chwil przestoju, aby tylko wygłosić patetyczne lub banalne czy też łzawe przemowy o swoich uczuciach i motywacjach. Tutaj to ich działania mówią same za siebie. Ten minimalizm w dialogach sprawia, że napięcie nie ulatnia się, a także sprzyja widzowi przejmowaniu się losami bohaterów. Mamy tutaj do czynienia z dość surowymi, ale i autentycznymi emocjami, które wynikają z intensywności sytuacji, a nie z melodramatycznych chwytów scenarzystów. To ukazanie prostoty w walce o życie sprawia, że film nie tylko łatwo angażuje, ale i staje się wiarygodny.

Skoro o minimalizmie i uproszczeniach mowa – Alvarez nie kalkulował i postawił na prosty szkielet fabularny. Ta prostota pozwala skupić się na jednych z najważniejszych cech serii „Obcy” – budowaniu napięcia i grozy. Reżyser sprawnie odsunął na dalszy plan całe tło fabularne i mitologię serii, skupiając się tylko i aż na samym horrorze. Wydaje mi się, że to dobry ruch, odpowiedni na obecną filmową rzeczywistość tej serii i właściwy po wszystkich zagmatwaniach i niedokończonych wątkach zaczętych w obu prequelach Scotta. Scenariusz filmu „Alien Romulus”, choć nieskomplikowany, umożliwił mi jednak bezproblemowe wejście w świat przedstawiony, na tyle, na ile potrzebowałem, aby przejmować się losem głównych bohaterów.

Słowem o grze aktorskiej. Największym wygranym filmu „Obcy Romulus” jest David Jonsson, który wciela się androida o imieniu Andy. Grana przez aktora postać, mimo że podzielona między dwie skrajne osobowości, jest wiarygodna i nawet poruszająca. Aktor precyzyjnie modeluje mimikę i głos, w zależności od tego, którą wersję swojej postaci musi akurat odgrywać. Świetnie balansuje on między relacją z przybraną siostrą a niepokojącą, zimną lojalnością wobec korporacyjnych wytycznych.

Mam jednak mieszane odczucia, co do Cailee Spaeny, która wciela się w postać Rain. To dobra aktorka, o czym przekonała chociażby w „Civil War”, lecz jej kreacja w nowym Obcym jest zbyt przewidywalna i w sumie zbyt nijaka. Spaeny podąża ścieżką już wytyczoną w tej serii przez Ellen Ripley i mocno ogranicza ją to zadanie, gdyż automatycznie mierzy się przecież z samą legendą. W efekcie nie tworzy wyrazistej postaci, z którą można się utożsamiać. Nie pomaga też scenariusz – postać Rain jest niestety też gorzej rozpisana niż Andy. Finalnie otrzymaliśmy postać trochę do zapomnienia. Może w ewentualnej kontynuacji pojawi się przestrzeń do jej rozwoju.

Co do reszty bohaterów, pełnią oni jedynie rolę mięsa armatniego, ale przyznam, że aktorzy całkiem sprawnie ją wypełniają.

Muszę wspomnieć jeszcze o atmosferze, jaką tworzy muzyka. Soundtrack autorstwa Benjamina Wallfischa, choć męczący emocjonalnie (w pozytywnym znaczeniu – jak na horror przystało), spełnia swoją rolę – podbija emocje, wprowadza niepokój i nie daje chwili wytchnienia. Melodie pełne odniesień do wcześniejszych części serii wzbogacone nowoczesnymi, wręcz agresywnymi dźwiękami syntezatorów, wciągają widza jeszcze głębiej w ten nieprzyjazny i klaustrofobiczny świat. Soundtrack w prawdzie jest nierówny, ale ogólnie broni się. Melodyjne tracki, w których czuć atmosferę sagi, doskonale odsłuchuje się poza kinową salą i bez obrazu.

 

Pora bliżej przyjrzeć się wadom filmu „Obcy: Romulus”.

Najbardziej rzuca się w oczy mocno naciągany wątek drugiego androida, Rooka, którego postać jest zbyt przewidywalna i wtórna, a szkoda, bo mógł on wprowadzić ciekawy kontrapunkt do głównego wątku fabularnego. Odnoszę wrażenie, że postać ta została wprowadzona na siłę, aby przede wszystkim pospinać niektóre wątki, pchnąć sprawy dalej i oczywiście być ukłonem w stronę miłośników zwłaszcza pierwszej części sagi. W przypadku tej postaci razi tanie użycie pewnej znanej już technologii filmowej, co zupełnie nie pasuje do jakości wykonania innych elementów filmowego rzemiosła w tej produkcji. Razi to strasznie i przeszkadza.

Końcowy akt filmu, który z pewnością będzie przedmiotem wielu dyskusji, również pozostawia mieszane uczucia. Choć jest on diabelnie dynamiczny i dobrze nakręcony, a napięcie w nim narasta w imponujący i nieprzewidywalny sposób, to jednak zastosowane w nim remiksy wizualne i nawiązania fabularne do innych filmów sagi są w moim odczuciu niepotrzebne. Tutaj wolałbym otrzymać mniej wtórności, zarówno w zwrotach fabularnych, jak i sposobie przedstawienia finałowego starcia z … tutaj nie będę zdradzał, sami to musicie zobaczyć. Faktem jest, że po tych scenach długo byłem w trybie „WTF – co ja właściwie widziałem?”.

Fan service w dialogach, który miał na celu zadowolić zagorzałych fanów serii, często staje się zbyt nachalny i oczywisty. Zamiast subtelnych nawiązań, które mogłyby wzbogacić fabułę i podbić fun, otrzymujemy bezpośrednie cytaty i odniesienia, które nie zawsze są dobrze uzasadnione fabularnie.

Rozczarowało mnie również przedstawienie bardzo intrygującej relacji korporacji Weyland-Yutani z jej pracownikami. Podejście silniejszego do maluczkiego, wyzysk masy robotniczej itd. Temat ten, dobrze zapoczątkowany w pierwszych scenach filmu, ostatecznie został potraktowany po macoszemu i nie rozwinięty odpowiednio w dalszej części filmu. Szkoda, ponieważ to zarysowało tylko potencjalnie ciekawy wątek społeczny.

Zabrakło mi również większej głębi filmu. Rozumiem decyzję o uproszczeniach fabularnych i taki, a nie inny wybór twórców, ale każdy z dotychczasowych filmów przemycał coś do przemyśleń po seansie. W przypadku nowego Obcego tego brakuje. Filmy sagi, zwłaszcza 4 pierwsze, cechowały się również głębszymi relacjami między bohaterami. Te w Romulusie nie są tak naprawdę godne zapamiętania.

 

Podsumowując, film „Obcy: Romulus” to powrót do korzeni serii, ale z końcowym aktem w nowoczesnym stylu. Fede Álvarez stworzył film, który jest prosty fabularnie, ale potrafi skutecznie i głęboko oddziaływać na zmysły. To niczym nie zmącony monster body horror połączony z survivalem w kosmosie, który mimo swoich wad, potrafi utrzymać widza na krawędzi fotela przez cały seans. Ostatnim filmem z serii Obcy, który tak mocno trzymał mnie jak na szpilkach przez cały seans był chyba „Aliens” całe wieki temu. Choć w nowym Obcym nie brakuje odniesień do wcześniejszych części serii, to „Alien Romulus” broni się samodzielnie, oferując porządną dawkę kina grozy, które bezapelacyjnie jest warte zobaczenia na dużym ekranie (najlepiej IMAX, jak macie możliwość).
Na koniec warto zaznaczyć, że nowy Obcy jest tak napisany, aby widzowie niezaznajomieni z serią też mogli się na nim dobrze bawić. Historia nie wymaga szczególnej wiedzy o tym uniwersum. Jest naturalnie cała masa easter eggów, które ucieszą zagorzałych fanów serii, ale ich nieznajomość nie popsuje seansu.

 

OCENA :

Troszkę naciągane 3/4
dr Gediman

 

 

 

Filmy serii Alien >>

Prequele serii Alien >>

Filmy SF 2024 roku >>

Ciekawy artykuł? Doceń naszą pracę:
[Głosów: 10 Średnia: 5]
Komentarze (8)
Dodaj komentarz
  • Venom

    Głupot w filmie było sporo, ale mnie najbardziej ubodła jedna – mały obcy urodził sie po twarzołapie zaledwie po kilku minutach!!! To w 1 i 2 czesci specjalnie wycinano sceny w których Ripley spotyka rodzacych czlonkow załogi bo słusznie uznano że pare godzin to za krotko a tu taki babol…

  • Marcin

    Film może nie jest idealny, ale wskazuje drogę jaką kolejni twórcy powinni podążać, tworząc w przyszłości filmy z uniwesum Obcego. Jest pięknie zrealizowany i realistyczny, a tego brakowało nam w tej sadze od dłuższego czasu. Przy dość prostym scenariuszu, szybkiej akcji i powielaniu schematów znanych z wcześniejszych filmów, można stworzyć naprawdę niezły film oddający ducha serii. Mam nadzieję, że kolejni twórcy kręcąc kolejne filmy, będą właśnie podążać ścieżką zrobioną przez Fede Alvareza.

  • rafal

    Proponuje zrobic recezje filmu Rozdzieleni ( Distant 2024 ) przez perturbacje z tym filmem nie ma jeszcze w swiecie zachodnim recezji tego filmu. Na nasze szczescie krupiła go TVP do swojego VOD i jako drudzy na swiecie ( po wietniamie) mozemy go ogladać i recenzowac.

    • Dr Gediman

      Dzięki Rafał, tak, znam tytuł, jest na liście do sprawdzenia :)

  • Shinobi

    Poniższy komentarz jest subiektywną opinią autora, który nie ma problemu z tym, że ktoś inny może mieć całkowicie odmienną. Nie jest to atak na cudze odczucia a jedynie chęć ukazania swoich własnych. Nie uzurpuję sobie prawa do nieomylności – nie myli się tylko ten co nic nie robi. Możesz nienawidzić lub kochać najnowszą produkcję i ja tego prawa Ci nie zabieram. Zachęcam do dyskusji – lubię cudze przemyślenia, ale pod warunkiem, że dotyczą one tematu dyskusji a nie służą obrażaniu innych.

    Uwaga spoilery- jeśli nie oglądałeś filmu to nie czytaj poniższego tekstu, ale w sumie kto dzisiaj czyta tak długie komentarze?

    Ciekawa recenzja – mam dość podobne odczucia, ale nieco różne w pewnych szczegółach. Można różne rzeczy mówić o tej produkcji, ale należy zauważyć, iż twórcy podeszli do tematu z należytym szacunkiem do materiału źródłowego. Sam reżyser bardzo dobrze odnajduje się w klimatach horroru i potrafi On sprawnie „odrestaurowywać” stare produkcje na potrzeby i gusta współczesnych widzów. Swego czasu bardzo lubiłem uniwersum „Martwego Zła” i przyznam, że Alvarez potrafił mu nadać nowy, ale i bardziej poważny wymiar- pytanie brzmi czy lepszy? Raczej nie… Bardziej inny. W kwestii świata ksenomorfa niewątpliwie reżyser zapoznał się ze wszystkimi dziełami poprzedników, jaki i innymi mediami, które nazywamy grami komputerowymi. Można zauważyć, że Urugwajczyk jest fanem uniwersum i podchodzi do niego z należytym szacunkiem. W tym miejscu można zadać pytanie czy ten szacunek, zwłaszcza do twórcy Prometeusza, nie był zbyt duży i czy sam Scott nie „maczał palców” przy dziele Alvareza? Wpływy widać na ekranie w trakcie seansu.

    Pomijając aspekty związane z zewnętrznymi ingerencjami, jeżeli takowe zaistniały, to na uwagę w filmie zasługują dobrze wykonane bardzo sugestywne i klimatyczne lokacje. Dla niektórych budzą one skojarzenia kolonią Hadley’s Hope, ale ja dostrzegam w nich podobieństwo z zakładami karno-przemysłowymi ulokowanymi na Firorinie. Ogólnie rzecz ujmując, do czasu przeniesienia akcji na statki oraz stacje kosmiczne można też poczuć niejako klimat (kolorystyka, światłocienie, kurz i pył) „Łowcy Androidów”. Mi osobiście do gustu przypadły sceny wewnątrz statku i stacji, gdyż można w nich było wyczuć klaustrofobiczne nawiązania do pierwszej części sagi alien. Być może młodszy widz bardziej skojarzy te sceny z grą komputerową „Alien Izolacja”, ale przecież ta gra czerpała wszystko, co najlepsze właśnie z filmowego pierwowzoru. Na plus zapisuje się również niby „staroświecka” retro-technologia, ale czyż nie tak powinna ona wyglądać w obszarach przemysłowych? Surowo, twardo i niezniszczalnie? To nie miejsca na najnowsze delikatne i ekskluzywne smartfony z hologramowymi wyświetlaczami. Każdy, kto myśli inaczej niechaj spojrzy jak wyglądają sprzęty, w tym i telefony służbowe, pracowników z branży przemysłowo-budowlanej.

    Efekty specjale omawianej produkcji są na wysokim poziomie, ale w dzisiejszych czasach nie należy schodzić poniżej pewnego poziomu. W tej kwestii nie ukazano niczego odkrywczego jak i nie popełniono większych błędów… No może za wyjątkiem jednego, który dość mocno razi w oczy. Twórcy ukazali nam androida z tej samej serii co Ash i nie mam im tego za złe, jest to wręcz oddanie pamięci niedawno zmarłemu aktorowi (z tego co mi wiadomo to reżyser uzyskał zgodę od wdowy w przykrych dla siebie okolicznościach – sam wcześniej stracił ojca), ale problem polega na jakości wykonania tego „zabiegu”. Chodzi mi w szczególności o aspekt techniczny technologii „Face Off”- już dawno temu amatorzy osiągnęli zdecydowanie bardziej realistyczne rezultaty. Z tegoż tytułu, nowy Ash pod postacią Rooka jest mało przekonujący.

    A skoro jesteśmy już przy grze aktorskiej… Obawy mogła budzić obsada pod postacią młodych bohaterów, ale okazuje się, że jest ona fabularnie w pełni uzasadniona i widz daje się oszukać, iż jest to realna sytuacja a nie nieudolna próba kopiowania „Stranger Things”. Niemniej starszemu widzowi ciężko jest się utożsamiać z tak młodo wyglądającymi bohaterami oraz ich problemami. Oczywiście da się im współczuć, ale bardziej na zasadzie „gdzie byli rodzice”, aniżeli „koledzy, co wy robicie”. Nigdy nie lubiłem, gdy w obsadzie wszyscy bohaterowie wyglądają podobnie i mam tu na myśli zarówno wygląd jak i wiek oraz zarys psychologiczny postaci. W „Romulusie” wszyscy aktorzy są dla mnie podobni i zlewają się w jedną całość, która ma „robić” wyłącznie za mięso armatnie. Nie podoba mi się również próba klonowania Ripley w innych produkcjach (a takich praktyk znamy wiele). Warto w tym miejscu wspomnieć, że Ripley ma już swojego prawdziwego klona rodem z „Przebudzenia”, ale nawet w tamtej produkcji nie „klonowała” ona samej siebie a starała się być raczej całkowicie odmienną postacią – warsztat aktorski Weaver mógł jej na to pozwolić. W „Romulusie” mieliśmy dziewczynkę, która próbowała naśladować legendę i oczywistością było, że sobie w takiej roli poradzić nie mogła. Na uwagę zasługuje bohater wykreowany przez Davida Jonssona, ale głównie dlatego, że nie otrzymał on roli mięsa armatniego ani też klona Ripley. Jest to postać inna od reszty pod każdym względem i dlatego się wyróżnia – aktor miał lepszą rolę i jest to zasługa scenariusza. Inni aktorzy wcale nie odgrywali swych postaci gorzej, ale były one słabiej napisane.

    Warto w tym miejscu zastanowić się jak w grze aktorskiej „wypadł” najważniejszy bohater – czyli sam Obcy. Wizualnie ksenomorf prezentuje się poprawnie, choć jak dla mnie przód jego głowy prezentuje się zbytnio owalnie – bliżej mu w tym aspekcie anatomii do kuzyna z „Przymierza”. Brakuje mu też „biomechaniczności” z części pierwszej, choć niewątpliwie twórcy szukali inspiracji właśnie pierwowzorze. Skóra obcego przypomina raczej tą zwierzęco-podobną ukazaną w części czwartej. Dość klasycznie i smukle prezentuje się ogólna sylwetka aliena – na uwagę zasługują stopy, które są dość krótkie i nie symulują palcochodności kangura. Zatem ksenomorf z najnowszej produkcji jest więcej humanoidalny niż zwierzęcy, ale za to bardziej przerażający. Behawioryzm kosmity jest zbliżona do tego z części pierwszej – obcy czai się, skrada i myśli… Nie jest to głupie zwierzę, za jakie nieraz był uważany, choć w stadzie zdarzają mu się bezmyślne szarże rodem z Alien (scena podobna do tej z karabinami wartownikami). Co ciekawe to „twarzołapy” robią za bezmyślne „napalone” mięso armatnie. Chyba w żadnej innej części nie mieliśmy atakujących hord twarzołapów. Jak już jesteśmy przy innych formach rozwojowych ksenomorfa to ciekawym i nowym zabiegiem twórców jest dodanie nowej fazy rozwojowej kosmity. W jednej ze scen możemy zaobserwować obcego w formie poczwarki/kokonu – jest to dość wymowna scena, gdy „piękny motylek uwalnia się na świat”. Nigdy wcześniej nie ukazano obcego we wspomnianej postaci, aczkolwiek podobne „kokony”, choć z ludźmi w środku, możemy zaobserwować w wyciętych scenach „Ósmego Pasażera”.

    Dokonując podsumowania nie należy zapominać o fabule a ta jest dość prosta i wtórna, ale wciągająca i klimatyczna. Jak już wspomniałem powyżej, mamy wiele odniesień do wszystkich części sagi o obcym, ale o ich różnym natężeniu. Alvarez próbuje pogodzić fanów i dokonać syntezy całego uniwersum i chyba mu się to udaje. Każdy dostaje coś co lubi, zarówno starzy fani nurtu głównego jak ci młodzi, którzy myślą czasami, że obcy to film pod tytułem „Prometeusz” a czterech wcześniejszych produkcji nie znają (są tacy). Film zawiera także aspekty fabularne, które oddziaływają na widza mniej nachalnie a bardziej podprogowo. Jest wiele scen, które mogą kojarzyć się niektórym widzom z dość bezpruderyjną, jeśli nie brutalną, seksualnością. Osobiście tego nie widzę, gdyż odbieram te sceny stricte, jako atak pasożyta i nie budzi to we mnie takich odczuć. Natomiast, jeśli już na siłę chciałbym zobaczyć to, co roiło się w głowie i sztuce nieco zaburzonego w kwestiach seksualności Gigera (to gość, który podniecał się na widok pracujących maszyn a sporo jego dzieł to zamaskowane biomechaniką genitalia) to zobaczyłby raczej w tym wszystkim bardziej elementy gwałtu, gdyż seks jest aktem wyłącznie dobrowolnym. Z mojego punktu widzenia, od kilku lat zajmuję antykulturą, znacznie mocniej przebija się inny przekaz podprogowy. Mam tutaj na myśli proces fizjologiczny, jakim jest ciąża i poród. W normalnych warunkach są to najpiękniejsze chwile w życiu kochających się ludzi, ale w filmie Romulus tak to nie wygląda. We wspomnianym filmie ciąża oraz poród i wszystko co z tym związane jest nam mocno obrzydzane i budzi w nas strach. Podobny motyw, aczkolwiek mniej realistyczny, mieliśmy w „Prometeuszu”. Nasze umysły i podświadomość otrzymują bodźce, iż ciąża to coś niechcianego, złego i obrzydliwego. Jak już jesteśmy przy „Prometeuszu” to niewątpliwie końcówka filmu jest jego hybrydą z „Przebudzeniem”. Mamy tutaj motyw na zasadzie odwrotności. W czwartej części sagi ukazano nam królową obcych, która na wskutek styczności z ludzkim DNA otrzymuje „w darze” ludzkie organy rozrodcze. Przechodzi ona na drugi cykl rozrodczy i rodzi przypominającą człowieka istotę. Istota ta zabija swoją matkę i szuka szczęścia u Ripley. U Alvareza na wskutek kontaktu z obcym DNA kobieta rodzi (znosi) coś na wzór obcego jaja, z którego wykluwa się istota podobna do obcego (takiego ksenoinżyniera z małogłowiem). Również i w tym wypadku „dziecko” gardzi swoją matką i ją zjada. Ostatni akt dzieła to dla mnie najgorsza część filmu, choć i ona trzyma pewien specyficzny klimat… Jednakże ma on zabarwienie bardziej w odcieniu jakiegoś randomowego horroru aniżeli klasycznego obcego. Myślę, że jeśli jest coś, co może podzielić fanów na dwa wzajemnie zwalczające się obozy – to będzie nim zakończenie filmu.

    Zatem na koniec warto sobie zadać pytanie, jakim filmem jest „Obcy Romulus”? Jest to dobra współczesna produkcja, którą nie możemy stawiać powyżej oryginalnych czterech części sagi, gdyż robiły one znacznie lepiej wszystko to co Alvarez skopiował, ale która wzbija się wysoko ponad poziom serii „Prometeusz”.

    • yamata

      Tu dajesz dość sensowną i spójną recenzję, do której w zasadzie nie mogę się przyczepić, a gdzie indziej rzucasz jakieś komentarze z dudy, pomijając już samą ich objętość… „Nie wiem, co ja tu widziałem”, jak to ładnie ujął w recenzent w swoim wolnym tłumaczeniu skrótu WTF. ;)

      Nie dla każdej matki ciąża jest błogosławieństwem, a pomijając już fizjologię i różnego rodzaju fobie, często kończące się tragicznie (np. dzieciobójstwem), mieliśmy w Polsce przez pewien czas Aliena w postaci czystej. Kobieta zmuszana z powodów ideologicznych do urodzenia potwora, w zasadzie musi mieć podobne odczucia do zapłodnionych przez Xenomorfa. Tylko że oni pozostają przez większość procesu litościwie nieświadomi, a kobieta w realu ma na przemyślenia całe długie 9 miesięcy, o ile dotrzyma ciążę, a potem i całe życie, jeśli ma się dalej mierzyć z problemem…

      Po co tu horror? Życie zapewnia lepszy… Tak czy inaczej, końcówka odstaje zarówno logiką jak i formą od reszty, dość spójnego obrazu, który nawet pokusił się o parę smaczków i wyjaśnienie głupot fabularnych. Sprawna, średnia produkcja. Widać, że to średniobudżetowy spin-off, a jednocześnie przebiła Prometeusza, a już szczególnie Przymierze, które to jest ani spójne, ani oryginalne. A przecież wyszły spod ręki twórcy. I wyszły tak, jak to finalne „dziecko” swojej odpowiedzialnej matce… ;)

  • Dariusz

    Film, to dowód że wszystko można spartolić. Nielogiczny i psujący ciągłość serii o Obcych. Widzimy w filmie na przykład że wspinanie się po drabinie trwa krócej niż jazda windą ekspresową, łatwiej przebiec w parę minut przez całą szerokość bazy niż w kwadrans wjechać kilka poziomów wyżej. Sceny takie raczej z kreskówki – Andy spada razem z windą mijając Rain, spadł sporo niżej niej, a kolejnej sekwencji wciąga ją na ostatni poziom. Zajęło im to chyba trzy minuty ( w filmie nieco dłużej).

    • yamata

      Zarówno odliczanie do 10 jak i kwestia wygłoszona przez kwasoodpornego Andy’ego do Aliena nieznanej płci, ale jednak uznanego za bitch, są kanoniczne. Potem zaś, logiku, następuje cięcie. Które w filmie oznacza jakąś tam nieciągłość fabuły! I nie jest wykluczone, że żwawo poruszający się Andy wyprzedził na drabinie protagonistkę. A potem dwornie wciągnął ją na drabinę, jako że samej wspinaczki nie widzimy. Drabina zaś była chyba w każdym rogu szybu windy, więc nie musieli iść tą samą. Jeśli szukasz niespójności, to szukaj ich gdzie indziej. Fakt, część ujęć w tym filmie przypomina anime. I nic dziwnego, reżyser nie jest staruchem. Ja jestem i też oglądam… ;)

      Film jest oczywistym spin-offem i niczego nie zaburza. Wręcz przeciwnie. Oddaje hołd sadze, Ianowi Holmowi, a nawet wplata wątki z Prometeusza, bo ponoć Scott trzymał na tym łapę. Dość inteligentnie wykazuje też sens badań i sposób działania korporacji, jakby ktoś nie wiedział, w jakim kierunku pójdzie Amazon… ;)

      Za to sam pomysł na ciągniecie ze sobą takiego bezużytecznego wora, jakim jest Andy, jako li tylko pamiątki po tacie, i zaawansowanej lalki, niby takiego przyszywanego brata, która nie tylko nie pomaga, a obciąża główną bohaterkę, jest mocno naciągana. W społeczeństwie nawykłym do istnienia robotów to by nie przeszło, poszedłby na przemiał, najwyżej soft by się wgrało do nowego korpusu. To byłby też banalny sposób na przeskoczenie tego zakazu dla robotów na docelowej planecie. W końcu cały Andy był na dysku… ;)
      Nawet brat słynnego „Rain Mana” miał z nim sporo problemów w normalnym świecie, a ten chociaż szybko liczył i był żywą, realną osobą, a nie tylko robotem o ludzkim wyglądzie! W dodatku urzędnik Weyland-Yutani nie ma nic przeciwko, że jakiś tam randomowy farmer przytulił na boku własność firmy i to jeszcze z lewym softem… ;)
      Końcówka filmu to już cały zestaw niespójności. Możesz szaleć do woli!

      W dodatku dowiadujemy się wcześniej, jak zbudować idealny kombinezon na jeśli nie dorosłą formę, to przynajmniej na facehuggery. Natychmiast powinien trafić do produkcji. I najlepiej z maską do oddychania przypominają przyklejonego do twarzy przytulacza. To powinno zmylić nawet dorosłe osobniki. Ale co ja tam wiem… ;)