Film „X-Men: Mroczna Phoenix” to niewątpliwie historyczny moment dla świata mutantów oraz szeroko pojętego kina superbohaterskiego, niestety nie tak pozytywny jak byśmy tego chcieli. Oto wraz z przejęciem wytwórni Fox przez potężną machinę korporacyjną Disney’a jesteśmy świadkami zmierzchu tematyki mutantów, jak również jednej z najsłabszej odsłon historii o mających nadludzkie zdolności osobnikach. Mimo paru efektownych momentów, czy też znakomitej muzyki autorstwa Hansa Zimmera, wieloletni fani serii, zapoczątkowanej prawie dwie dekady temu, mają prawo czuć się zawiedzeni.
- Tytuł: X-Men: Mroczna Phoenix
- Tytuł oryginalny: X-Men: Dark Phoenix
-
Premiera:
5 czerwca 2019 (świat)
7 czerwca 2019 (Polska) - Reżyseria: Simon Kinberg
- Zwiastuny ⇓
Film DARK Phoenix (2019) – Fabuła / Opis
Przedstawiona w filmie grupa X-Men stała się międzynarodowymi bohaterami. Złośliwi mogliby powiedzieć, że są wręcz na zawołanie prezydenta, który wystarczy, że wykręci numer do Xaviera, a ten wysyła swoją super-grupę, by ogarnęli odpowiednio groźną sytuację. Tak czy siak, dzięki dobroczynnej działalności superbohaterów, mutanci mogli w końcu wejść na salony (dosłownie i w przenośni), co przysporzyło im, a zwłaszcza ich mentorowi, splendoru, blasku i chwały w oczach ogółu. Tymczasem na płaszczyźnie relacji z podopiecznymi dochodzi do tarć, a w wyniku niefortunnego wypadku podczas jednej z misji, tym razem w kosmosie, Jean Grey otrzymuje potężne moce Phoenix, w posiadanie których bardzo by chciała wejść tajemnicza rasa przybyszów z gwiazd.
FILM X-MEN MROCZNA PHOENIX (2019) – RECENZJA / OPINIA
Niestety, nawet szczególnie uzdolnionym bohaterom zabrakło mocy, by udźwignąć ”Dark Phoenix” w światowym box office, co jest rezultatem wyświechtanych schematów, mało angażującej akcji i interakcji między postaciami, jak również pośpiesznie skleconej fabuły, która momentami przypomina o tym, jak bardzo został pocięty film i jak wiele problemów go dotknęło jeszcze w fazie jego kręcenia. O tym ostatnim aspekcie mógłbym napisać osobny tekst, zatem zainteresowanych odsyłam do zawsze wdzięcznej wyszukiwarki Google i jej przepastnych zasobów.
Dość powiedzieć, że pierwotnie mieliśmy otrzymać dwuczęściową sagę o tytułowej Phoenix, gdzie w tle pojawia się kosmiczna rasa Shi’ar na czele z cesarzową Lilandrą (pierwotna rola Jessiki Chastain). Ostatecznie jednak film „X-Men: Mroczna Phoenix” okazał się naprędce skleconym półproduktem, który następnie potraktowano mniej lub bardziej zasadnymi dokrętkami i zmianami scenariusza, nierzadko przepisując całe wątki i role od nowa, jak to miało miejsce właśnie w przypadku pani Chastain. Na końcu wspomnę tylko, że kompletnie zmarnowano potencjał tkwiący w stylistyce lat 90-tych (akcja filmu dzieje się właśnie w tych czasach), z której skorzystała też jakiś czas temu „konkurencja” przy okazji filmu „Captain Marvel”.
Warto podkreślić, że mimo komiksowego sznytu i dużej dozy frywolności w ukazywaniu osobników o nadnaturalnych, nierzadko abstrakcyjnych mocach, seria czasami miała ciekawe ciągotki w kierunku dramatu, co podkreślał zawsze konflikt na linii Xavier-Magneto, postaci, które były zarazem najlepszymi przyjaciółmi, jak i najgorszymi wrogami. Lwia część filmów z tej serii, a więc kultowe dwie pierwsze części „X-Men”, arcyudany rebooto-prequel „First Class”, świetnie poprowadzony i intrygujący „Days of Future Past”, czy wreszcie wspaniały „Logan”, były produkcjami bardzo charakternymi, z ciekawymi pomysłami i pazurem (a nawet – snikt! – sześcioma).
Z kolei w przypadku „Dark Phoenix” ciężko stwierdzić, co autor tak naprawdę miał na myśli. Film inicjuje pewne wątki, by dalej przestać je prowadzić w odpowiedni sposób. Przykładem niech będzie Xavier i jego wybujałe ego, co jest świetnym punktem wyjściowym, jednak im dalej w las, tym bardziej ten motyw blaknie. Karykaturalnie poprowadzono też wątek kosmiczny, który jest cieniem tego, co mogliśmy pierwotnie otrzymać, gdyby tylko skupiono się na koncepcji rasy Shi’ar.
Prawie 20 lat z X-Men pod batutą 20th Century Fox to istny rollecoaster emocji i przede wszystkim jakości. Następuje wyraźny moment zmiany warty, co podkreśla przekazania franczyzy mutantów w ręce potentata, jakim jest obecnie Disney, a także pewne zmęczenie tematyką po stronie samych aktorów, którzy nie mają już w sobie tej samej iskry i werwy co kiedyś. Widać to najlepiej w przypadku filmu „Mroczna Phoenix” po dwóch kołach zamachowych tej serii, czyli Michaelu Fassbenderze i Jamesie McAvoyu, którzy nie wzbudzają już swoimi rolami takich samych emocji jak kiedyś, a co dodatkowo utrudnia im jeszcze słaby scenariusz. Nie mając oparcia w solidnym materiale do grania, artyści zdają się przeczołgiwać od sceny do sceny. Podczas seansu sentymentalny ton pożegnań z naszymi bohaterami i światem mutantów miesza się więc nieubłaganie z pewnym uczuciem znużenia.
Pozostali aktorzy również utknęli w scenariuszowym limbo, w dodatku aktorsko nie jest to ta sama liga co Fassbender i McAvoy. Grająca rolę Jean Grey, Sophie Turner miota się pomiędzy światem serialowego wypowiadania kwestii i strojenia min, a blockbusterowym sznytem, który nie pozwala jej na rozwinięcie skrzydeł przy jej ograniczonych środkach ekspresji. Jej postać nie wzbudziła we mnie żadnej empatii, przez co zmarnowano w moich oczach szansę na ukazanie zagubionej młodej dziewczyny, skonfrontowanej z nieznaną potęgą i stanowiącą nieumyślnie poważne zagrożenie dla całego otoczenia, w tym najbliższych jej osób.
Drugoligowi jak dotąd członkowie grupy X-Men, czyli Cyclops, Storm, Nightcrawler i Quicksilver, nie mają nawet jak wybić się na pierwszy plan, co dorzuca tylko minusów na konto scenarzysty. Szkoda szczególnie tego ostatniego, ponieważ to właśnie do Quicksilvera należą jedne z najciekawszych scen w całej serii. Wystarczy tylko przypomnieć genialną scenę slo-mo z „Days of Future Past”, która ukazała pełnię jego możliwości jako superszybkiego i zarazem bardzo wyluzowanego mutanta. Tutaj niestety nie ma występów tego kalibru, w dodatku on sam dość szybko zostaje zdjęty z szachownicy. Podobnie rzecz ma się z Mystique i Beast, którzy po prostu są, przez co ciężar historii znowu przechyla się w stronę umęczonego duetu Xavier-Magneto. Szkoda, ponieważ obie postaci miały zainicjowany ciekawy wątek oparty na ideologicznej konfrontacji z zachłyśniętym sukcesami Xavierem, jednak dość niespodziewane zostaje on urwany.
Głównym złym w filmie „X-Men: Mroczna Phoenix” wydaje się być Jean Grey jako Dark Phoenix, jednak zakulisowo za sznurki od samego początku pociąga Vuk, przedstawicielka kosmicznej rasy D’Bari, którą gra Jessica Chastain. Ta wyjątkowo utalentowana aktorka dostała tu bardzo mało do grania i piastuje zaledwie rolę diabełka o jednym wyrazie twarzy na ramieniu skonfundowanej Jean. Jej kosmiczni poplecznicy to generyczni do bólu wypełniacze walk z grupą X-Men. Jeśli chodzi o ich charyzmę, użyteczność i umiejętności, to można ich spokojnie postawić obok pamiętnych „kitowców” z „Power Rangers”.
Jeśli chodzi o inne postaci, rozczarowuje wyjątkowo dobór mutantów stojących po stronie Magneto. Z przebogatego katalogu postaci otrzymaliśmy między innymi osobnika, który jako broni używa własnych… włosów (chętnie widziałbym wyskakującego w pewnym momencie Deadpoola krzyczącego do widza: „How fuckin’ lame is that?!”). W dodatku poświęca mu się dość dużo czasu ekranowego, co boli tym bardziej, jeśli pomyślimy, że cenne minuty mogłyby zostać poświęcone pogłębieniu interakcji między innymi postaciami, lub wprowadzeniu kogoś zupełnie innego i istotniejszego na pole walki.
Plusem filmu „X-Men: Dark Phoenix” jest zdecydowanie jego ciężki klimat, w którym przeważa niepokój zasiany w świecie mutantów otoczonych przez zwykłych ludzi, oraz mrok, odróżniający produkcję Kinberga od dość pogodnych i obliczonych na kino familijne filmów Marvel Studios. Kolejnym atutem filmu jest też niewątpliwie muzyka Hansa Zimmera, który mimo wcześniejszych zapewnień o zakończeniu muzycznej przygody z filmami o superbohaterach, powrócił ponownie do tego barwnego świata ze swoimi muzycznymi ilustracjami. Nie jest to oczywiście jeden z jego najlepszych czy zapadających w pamięci soundtracków, ale i tak jest świetny. Gdyby jeszcze połączyć go z odpowiednim obrazem, stanowiłby wspaniałą kombinację.
Skoro mamy film o supermocach, to oczekujemy też zwyczajowo super scen akcji. Na szczęście w filmie „Mroczna Phoenix” zdarzają się udane sceny akcji, przykładowo te związane z wyprawą w kosmos, gdzie świetnie zaznaczono umiejętności poszczególnych członków zespołu, z Nightcrawlerem na czele, jak również ich kooperację jako zgrany zespół, co leżało u podstaw obrazkowych historii z X-Men. Podobały mi się również dynamiczne sceny ataku na pociąg, w którym przetrzymywani są mutanci. Kwestia CGI to już inna sprawa, ponieważ naprawdę udane twory prosto z komputera mieszają się z typową dla ostatnich lat chałturą speców od efektów specjalnych.
Jeśli chodzi o te spokojniejsze partie filmu „X-Men: Mroczna Phoenix”, momentami wszystko gra, by za chwilę uderzyć w tony rodem z telenowel. Dramaturgię sytuacji kładą też koślawo poprowadzone sceny pokroju tej, gdzie posiadaczka mocy Pheonix oraz Magneto siłują się przy kontroli pilotowanego przez ludzi helikoptera. Wierzę, że Matthew Vaughn, reżyser „First Class”, zaserwowałby nam tu kolejną pamiętną scenę, tu zaś mamy zaledwie grymasy napiętych twarzy i coś, o czym szybko zapominamy. I pomyśleć, że kiedyś dostaliśmy niemal oskarową scenę, gdzie Magneto zasadza się w Argentynie na swoich nazistowskich oprawców w knajpie przy piwie…
„Days of Future Past” oraz „Logan” były idealnymi filmami, by zamknąć tę serię z odpowiednim przytupem, patosem i w dobrym tonie, a wytwórnia Fox mogła się skupić na spin-offach pokroju „Deadpoola” czy „X-Force”, korzystając z przebogatego wachlarza populacji z genem X. Niestety w międzyczasie otrzymaliśmy „Apocalypse” oraz to. Aż szkoda, że pokpiono scenę po napisach tego przedostatniego, gdzie zapowiedziano postać znaną jako Mister Sinister, jednego z najciekawszych i najbardziej przebiegłych wrogów X-Men.
Zapoczątkowana 19 lat temu seria o przygodach X-Men dobiegła właśnie końca w jej dotychczasowej formule. Obecnie oczekuję momentu, kiedy narodzi się na nowo z popiołów niczym tytułowy Feniks. Stanie się to za sprawą Marvel Studios, pod skrzydła którego trafił cały katalog postaci i tematów związanych ze światem mutantów. Włodarze wytwórni już jakiś czas temu zapowiedzieli pojawienie się mutantów w Marvel Cinematic Universe, jednak nastąpi to dopiero za kilka ładnych lat.
Kevin Feige ma teraz na pewno nie lada wyzwanie jak uruchomić tę tematykę w realiach MCU, jednak jestem przekonany, że ten łebski skądinąd facet ma już niejeden plan w zanadrzu. Problematyczne może się okazać obsadzenie ról Xaviera, Magneto i wreszcie kultowego Wolverine’a nowymi aktorami, ponieważ ciężko jest zapomnieć o wspaniałych rolach jakie stworzyli ich dotychczasowi odtwórcy. Zatem trzeba czasu, aby nasze przywiązanie nieco poluzowało, a odpowiednie podejście do sprawy castingu może nas przyjemnie zaskoczyć. Co jak co, ale dotychczasowe kwestie obsadowe w Marvel Studios były w dużej mierze co najmniej satysfakcjonujące.
Jeśli chodzi zaś o zwieńczenie serii w postaci „X-Men: Dark Phoenix”, nie jest to najgorszy film tego cyklu, jednak ciężko przymknąć oko na jego rażące błędy. Pozycja do odhaczenia wyłącznie dla zagorzałych fanów serii, jak również dla osób, które idą do kina bez żadnych oczekiwań.
Zwiastun / Trailer
Finalny trailer zaprezentowano światu 17 kwietnia 2019:
Filmy o Superbohaterach 2019 »
CZego sie Disney corp nie dotknie to spierd*li, jak kiedys Uwe Boll.