- tytuł polski: X-Men: Apokalipsa
- tytuł oryginalny: X-Men: Apocalypse
- premiera: 20 maja 2016 (Polska), 18 maja 2016 (świat)
- reżyseria: Bryan Singer
- scenariusz: Simon Kinberg
Fabuła / Opis:
Ciąg dalszy przygód jeszcze młodych X-Menów. Tym razem będą musieli zmierzyć się z trudnym przeciwnikiem (tak dla odmiany). Apocalypse to bardzo niebezpieczny i potężny złoczyńca, który stara się “wyróżnić z tłumu” jemu podobnych i postanawia (tak dla odmiany) … zniszczyć planetę. Któż może go powstrzymać, jak nie X-Meni? Zadanie nie będzie łatwe i nie obejdzie się bez ofiar…
Recenzja:
„X-Men: Apocalypse” stanowi już dziewiąty film z uniwersum X-menów, licząc całą superbohaterską franczyzę Foxa.
Nie jestem naturalnym fanem X-Menów. Potrzebowałem trochę czasu, aby ich polubić. Zdecydowanie preferuję bowiem superbohaterów o konkretnej sile fizycznej, tych uderzających i strzelających, a nie „dziewczynki” z wymyślnymi mocami. Z czasem przekonałem się jednak do Mutantów.
We franczyzie tej pojawiło się bowiem wiele doskonałych tytułów, takich jak „First Class”, „Wolverine” z 2013 roku, którego akcja rozgrywa się w egzotycznej Japonii, czy najnowszy, całkowicie rewolucyjny „Deadpool”. W X-Menach cieszy mnie jednak coś innego niż podnoszące poziom testosteronu walki twardzieli, mianowicie geekowski świat pełen dziwnych postaci, wynalazków, krajobrazów i lokacji. Filmy te zawsze zaspokajały moje pragnienia nowości i różnorodności.
Osobiście nie chciałbym, aby konkurencyjne Marvel Studios odzyskało prawa do Mutantów. Już pierwsze minuty „Apocalypse” utwierdziły mnie w przekonaniu, że dla dobra filmów o superbohaterach lepiej, żeby X-Meni nie trafili pod skrzydła Marvela.
To nie jest tak, że nie cenię filmów Marvel Studios. Ich poziom jest zazwyczaj równy i wysoki. Bardzo podobał mi się „Ant-Man”, cenię „Winter Soldier”, uważam, że świetnym filmem jest najnowszy „Civil War”. Marvel dla dobra spójności uniwersum ma jednak tendencje do unifikacji swoich filmów.
Gdyby użyć porównania do mapy świata, kolejne filmy Marvela stanowiłyby inne prowincje tego samego państwa. Produkcje Foxa w tym rozumieniu należało by traktować jako zupełnie inne kraje. Tę różnorodność trzeba zachować.
Wracając do „Apocalypse” – nie uniknę w tej recenzji porównań tego filmu do „Civil War”. Uważam, że nowy film o X-Menach doskonale pokazuje różnice między oboma wspomnianymi światami.
„Civil War” to doskonale działający mechanizm. Każda scena jest tam dobrze zaplanowana. Zbędne dystraktory, całe tło celowo ograniczone jest do minimum, by skupić uwagę widza na elementach najważniejszych: fabule, historii i głównych walkach. Jeżeli wizualnie film braci Russo jest stylowym, funkcjonalnym, modernistycznym budynkiem, to „X-Men: Apocalypse” będzie w tym porównaniu barokowym pałacem zachwycającym ornamentami i przepychem.
Na ekranie dzieje się tyle, że czasem trudno to ogarnąć. Jednak w tej ilości jest jakieś organiczne bogactwo, świat pełen detali, skomplikowany i trochę chaotyczny. Za tą odmienność i unikalny styl cenię sobie X-Menów. Taki film nigdy nie powstałby bowiem w Marvel Studios. Producenci usunęliby połowę scen, pozbawili film wielu smaczków, pozostawiając jedynie elementy mające największą szansę spodobać się publiczności.
Co uważam za plusy, a co za minusy najnowszej produkcji Foxa? Większość zarówno negatywnych, jak i pozytywnych aspektów wynika z wspomnianego bogactwa wizualnego i tematycznego. To samo, co tworzy skalę i epickość filmu, przekłada się na więcej pomyłek czy wpadek, które co bardziej analityczni recenzenci dość szybko wychwycą, a to z kolei przekłada się na finalną ocenę filmu. Przejdźmy do szczegółów:
Na plus:
Bogactwo świata / otoczenie – czyli element, który najbardziej podoba mi się w X-menach. Oglądając film lubię poczuć się przeniesiony do innej, egzotycznej krainy, poznać odmienne światy i tak właśnie dzieje się za sprawą tej produkcji. Nie jest to jeszcze Uniwersum rodem z filmów Camerona czy Ridleya Scotta, gdzie szczegółowo zaprojektowany jest każdy pojazd i budynek, ale widać, że twórcy „Apocalypse” postawili spory nacisk na atrakcyjność otoczenia.
Krwawe sceny / Wolverine – w filmie „X-Men: Apocalypse” giną ludzie, a mutanci są krwawi i potężni, co dobrze obrazuje realną stronę posiadania super mocy. W tym przypadku film Singera poszedł dalej niż „Batman v Superman” czy „Civil War”, gdzie przemoc superbohaterów wobec zwykłych ludzi, poza nielicznymi scenami została pokazana dość symbolicznie. X-Meni zyskując tym samym zwłaszcza w sferze emocjonalnej.
Aktorstwo – mowa tutaj o parze Xavier i Magneto, granych przez Jamesa McAvoy’a oraz Michaela Fassbendera. Nie ulega wątpliwości, że ten aktorski duet jest bardzo utalentowany, a Fassbender – nawet mówiąc łamanym polskim – gra autentycznie i przejmująco.
Quicksilver – w poprzedniej części Quicksilver był bohaterem sceny, która wymieniana jest już w filmowych podsumowaniach wszech czasów. W „Apocalypse” Quick nie obniża poziomu. Uczestniczy w jednej z najbardziej fantastycznych scen w kinie i na pewno najlepszej w tym filmie. Scena ta pokazuje, jaki niesamowity efekt końcowy potrafi dać dobry pomysł wsparty współczesnymi możliwościami technicznymi.
Neutralne:
Muzyka – przyzwoita muzyka symfoniczna, która niestety nie pozostanie nam w pamięci po seansie.
Zdjęcia / rzemiosło filmowe – nowi „X-Meni” to film wykonany solidnie, czego należy oczekiwać po produkcji kosztującej 178 milionów dolarów. Poza uwagami dotyczącymi przesytu wizualnego, o czym napisałem wcześniej, film „X-men: Apocalypse” nie wyróżnia się warsztatem na tle innych produkcji.
CGI, efekty specjalne – z efektami w nowych „X-Menach” jest różnie, a to za sprawą przygotowywania ich przez dużą ilość firm. Obok świetnych, sprawnie nakręconych i dynamicznych scen, natrafimy na braki w CGI. Pewnym usprawiedliwieniem jest skala tego filmu. Nie mamy tutaj do czynienia z walką dwóch kolesi na parkingu, lecz z potężnymi mocami, które całe miasta zrównują z ziemią. W takim przypadku trudniej jest twórcom oddać pełen realizm. Patrząc zwłaszcza na praktyczność efektów „X-Menom” brakuje wiele do filmów pokroju „Mad Max”, „Star Wars” czy „Civil War”.
Na wyróżnienie zasługuje przede wszystkim scena z Quicksilverem. Gorzej natomiast wypadły finalne walki, co jest częstym niedostatkiem wielu filmów z superbohaterami. Solidnie skrywane wcześniej efekty komputerowe są aż nadto widoczne w końcowych scenach.
Apocalypse – biorąc pod uwagę fakt, jak fatalne i mało straszne potrafią być przedstawiane w filmach komiksowych postacie złych bohaterów, Apocalypse bezapelacyjnie zasługuje na uwagę. Już pierwsza scena uświadcza nas w przekonaniu, że mamy do czynienia z mutantem równemu bogom. Apocalypse ubrany w maskę fareona, siedząc w złotej łodzi, podtrzymywanej przez niewolników, prowadzony jest do piramidy na oczach tłumów poddanych. Czuć, że mamy do czynienia z potężna postacią. W porównaniu do komputerowego i dziecinnego Ultrona z Avengers czy też histerycznego Lexa Luthora z BvS, Apocalypse potrafi być wiarygodny i łatwo zyskać szacunek widza.
Klimat lat 80tych – często w ostatnich czasach wykorzystywany motyw przeniesienia akcji w lata 80-te pojawił się także w nowych „X-Menach” i wypadł dobrze. O ile ówczesną polską rzeczywistość przedstawiono trochę od niechcenia, o tyle nie można mieć pretensji do sposobu oddania samego klimatu minionych lat. Brawa należą się twórcom za wierny dobór rekwizytów – od kolorowych strojów, archaicznych komputerów, po telewizyjne ramówki.
Młodzi X-meni – niestety żaden z młodych aktorów nowej obsady nie potrafił porwać swoją grą. W filmie poświęcono im zbyt mało czasu, aby nabrali osobowości i zostali w pamięci na dłużej. Myślę jednak, że warto dać im pewien kredyt zaufania. Liczę na to, że rozkręcą się oni w następnych, planowanych już częściach.
Na minus:
Przedstawienie Polaków – z jednej strony bardzo się cieszę, że Hollywood zaczyna umieszczać swoje historie w Polsce. Scenarzyści mogliby przygotować się jednak solidniej. To, że Fassbender mówi ze śmiesznym akcentem można jeszcze przeboleć. Czemu jednak do roli statystów nie zatrudniono Polaków, tylko Czechów i Amerykanów? W efekcie złych decyzji twórców, dialogi wypowiadane po polsku brzmią w filmie po prostu śmiesznie i sztucznie. Polski widz zamiast przeżywać dramatyczne sceny, nie wytrzymuje i wybucha gromkim śmiechem.
Dodam jeszcze, że dom Magneto, sądząc po architekturze, jest raczej typowym budynkiem w Nowej Anglii, a nie miejscem zamieszkania polskiego robotnika. Szkopuł tkwi w szczegółach. Gdy jesteśmy w stanie nader łatwo wytknąć błędy na tym polu, staje się to bardzo rażące.
Chaos – to odwrotna strona medalu owego bogactwa wizualnego i tematycznego, o jakim wspomniałem na początku. Chaos i przesyt był tutaj nieunikniony.
Jennifer Lawrence – lubię tę aktorkę, ale niedługo wyskoczy chyba z lodówki. Ostatnimi czasy pojawia się ona na dużym ekranie z męczącą częstotliwością i to w czołowych produkcjach. Jej rola w „X-Menach” zbliżona jest do tego, co widzieliśmy chociażby w „Hunger Games”. Aktorka nie przedstawiła nic nowego, pozostawiając mnie z poczuciem Deja vu.
Dialogi – delikatnie mówiąc, nie oczekujmy tutaj tekstów rodem z filmów Tarantino. Poziom dialogów oceniam na nieco tylko wyższy niż w filmie „Batman v Superman”. Zastanawia mnie, kiedy w końcu producenci zrozumieją, że przy wielomilionowej produkcji warto zatrudnić scenarzystę tylko od dialogów, aby uczynić je nie tylko naturalnymi, ale i wciągającymi.
Fabuła – akcja toczy się dynamicznie, są odpowiednie zwroty akcji i dramaturgia. Jednak pojawia się pewne ALE. Przeżycia emocjonalne bohaterów nie zrobiły bowiem na mnie wrażenia. Absolutnie nie czułem tego, co dzieje się na ekranie od strony ludzkiej, za wyjątkiem trzech przykładów – Magneto i jego tragiczna historia, Xavier odnajdujący swoją dawną miłość i Apocalypse z jego obsesją na punkcie władzy. Werbalizując swoje przemyślenia na ten temat, musiałem przenieść fabułę z pozycji neutralnej i zaliczyć do minusów. Widoczny jest mocny kontrast w tym obszarze z filmami „Batman v Superman” czy „Civil War”, gdzie naprawdę zależało mi na bohaterach.
Rozpocząłem pisanie tej recenzji zaraz po polskiej premierze „X-Menów”, kiedy byłem pozytywnie nastawiony do filmu. Dał mi on bowiem to, czego szukałem. Po minimalistycznym, zachowawczym świecie „Civil War”, „X-Men Apocalypse” zaoferował bogactwo stymulusów oraz kolorowy i gęsty świat. Wizualnie byłem usatysfakcjonowany.
Kończąc tę recenzje niemal miesiąc później, dostrzegam jednak, że fabuła filmu nie zapadła mi w pamięć. Mimo groźby szybkiego zapomnienia, nadal uważam „Apocalypse” za interesującą pozycję na coraz bardziej zdominowanej przez Marvela filmowej mapie superbohaterów.
OCENA: 6/10
Guli
Zwiastun / trailer:
źródło foto:
1. http://www.independent.co.uk/arts-entertainment/films/news/x-men-apocalypse-poster-jennifer-lawrence-strangled-oscar-isaac-rose-mcgowan-violence-against-women-a7063106.html
Zobacz także:
- Recenzja „Captain America: Civil War” >>
- Recenzja „Batman v Superman” >>
- Wszystkie filmy S-F 2016 roku >>