Reżyser filmu „Underwater”, William Eubank, znany jest miłośnikom science fiction z dwóch kameralnych i dość kontrowersyjnych filmów – „Love” z 2011 oraz „The Signal” z 2014 roku. Oba tytuły wyróżnia dobrze dopracowana i ciekawa warstwa audio-wizualna, oba też są na swój sposób nietuzinkowe i przez odmienność fabularną zyskały przychylność sporej części widowni. Były zatem podstawy, aby od produkcji „Głębia strachu” oczekiwać czegoś więcej niż tylko niezobowiązującej rozrywki. Jak wyszło finalnie? Zapraszam do poniższej recenzji.
- Tytuł: Underwater
- Tytuł polski: Głębia strachu
-
Premiera:
8 stycznia 2020 (Francja)
31 stycznia 2020 (Polska) - Reżyseria: William Eubank
- Zwiastuny ⇓
Film Underwater 2020 – Fabuła / Opis
Ekipa badaczy musi szukać bezpiecznego schronienia po trzęsieniu ziemi, które zdewastowało ich laboratorium, umieszczone na głębokości aż 11 kilometrów. Gdy szukają skutków trzęsienia i jego przyczyn, odkrywają, że w głębinach „coś” się przebudziło…
FILM GŁĘBIA STRACHU – RECENZJA / OPINIA
(Uwaga – mimo starań i pomijania szczegółów – poniższy tekst może zawierać pewne spoilery)
Kolejna produkcja scifi reżysera, film „Underwater”, rzuca nas w głębiny oceanu, na same jego dno, czyli aż 11 kilometrów pod powierzchnię wody. Użycie słowa „rzuca” nie jest przypadkowe, gdyż bez rozbudowanego wprowadzenia zostajemy przeniesieni od razu do korytarzy podwodnej bazy, gdzie główna bohaterka i cała załoga z marszu wpadają w poważne kłopoty. Szkoda czasu – już na „dzień dobry” zaczyna się walka o przetrwanie, podczas której dowiadujemy się nieco więcej o bazie i bliżej poznajemy kolejnych mało ciekawych bohaterów, a także szczątkowo odkrywamy, co kryje się za dewastacją stacji.
Oglądając film w jego pierwszej fazie poczułem się jakbym wylądował w którejś z popularnych gier komputerowych – trzęsienie ziemi na początku, które wrzuca mnie do jakiejś lokacji i zaczynam rozgrywkę, poruszając się po ciasnych korytarzach, zaglądając w każdą dziurę, by dowiedzieć się więcej o miejscu, w którym jestem i o tym jak przetrwać oraz znaleźć przyczynę katastrofy. Zatem jest dość schematycznie, ale na razie to nadmiernie nie przeszkadza i bez większych zgrzytów przyjmuję propozycje twórców na rozwój fabuły. Nawet nie przeszkadza stworzenie iście papierowej grupy ocalałych na czele z pokładowym błaznem (a jakże) – początkowo mocno rażącej postaci, która jednak zyskuje sympatię w trakcie trwania filmu. Nawet flagowa mina Kristen Stewart nie jest jeszcze nadmiernie odrzucająca.
To co najlepsze w filmie „Głębia strachu” znajdziemy właśnie w pierwszej połowie jego trwania. Niemal fizycznie odczuwa się ową tytułową głębię i ogromne ciśnienie wody napierającej z każdej strony i pragnące zgnieść bohaterów. Jest bardzo mrocznie, zimno, brudno i – co najważniejsze – klaustrofobicznie, a ciemna sala kinowa i dobre nagłośnienie potęguje jeszcze te doznania. Pomieszczenia, po jakich poruszając się ocaleni, są ciasne, a ściany zdają się zbliżać do siebie coraz bliżej z każdą upływającą minutą filmu. Jest naprawdę obiecująco i całkiem przyzwoicie od strony realizacyjnej. Czuć także napięcie i stawkę o jaką walczą bohaterowie. Ma się wrażenie obcowania z dość udaną mieszanką tematyki i akcji z takich filmowych tytułów jak „Otchłań”, „Lewiatan”, „Deep Star Six” oraz „Alien”, “Kula” czy po części nawet „Aliens”.
Problemy filmu „Underwater” objawiają się później, gdy doświadczamy kolejnych dużych nielogiczności oraz dłużyzn w postaci dennych rozmów o niczym, prowadzonych 11km pod wodą… Tak, okazuje się, że na dnie oceanu i przy niewyobrażalnym ciśnieniu można sobie trywialnie konwersować o głupotach z uśmieszkiem pod nosem, spacerując w nieco tylko wzmocnionym skafandrze, z lekkością właściwą dla niedzielnych przechadzek po parku. Ba, jeszcze robią to osoby bez należytego, wcześniejszego przygotowania – o czym dowiadujemy się na początku filmu.
Osobiście zacząłem odczuwać spore rozczarowanie, gdy uświadomiłem sobie, że twórcy filmu nie tylko całkowicie odeszli od elementów science, stawiając jedynie na fiction przez duże „F”, ale w ich arsenale straszaków pozostały im jedynie najprostsze jumpscare’y.
Klimat osaczenia i klaustrofobii stopniowo rozpływa się w drugiej części trwania filmu, by zniknąć całkowicie, jak część bohaterów w ciemnościach głębin.
Aż prosiło się, aby przedstawić jakiekolwiek rozwiązania naukowe i technologiczne, umożliwiające ludziom nie tylko samo oddychanie, ale i sprawne funkcjonowanie przy tak ekstremalnej dla człowieka głębokości. Już oddychanie cieczą w pamiętnej „Otchłani” Camerona przemawiało skutecznie do wyobraźni i uzmysławiało widzom, że sam kombinezon rodem ze StarCrafta nie wystarczy, by przeżyć na głębokości 7 mil. W „Głębi strachu” całą sferę naukową potraktowano po macoszemu, co zmarnotrawiło też wątek istot, z jakimi zmagają się bohaterowie. Ich odkrycie, niczym wyjęte z filmów science-fiction o pierwszym kontakcie z pozaziemskimi istotami, można było w ciekawy sposób rozbudować i inaczej pokierować fabułą niż to zostało zrobione, aby stopniowo odsłaniać kolejne aspekty tego unikalnego gatunku. Zamiast ciekawego elementu badań i eksploracji, sprowadzono rolę stworzeń polujących na załogę stacji do zaledwie instynktownych destruktorów i pseudo straszaków. Gdy tylko zobaczyłem je w pełnej krasie z miejsca przestały budzić we mnie grozę. Ich wybiórcze zachowania stały się też całkowicie pozbawione logiki. A już finałowa rozgrywka m.in. z ich udziałem zupełnie zabija resztkę powagi i jakiejkolwiek wiarygodności całego filmu.
Gra aktorska, zwłaszcza drugiego planu, nie stoi na wysokim poziomie. Nie pomogli także scenarzyści, którzy zrobili wiele, aby widz wręcz znienawidził kilka postaci – na czele z naiwną do bólu postacią stażystki, w którą z irytującą infantylnością wciela się Fiona Rene. Nie może zatem dziwić, że jedną z najlepszych scen filmu jest soczysty cios wymierzony w jej twarz. Naprawdę można poczuć ulgę ;).
Oponenci aktorskiego talentu Kristen Stewart po seansie „Głębi strachu” utwierdzą się w swoich przekonaniach. „Underwater” nie miał atutów by zmusić aktorkę do wyjścia poza swoją, znaną wszystkim, manierę i mimikę twarzy. Całkiem przyzwoicie jednak Kristen grała ciałem, a przeżywane przez nią emocje po części udzielały się widzowi.
Przy okazji tej postaci, czy ktoś może mi wyjaśnić, czemu w pierwszych scenach nosi ona okulary, a później przez cały film biega bez nich doskonale poruszając się w głębinowych ciemnościach i „hakując” każdy napotkany panel sterujący bez mrużenia oczu? Ona naprawdę nie miała kiedy i jak założyć szkieł kontaktowych.
Niemniej na tle pozostałych aktorów Stewart wypada całkiem przyzwoicie.
Najjaśniejszą postacią filmu jest jednak kapitan, dobrze zagrany przez Vincenta Cassela. Jednak także w przypadku tej postaci scenarzyści nie dali aktorowi możliwości wzbicia się na wyżyny swoich możliwości.
Film „Underwater” to nierówny horror, w którym obiecujący początek został roztrwoniony w dalszej części trwania tej produkcji, sprowadzając ją tylko do roli niezobowiązującej i prostolinijnej rozrywki. Sprawna realizacja, bogata w detale scenografia, udany podkład dźwiękowy oraz całkiem dobre efekty specjalne sprawią, że seans dostarczy Wam pewnej dawki klaustrofobii, trochę napięcia i iście głębinowego klimatu. Nie zabraknie też szczypty (dosłownie) grozy, wywoływanej jednak bardzo prostymi środkami (jumpscare). Niestety budowane od początku filmu napięcie szybko się ulotni, gdy zaczną się mniejsze i te naprawdę duże nielogiczności. Nawet jak na luźne kino rozrywkowe za mało jest tutaj elementów pokrywających się w nauce, które mogłyby nieco uwiarygodnić tą historię i pozwolić widzowi w nią głębiej wejść i uwierzyć. W efekcie otrzymaliśmy średni horror, który angażuje tylko do połowy jego trwania, tyle że z akcją umieszczoną głęboko pod powierzchnią wody – jedyny element, który może go wyróżniać z szarzyzny nijakich „straszaków”.
Żałuję, że twórcy nie wykazali się większą ambicją przy tworzeniu fabuły, zwłaszcza lekceważąc element fantastyki naukowej i stawiając jedynie na lekki w odbiorze element rozrywkowy. Film nie zostawia żadnej rysy na widzu i nie daje tematu do przemyśleń po seansie. Jedyne jego prozaiczne przesłanie sprawdziłoby się doskonale w podrzędnych horrorze, w którym bohaterowie uciekają przed bezdusznymi potworami/duchami/demonami (niepotrzebne skreślić). W filmie z łatką scifi wypada to jednak niefortunnie i nadmiernie powierzchownie, a wręcz jest smutne – okazuje się bowiem, że nawet jedno ludzkie życie jest ważniejsze niż prawo do życia być może całego gatunku, którego nie znamy i nie rozumiemy. Czy naprawdę wchodząc z buciorami w nie swój świat mamy prawo go rozdeptać, jak coś nam się przeciwstawi?
„Głębię (niemal bez) strachu” możecie niestety dość szybko zapomnieć po wyjściu z kina.
Zwiastun / Trailer
31 grudnia 2019 opublikowano TV spot, w którym możemy zobaczyć monstrum z jakim zmierzy się bohaterka:
Wcześniej, w połowie sierpnia, do Sieci trafił pierwszy, pełnoprawny trailer:
3 stycznia 2020 roku opublikowano natomiast krótki film „The Making of Underwater”:
źródło foto: imdb.com/title/tt5774060/mediaindex
Fantastyczny początek i środek filmu. Bardzo nie satysfakcjonujący koniec. Zaskakująco niska ocena tego filmu. Według mnie niezasłużona.
Ej, a mi się podobał ten film, w stylu obcego ale dobry był film, widziałam gorsze
Nie znalazłem na waszej stronie recenzji filmów Coś i Coś z 2011 roku. Jeżeli ktoś oglądał ten film, to może potwierdzić, że ten obcy w pierwszej części z 1982 roku miał pasożyta który go zmieniał, dlatego jego statek się rozbił na Ziemi. Ale już w tym nowym filmie z 2011 roku naukowcy stwierdzają, że to ten obcy przypominający czarnego kraba modyfikował DNA ludzi i już nie posiadał żadnego pasożyta.
no nie posuwałby się aż tak do takich uproszczeń. dawno już oglądałem te oba Cosie. W tym z 82 – krótka scena rozbicia statku kosmicznego na Ziemi ( a w zasadzie wlatywania w atmosferę) + w trakcie filmu doszli do wniosku ze pasożyt przejmuje komórki nosiciela, kopiuje je samemu robiąc z siebie wielką kopię/ klona organizmu (zachowując możliwości przemiany, odrywania kawałków, zarażania). W tej części z 2011 (a chronologicznie w fabule przed 82r) to mamy już odkryty po lodem cały okręt obcych , załogę obcych która zginęła przez własnie tego pasożyta/ obca formę życia/ obcego (obcy zabił obcych). Sposobu śmierci tej załogi nie można porównywać z OBCYM (film). Otóż zabity obcy w Coś i zabity Obcy w Obcym to dwa różne organizmy a człowiek z Coś i człowiek z Obcego ginęli inaczej. Może po prostu człowiek z Coś był odpowiednim nosicielem do przejęcia/sklonowania/podszycia się pod tą formę życia. A obcy z Coś już nie (albo mieli leki uniemożliwiającą aż taką formę przejęcia organizmu). W skrócie. Ja w Coś (1 i 2) nie widziałem aż tak bardzo rozwiniętego wątku obcych (tych z załogi i w ogóle obcego pasożyta) by móc cokolwiek więcej na mocnych podstawach domniemywać. Jest tam (niestety) wielkie niedopowiedzenie. NA marginesie: niektórzy upatrują pewnego połączenia Blade Runnera z Obcym bo podobny sprzęt i technologia. Ludzie – filmy sf robione w tym samym czasie w takiej samej technologii – no pewnie że mają coś wspólnego. To tak jak stara pamięć absolutna i Coś z 82r. (bo ten z 2011 to słabe cgi).