- Tytuł: Mad Max: Fury Road
- Polski tytuł: Mad Max: Na drodze gniewu
- Reżyseria: George Miller
- Scenariusz: Nick Lathouris, Brendan McCarthy, George Miller
- Premiera: 7 maja 2015 (świat), 22 maja 2015 (Polska)
Film „Mad Max: Fury Road” powstał z potrzeby i pasji człowieka, który w latach 79-85 poprzedniego wieku tworzył odnoszącą sukcesy postapokaliptyczną trylogię. George Miller, mimo 70 wiosen na karku, najwyraźniej pragnął wskrzesić w sobie młodzieńczy płomień i zarazić nim widza. Udało mu się to perfekcyjnie.
Nowa odsłona „Mad Maxa” stanowi esencję dawnej trylogii, wyciśniętą pod skrupulatnym okiem, niemal pedantycznego jej twórcy. Miller z wręcz chorobliwie precyzyjną dokładnością zadbał o dawne szczegóły, które chciał przemycić do nowej produkcji. Wyselekcjonował to, co najlepsze, odkurzył przyrdzewiałe elementy, nadał im blasku, zmodyfikował i sklecił w nowy, imponujący twór z miłością, oddaniem i cierpliwością zapalonego modelarza.
„Na drodze gniewu” najmocniej odnosi się do tego, co najlepsze, czyli „Wojownika szos”, lecz nie jest to, tak popularny ostatnio, remake. Miller ani nie hołduje swojemu dawnemu dziełu, ani go nie obraca w pastisz. W sposób bardzo finezyjny i inteligentny nawiązuje do niego, miesza znanymi elementy całego uniwersum i tworzy zupełnie nową jakość. Co ważniejsze „Fury Road” deklasuje pozostałe części serii w niemal każdym aspekcie filmowego rzemiosła, oczywiście z dużym naciskiem na samą akcję i jej szaleńcze tempo.
To co widzimy na ekranie, jest trudne do opisania i wręcz przechodzi ludzkie pojęcie. To czyste, niczym nie skrępowane, wysokooktanowe szaleństwo i totalna destrukcja!
What a lovely day! – Hasło przewodnie filmu, wykrzyczane przez opętanego ekstazą maniaka podczas szaleńczej jazdy, dobrze oddaje klimat nowego „Mad Maxa”. „Na drodze gniewu” to jazda bez trzymanki, z ciągłym dociskaniem gazu do dechy. Adrenalina gotuje się w żyłach widzów i nie przestaje bulgotać jeszcze długo po seansie.
Jak to osiągnięto?
Poprzez hipnotyzujące, dopieszczone do granic wyobrażenia sceny pościgu, pełne szczegółów zarówno na pierwszym, jak i dalszym planie, poprzez imponującą postapokaliptyczną kawalkadę, niespotykany melanż scen akcji, jakich nie widzieliśmy jeszcze nigdy, muzyki i zapierających dech krajobrazów.
Wszystko to stworzono przy niewielkim udziale efektów CGI, co w obecnych czasach wydaje się brzmieć niedorzecznie. Kaskaderzy mają tu prawdziwe pole do popisu, postapokaliptyczne machiny grzęzną w tumanach pyłu lub rozlatują się przy zderzaniach i są to pojazdy z namacalnego metalu, a nie efekt modelowania komputerowego. Całość prezentuje się niezwykle wiarygodnie i powoduje dociskanie widza do fotela.
Gdy do wspomnianych elementów dodamy jeszcze majestatyczne tła w postaci burzy piaskowej, bezkresnej pustyni, mokradeł ze „szczudlakami”, czy też oświetlone zimnym światłem księżyca grzęzawiska, otrzymamy iście poetycki obraz wszechogarniającej destrukcji. Wszystko co widzimy na ekranie wydaje się być na swoim miejscu, jest przemyślane i wdrożone z pełną premedytacją, jakby było nieodzowna częścią zdziczałego świata po upadku.
Nie dziwią nas nawet fanatycy walący w potężne bębny na jeżdżących platformach, ani oszalały gitarzysta plujący ogniem z główki instrumentu, czy banda psychopatów pragnących zginąć w chwale, kierujących się pokręconymi, zmutowanymi przesłankami. Wszystko jest szaleństwem na tyle dużym, że widz nie tylko mocniej rozszerza oczy, ale nawet momentami chętnie dałby się ponieść tej ekstazie na pograniczu życia i śmierci. Adrenalinowy amok zbiera swoje żniwo ;).
Finezja inscenizacji kolejnych starć między goniącymi, a gonionymi, podobnie jak błyskotliwość pojedynków wręcz, jest więcej niż godna odnotowania. Sposób przedstawienie czystej akcji, jest równie bezkompromisowy i zaskakujący, jak sam obraz postapokaliptycznego świata i zdziczenie człowieka.
Miller stworzył nową blockbusterową jakość, wielokrotnie przełamując utarte już schematy w sposobie stopniowania dramaturgii i dawkowania napięcia. Zaproponował swoje warunki, wg których szkoda ostudzać mięśnie walczących i lufy broni na zbędne pogadanki. Można bowiem naprawić zepsuty silnik bez przerywania jazdy i uporać się ze swoją przeszłością tocząc jednocześnie walkę z chordą maniaków. W wielu momentach, kiedy oczekujemy spowolnienia, reżyser serwuje nam jeszcze więcej, jeszcze lepszej akcji. Istne szaleństwo!
Na szczęście reżyser lituje się nad naszymi sercami i pozwala złapać oddech. Rozdziela film na kilka aktów kończącymi się długą sekwencją ciemnego obrazu. Po nich następuje logiczne spowolnienie, udanie wykorzystane na bliższe poznanie postaci i motywów nimi kierujących oraz pchnięcie rozgrywki na nowe tory.
Nie bez powodu dopiero teraz przejdę do fabuły „Fury Road”. Ona jest maksymalnie uproszczona i stanowi bowiem tylko niezbędny maszcik dla całego, potężnego żaglu doznań przygotowanych dla widza.
Poznajemy byłego gliniarza Maxa Rockatansky’ego (Tom Hardy), który jest dręczony wspomnieniami zmarłej rodziny. Max zostaje schwytany przez wysłanników samozwańczego watażki (Immortan Joe), który zdobywa władzę i oddanie swoich fanatyków dzięki monopolowi na wodę. Resztka wygłodzonej i brudnej ludzkości żyje na jego łasce. Jego podwładna, szanowana Imperator Furiosa (Charlize Theron) buntuje się i porywa nałożnice tyrana. W pościg za zbiegami rusza cała armia Joe’go, a w ten popłoch zostaje wciągnięty Max, oczywiście wbrew swej woli. Reszta to trzymająca widza za gardło walka o przetrwanie bohaterów ucieczki, jak i samego Maxa.
Wbrew pozorom, tak banalna fabuła oraz nacisk na aspekt akcji i widowiskowości, nie stanowi wielkiej wady filmu, ani nie powinien z góry być skazywany na przekreślanie działa przez osoby unikające widowiskowych blockbusterów. „Mad Max: Fury Road” jest kolejnym filmem (po np. „Kill Bill vol. 1”), który potrafi przykuć uwagę widza innymi atutami niż zawiłości dobrze skonstruowanej, skomplikowanej fabuły.
Śledzenie uniwersalnego języka przemocy, instynktownych odruchów bohaterów i ich szybkich decyzji oraz działania na polu walki w bezpośrednim zagrożeniu życia jest równie hipnotyzujące, co stopniowe odkrywanie wielkiej tajemnicy najlepszych thrillerów i kryminałów.
Bohaterowie mogą dawkować słowa i milczeć przez kilkanaście minut, a mimo tego nie tylko nie tracą naszej uwagi, co poprzez mimikę przekazują także cały wachlarz emocji. Jesteśmy z nimi, kibicujemy im i przeżywamy ich porażki. Bez udziału słów odbieramy zalążki wzajemnego zaufania, szacunku i więzi między bohaterami, jak i żalu po stracie bliskich.
Gra aktorska stoi na wysokim poziomie, mimo iż nie dykcja czy modelowanie głosu ma tutaj największe znaczenie. Najważniejsza jest mimika i … sprawność fizyczna.
Tom Hardy godnie zastąpił Mela Gibsona i bez zgrzytów wcielił się w rolę małomównego, stroniącego od towarzystwa twardziela. Osobiście cieszy mnie niezmiernie, że twarz Hardy’ego nie wypełniała ekranu z natarczywą częstotliwością. Max robił swoje kiedy trzeba i kiedy trzeba było, odsuwał się w cień. Bardzo wyważona rola.
Dzięki temu i dość niespodziewanie na pierwszy plan wysuwa się Furiosa, wyrazista postać wybornie zagrana przez Theron. To jest jej film! W świecie, w którym buzuje adrenalina, a testosteron aż się przelewa – główną rolę odgrywa silna i wielce zdeterminowana kobieta, która ma na tyle odwagi by spróbować obalić męskiego tyrana. Ciekawy wydźwięk feministyczny.
Miller jednak zgrabnie balansuje pomiędzy skrajnościami i nie pozwala, aby którykolwiek z wątków stał się bezwzględnie dominujący, a jakakolwiek postać nad wyraz potężna. Wszyscy tutaj pozostają tak, czy inaczej uzdolnionymi ludźmi, ale jednak tylko ludźmi, którym bardzo daleko do superbohaterów.
Na seansie nowego „Mad Maxa” poczułem się nieco jakbym cofnął się w czasie. Takiego filmu jaki zaserwował mi Miller nie widziałem od dawna, gdyż z definicji już się takich nie robi. Na swój sposób jest on bowiem autorski, bardzo brutalny, jednocześnie zaskakująco wytrwały w swojej powadze. Aby w blockbusterze zepchnięto komediowe wstawki na zupełny margines i oszczędzono widzowi bzdurnych tekstów robionych pod publiczkę?
To podkreśla jedynie, że „Na drodze gniewu” nie jest zwykłych blockbusterem, lecz pewnym zjawiskiem, które będzie wspominane latami. Niezwykle intensywny i narzucający niepokojącą wizję przyszłości nawet lepiej niż „Wojownik szos”. Wizualnie wręcz doskonały, z poetycką nutą i z namacalną, przerażająco szczegółową scenografią. Czy Wam również chciało się pić, gdy pokazywano strumień wody na pustyni? Ja byłbym gotów nawet się w nim wykąpać ;). Osobiście po wyjściu z kina czułem również zgrzytanie piachu między zębami.
Aby tego wszystkiego było mało film wzbogacono mocnym, charakterystycznym i co ważne udanym podkładem muzycznym, który obowiązkowo znajdzie się na mojej półce.
Można żałować, że od strony fabularnej film jest nadmiernie uproszczony, że przez 90% czasu jego trwania oglądamy „tylko” efektowną rozwałkę. Niemniej „Mad Max: Fury Road” od strony zdjęć, montażu, koncepcji, aranżacji i techniki jest bardzo bliski ideałowi. Film ten jest wzorcowym przykładem, jak przy małej ilości dialogów i scenek rodzajowych, stworzyć pełnokrwistych bohaterów kina akcji. Jak widać można zrobić film, w którym wszystko się rozlatuje, zwłoki latają w powietrzu, a człowiek wbrew logice jest tym wszystkim przejęty, czuje atmosferę i stawkę, wie komu należy kibicować, a komu życzyć jak najgorzej, pochłania klimat i ciągle, ciągle mu mało, a oko nie czuje zmęczenia.
Panowie i Panie – Przekonajcie się na własne oczy jak piękna może być destrukcja i jak szalony może być świat. Tylko nie zapomnijcie zapiąć pasów :).
OCENA: 9/10
Nie można liczyć na lepsze podsumowanie jakości filmu, jak ostatnia edycja Oscarów. Film George’a Millera otrzymał aż 6 złotych statuetek w kategoriach:
- Najlepsza charakteryzacja
- Najlepsza scenografia
- Najlepsze kostiumy
- Najlepszy dźwięk
- Najlepszy montaż
- Najlepszy montaż dźwięku
źródło/foto:
1. fc04.deviantart.net
2. cdn3-www.superherohype.com
3. i.imgur.com
4. www.fangoria.com
5. www2.pictures.zimbio.com
6. boomstickcomics.com
Dr. Gediman
Polecamy:
- „Droga” i „Księga ocalenia” – powrót kina postapokaliptycznego
- Film „Ex Machina” – recenzja
- Wszystkie filmy Science-Fiction 2015 roku
Niestety się z opinią nie zgodzę.
Film zabił pierwotny klimat Mad Maxa. Nudny po prostu nudny
Cóż jak się akurat nie nudziłem przez nawet minutę, co już niestety miało miejsce w ostatnim starym Mad Maxie.