Film „Godzilla: Resurgence” / „Shin-Gojira” (2016) – Recenzja

 

  • tytuł: Godzilla: Resurgence / Godzilla: Odrodzenie
  • tytuł oryginalny: Shin-Gojira
  • premiera: 29 lipiec 2016 (Japonia)
  • reżyseria: Hideaki Anno, Shinji Higuchi
  • scenariusz: Hideaki Anno
  • zobacz zwiastuny >>

 

FILM GODZILLA RESURGENCE / SHIN GODZILLA –  RECENZJA / OPINIA

Premiera „Shin Godzilla” (znanego również pod tytułami „Shin Gojira” i „Godzilla: Resurgence”) była olbrzymim wydarzeniem nie tylko w świecie filmów kaiju, ale science-fiction w ogóle. 12 lat pozwolili Japończycy spać swojemu kochanemu potworowi na dnie morza, ale współpraca z Legendary Pictures nad amerykańską „Godzillą” z 2014 r. spowodowała, że słynna wytwórnia Toho podjęło męską decyzję – Gojira powraca do Tokyo!

Za reżyserię tego dzieła zabrali się Hideaki Anno (znany nam głównie jako współtwórca „Neon Genesis Evangelion”) i Shinji Higuchi. Studio zaangażowało do filmu takich aktorów jak Hirokiego Hasegawe, Satomi Ishiharę, czy Yutake Takenouchi (nazwiska nam nic nie mówiące, ale w Japonii bardzo popularne). Japońska premiera odbyła się w lipcu 2016 r.

Jakkolwiek może to się wydawać niebywałe, to przy całym bogactwie filmów z ponad 60-letniej kariery Godzilli, muszę brać pod uwagę, że są tacy, którzy widzieli jedynie amerykańską wersję z 2014 r., a nowe i błyszczące (a co najważniejsze, rozpoczynające od zera kolejny cykl) „Shin Godzilla” uznają za doskonały moment, aby zapoznać się z filmami wyprodukowanymi w macierzystym kraju potwora.

Uwaga, jednak! To, do czego ludzie, którzy wychowali się na oryginalnych „Godzillach” są przyzwyczajeni, może dla innych być nieco trudne do przełknięcia. Chodzi o japońskość. Należy pamiętać, że to nie tylko inny teren do zniszczenia dla potwora, ale japoński styl i sposób prowadzenia narracji, japońskie priorytety, sytuacja polityczna i nawet zasady funkcjonowania rządu (dla większości z nas kompletnie obce i niezrozumiałe), a także japoński humor i typowa japońska drama oraz patos.
To są rzeczy oczywiste, ale dla niektórych to skok kulturowy może okazać się największym monstrum tego film. Widzowie przyzwyczajeni do kina zachodniego mogą się po prostu od tej ‘japońskości’ odbić. Nie piszę tego, aby kogokolwiek zniechęcić, ale Japonia to kraj specyficzny i takie też są japońskie filmy. Należy mieć to na uwadze.

Główną różnicą jaką zauważymy w stosunku do amerykańskiej Godzilli jest wyraźne położenie nacisku na pewne grupy (wojsko, rząd, naukowcy), a nie na jednostki. Teoretycznie głównym bohaterem jest Rando Yaguchi, który jako pierwszy podejrzewa, że dziwne zjawiska mające miejsce na morzu mogą być spowodowane przez żywą istotę (oczywiście nikt mu nie wierzy). Sympatyczny, choć nerwowy Japończyk będzie nam towarzyszył przez cały film, ale w praktyce nie zdołamy z nim nawiązać prawdziwej więzi. Nie za bardzo będzie kiedy.
Poznamy również zabawną Kayoko, przedstawicielkę rządu USA, która rozerwana będzie między lojalnością do Ameryki, a ojczystego kraju. Takich postaci pojawi się w „Shin Godzilla” więcej. Będą nam się wydawać interesujące, ale żadnej z nich nie zdołamy dobrze poznać.

Film „Shin Godzilla” to taka produkcja, która jednocześnie rozwija się szybko i wolno. Potwór (w swojej wstępnej, niespotykanej dotąd formie) zaatakuje miasto już w pierwszych minutach dzieła. Nie będzie tu mozolnego budowania napięcia, jak w amerykańskiej Godzilli. Nie będzie usypywania fabularnej otoczki, przedstawiania głównych bohaterów i ich problemów osobistych, które były tak wyraźnym tłem dla ataku potwora w filmie Garetha Edwardsa. Japończycy wyraźnie dają do zrozumienia, że w ich produkcji pierwsze skrzypce gra potwór i nie potrzebuje on prywatnych ludzkich dramatów, które miałyby stanowić usprawiedliwienie dla pokazania na ekranie jego niszczycielskich zapędów.

Dlaczego w takim razie napisałem, że akcja rozwija się także wolno? Bowiem takie wrażenie będziemy po prostu odnosić. Godzilla będzie długo ewoluowała, zatem minie dobre pół godziny z hakiem zanim ujrzymy jej ostateczną formę (o samym wyglądzie potwora napiszę później). W międzyczasie czekają nas długie (nieraz irytująco) sceny z obrad sztabu kryzysowego. To absolutnie nie jest nowość w japońskich „Godzillach”, ale mam wrażenie, że tutaj jest tego jeszcze więcej. Politycy będą się naradzać, wojsko będzie opracowywać strategie, a naukowcy będą prowadzić badania. I tak przez większość filmu będziemy skakać ze scen, w których Godzilla niszczy miasto, do scen w których ludzie główkują jak ją powstrzymać.

Japończycy mają w filmie dużo rozterek. Pomijając ogrom zniszczeń powstałych w wyniku pogromu jaki stwór czyni, dochodzą dylematy związane z użyciem odpowiedniej broni, rozgryzienia mechanizmu biologicznego Godzilli, ogarnięcia terenów napromieniowanych przez jego radioaktywny „chuch”, czy też wpływ prowadzonych w tym samym rejonie militarnych działań Amerykanów. Pewnych zawiłości oczywistych dla Japończyków, my po prostu nie pojmiemy bez odpowiedniej wiedzy na temat historycznego kontekstu. Raz na jakiś czas ukazywana nam jest, w formie telewizyjnego reportażu, skala destrukcji jakiej Godzilla dokonała i wszelkiego rodzaju konsekwencje jakie za tym idą, takie jak ewakuacja ludności z napromieniowanego obszaru, czy reakcja reszty świata (czyt. USA) na pojawienie się monstrum i nieuniknione zagrożenie jakie się z tym wiąże.
Tak naprawdę cały film przypomina reportaż. Obserwujemy na jakich zasadach funkcjonuje Japonia w obliczu kataklizmu i jaką drogą próbuje sobie z problemem poradzić.

Przyzwyczajono nas do tego, że Godzilla, poza deptaniem budynków, walczy zazwyczaj z jakimś innym stworem kaiju. Jednak w wypadku filmów rozpoczynających nową serię (to już czwarta), zawsze mamy do czynienia tylko z Godzillą, która objawia się ludzkości po raz pierwszy, by ją unicestwić (przynajmniej tak się wydaje). Opowiada nam się wtedy z grubsza tę samą historię, ale ubarwioną bardziej współczesną problematyką. O ile nie jestem fanem rebootów jako takich, w przypadku Godzilli podoba mi się, że raz na jakiś czas ta seria znika z radaru widzów, po czym odradza się nowa, świeża i dostosowana do aktualnych czasów. Niestety tym razem odniosłem wrażenie, że poza częścią wizualną, nie zmieniło się wystarczająco dużo.

Twórcy filmu „Godzilla: Resurgence” sugerują nam, że głównym jego meritum jest przesłanie antynuklearne, a nawet odnoszą się także do zagrożeń związanych z trzęsieniami ziemi i powstałych w ich efekcie tsunami, jak te, które nawiedziły Tohoku w 2011 r. Nie ma co się jednak oszukiwać – to już było i mimo, że Toho nawiązuje do innych katastrof, to robi to w taki sam sposób. Problematyka jest tutaj podana nieco niedbale, jakby upchnięta między jedną scenę, a drugą.

Nieco ciekawiej prezentuje się wątek, w którym Kraje Zjednoczone podejmują decyzję, aby zaatakować potwora bronią atomową, na co rząd Japoński kategorycznie nie chce się zgodzić, ale nie ma wyboru. Zmusza go to do szybkiego opracowania i zrealizowania innego planu, który uchroni państwo przed krzywdzącą ingerencją zachodu (zależności między Japonią, a Stanami Zjednoczonymi, to kolejna lekcja z historii Kraju Kwitnącej Wiśni). Mimo wszystko, motywy te nie robią już takiego wrażenia jak w oryginalnej „Godzilli” z 1954 roku (ani nawet w „Powrocie Godzilli” z 1984 r.). Zabrakło tu czegoś nowego, czegoś co (jakkolwiek okrutnie to brzmi) jeszcze nie spowszedniało. Dla Japończyków zagrożenie atakiem nuklearnym nigdy nie przestanie być kwestią dużej wagi, ale postać Godzilli jako metafora tego zagrożenia zaczyna powoli tracić na znaczeniu, przynajmniej w kontekście nowego filmu.

Pomarudziłem trochę na temat treści „Shin Gojira”, zatem dla odmiany przyjrzę się stronie formalnej.
Po pierwsze – efekty. Nowa japońska Godzilla zaszokuje nawet (a może zwłaszcza) zatwardziałych fanów. Już pod koniec serii Millenium, Japończycy pokazali, że oswajają się powoli z CGI, ale nadal królowały gumowe stroje i kartonowe wieżowce. Od tamtej pory minęło trochę czasu i wraz z „Godzilla: Resurgence” Toho pomału, acz śmiało prezentuje nową jakość. Połączono tu aktora w gumowym stroju i grafikę komputerową (poprzez motion-capture). Osobiście, jestem zdecydowanie większym fanem praktycznych efektów, ale muszę przyznać, że film wygląda świetnie.

W przeciwieństwie do wielu twórców z zachodu, Japończycy wiedzą jak zbalansować użycie komputerów oraz kukieł i makiet. Zgodnie z hucznymi zapowiedziami, nowy Godzilla jest rzeczywiście najbardziej upiorny w historii istnienia tego stwora, ale to już zasługa Mahiro Maedy, który go zaprojektował oraz Takayukiego Takeyi, który opracował makietę. Powiem nawet, że stwór przeszedł chyba najbardziej radykalną przemianę od początku swojego istnienia. Jak wspomniałem już wcześniej, monstrum przechodzi w trakcie filmu ewolucję i objawia nam się w przynajmniej trzech różnych obliczach.
Wraz z nowym wizerunkiem Godzilli przybyły nowe umiejętności (np. ciskanie promieniami prosto z grzbietu), a wszystko to wygląda w „Shin Godzilla” bajecznie. Pod tym względem naprawdę nie mogę się do niczego przyczepić.

Muzyka autorstwa Shiro Sagisu czasami prezentuje niesamowicie wysoki poziom (zwłaszcza podczas scen, w których Godzilla atakuje miasto), a innym razem trąci lekko tandetą (westernowe motywy lub kliszowe ciężkie gitary). Generalnie jednak jest zdecydowanie lepiej niż gorzej. Nieraz włos nam się zjeży na głowie kiedy monstrum będzie taranowało budynki przy akompaniamencie kompozycji Sagisu. Wykorzystano też oczywiście słynny motyw główny autorstwa Akiry Ifukube i wierzcie mi, nie zestarzał się on w ogóle.

 

Czas na podsumowanie.
Jeżeli kochacie Godzillę samą w sobie i nie potrzeba Wam zbyt dużo uzupełnień w formie dodatkowych wątków fabularnych lub gościnnego udziału innych potworów, to film „Godzilla: Resurgence” powinien Wam się spodobać. Mimo tego, że film reklamowany jest jako tradycyjna przestroga przed użyciem bomby jądrowej, a scenariusz pozornie trzyma się głównie grupy ludzi, to w rzeczywistości jest to film przede wszystkim o Godzilli i gloryfikujący tego legendarnego potwora.

Godzilla jest narodowym skarbem Japonii. Mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni kochają go niezależnie od tego, czy na filmie niszczy ich kraj, czy go broni. Widać to zresztą po ocenach. W Japonii „Shin Godzilla” został okrzyknięty arcydziełem, na zachodzie zaś oceny były zdecydowanie chłodniejsze. Wynika to nie tylko z miłości do ich ulubionego potwora, ale z prostego faktu, że Japończycy po prostu rozumieją ten film w całej jego japońskości.

Ta bariera, o której pisałem na początku tekstu, może sprawić, że niektórzy będą mieli z nowym filmem serii spory problem. Do tego przydługie sceny z udziałem polityków, mozolne analizy działania potwora, brak pobocznych wątków, o które przeciętny widz spoza Japonii mógłby się zaczepić. Nawet Amerykanie pojawiający się w tym filmie wydają się zbyt przerysowani, aby traktować ich obecność poważnie.
Mimo to, jeśli już wdrożymy się w klimat filmu i oswoimy z jego cechami, to robi się naprawdę przyjemnie i okazuje się, że mamy do czynienia z całkiem dobrą „Godzillą” (choć do klasyków serii jej daleko).

W skrócie: na plus – nowa Godzilla (wygląd i umiejętności), doskonałe efekty, po części muzyka oraz niepowtarzalny klimat oryginalnej Japońskiej Godzilli prosto od Toho.
Na minus – niekończące się narady, wyłaniająca się czasami ze scenariusza nuda oraz (mimo wszystko) niewykorzystany w 100% ekranowy potencjał potwora.

Miłośnicy Godzilli nie potrzebują dodatkowej zachęty z mojej strony. Dla nich, mimo pewnych mankamentów filmu,  jest to pozycja obowiązkowa. Ocenę dwualienkową podaję dla pozostałych czytelników. Odbiór japońskich filmów, to kwestia bardzo indywidualna, ale szczerze polecam spróbować. Premiera każdego nowego filmu o Godzilli, to duże wydarzenie w świecie kina science-fiction i warto dać im szansę!

 

OCENA :


Jonesy

 

 

  • Trailer / zwiastun

Trailer #2:

Trailer #1

Ciekawy artykuł? Doceń naszą pracę:
[Głosów: 21 Średnia: 3.7]
Komentarze (0)
Dodaj komentarz