- tytuł: Batman v Superman: Świt sprawiedliwości
- tytuł oryginalny: Batman v Superman: Dawn of Justice
- premiera: 1 kwietnia 2016 (Polska), 20 marca 2016 (świat)
- reżyseria: Zack Snyder
- scenariusz: Chris Terrio, David S. Goyer
Fabuła:
Ścieżki superbohaterów krzyżują się. Batman obawiając się niemal boskich i nieujarzmionych mocy Supermana, stara się zdobyć na niego „smycz”. Gdy obaj toczą walkę między sobą, powstaje nowe zagrożenie nie tylko dla miasta, ale i całej ludzkości…
Recenzja:
Na wstępie tej recenzji muszę zaznaczyć, iż daleko mi do fana komiksowych przygód o superbohaterach. Z takim samym dystansem podchodzę do ekranizacji owych rysowanych powieści. Film „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” oceniam chłodnym okiem osoby nie odczuwającej emocjonalnej więzi z bohaterami produkcji. Na seans wybrałem się z ciekawości, aby wyrobić sobie własną opinię na temat filmu, wokół którego robiono sporo medialnego szumu i który budził skrajne emocje u miłośników postaci nie tylko z uniwersum DC Comics, ale i Marvela. Mówiąc kolokwialnie – temat starcia Batmana z Supermenam „ani mnie nie grzeje, ani nie ziembi”. Idąc na seans pragnąłem po prostu dobrze bawić na filmie fantastycznym. Po seansie niestety nie mogłem wyzbyć się wrażenia, iż czas spędzony w kinie mogłem spożytkować bardziej produktywnie na inne czynności.
O tym, że będę doświadczał słabego jakościowo kina, przekonałem się już przy pierwszych scenach filmu. Otóż Bruce Weyne (Ben Affleck) widząc siejące zniszczenie „starcie tytanów”, dzwoni do swojego biurowca, nakazując pracownikom opuścić budynek. Pracownicy dopiero wówczas opuszczają stanowiska pracy i starają się ewakuować. Zaraz, zaraz… Czyżby każda z tych osób startowała w konkursie na pracownika dekady? Z okien biurowca widać panoramę destrukcji, lada moment wieżowiec obróci się w perzynę, a pracownicy biernie się przyglądają i nie opuszczając stanowisk. Dopiero telefon szefa uświadamia im, że na pracy świat się nie kończy i warto powalczyć o własne życie. Owszem, czepiam się, ale (anty)wiarygodność tej sceny boleśnie zakuła mnie w oczy. Po cichu wówczas pomyślałem – jak tak zaczyna się film, co będzie później?
Przytoczony fragment jest zaledwie jedną z wielu scen, w których gwałtownie rozprasza się pozornie budowana dramaturgia, a reżyser uzyskuje odwrotny efekt od zamierzonego. Zamiast bowiem wzrostu napięcia, doświadczałem raczej zakłopotania. Czy reżyser naprawdę myślał, że bez wahania zaakceptuję równie niedorzecznie zaprezentowany rozwój sytuacji?
Wspomniany mankament to zaledwie kropla w morzu wad „Batman v Superman: Dawn of Justice”. Zack Snyder zrobił bowiem film nieudolnie zlepiający wiele oderwanych od siebie wątków i postaci, w którym trudno doszukać się spójnej linii fabularnej. Widz, oglądając film, przeskakuje między mniej lub bardziej efektownymi scenami, między postaciami często wyskakującymi niczym królik z kapelusza, między kolejnymi, odrębnymi wątkami fabularnymi, nie mając poczucia, iż wszystko to, na co patrzy, stanowi integralną całość i element wciągającej opowieści.
Film odebrałem jako dziwną formę przydługiego trailera, stworzonego chaotycznie z krótkich wstawek dosztukowanych z innych produkcji filmowych. Wiele scen nie tylko nie pasuje do tego filmu, ale co gorsza nie wnosi fabularnie nic godnego odnotowania. Są to pewnego rodzaju przebłyski, skrawki jakiejś większej całości, które mogą za parę lat ułożyć się w jakąś sensowną całość, gdy obejrzymy wszystkie planowane na najbliższe lata filmy z uniwersum DC. Obecnie jednak stanowią one cechę szczególną filmu „Batman v Superman” – niespójny aglomerat motywów i postaci, sprawiający wrażenie nieprzemyślanego. Mówiąc dosadnie – to bajzel, którego reżyser nie potrafił opanować.
Film „Batman v Superman” cierpi także na przypadłość nadmiernie skrótowego zarysowania bohaterów. Niejasne są motywacje napędzające działania niemal wszystkich postaci pojawiających się w filmie. Co stanowi przyczynę ich determinacji, dlaczego podejmują takie, a nie inne decyzje? Przez cały film nie potrafiłem „wejść w skórę” żadnego z bohaterów, nie potrafiłem utożsamiać się z kimkolwiek, gdyż brakowało mi niezbędnych do tego informacji. Twórcy filmu, poprzez lakoniczne rozpisanie wszystkich postaci, pozbawili widza możliwości ich stopniowego odkrywania. W efekcie nie potrafiłem ocenić kogo i dlaczego mam dopingować i czy dopingowanie kogoś będzie tutaj w ogóle na miejscu.
W tym elemencie najgorzej spośród postaci wypadł Lex Luthor (Jesse Eisenberg), któremu w filmie poświęcono nawet sporo czasu, dodam, że dość nieproduktywnie. Eisenberg zagalopował się w odtworzaniu swojej roli. Najwyraźniej chciał wzorować się na legendarnej już postaci Jokera stworzonej przez Heatha Ledgera w „Mrocznym Rycerzu”. W efekcie otrzymaliśmy przerysowaną, groteskową i niewiarygodną wersję złoczyńcy, którego motywy działania są kompletnie niejasne.
Tak przedstawionemu Lexowi mimo wszystko udało się w pewien sposób zaznaczyć swoją obecność w filmie, w przeciwieństwie do całej rzeszy innych bohaterów z Wonder Woman na czele.
Gal Gadot jako niezłomna amazonka prezentuje się całkiem dobrze wizualnie i w zasadzie tym stwierdzeniem mógłbym wyczerpać temat ‘zaistnienia’ owej postaci w „Batman v Superman”. Przewija się ona gdzieś na dalszym planie, niby coś konszachtuje, jednak twórcy filmu nie zrobili nic, aby zainteresować tym widza. Wonder Woman po prostu jest, by być. Być może jej pojawiania się na tle scenografii wprowadzono tylko po to, aby widz nadmiernie się nie zdziwił, gdy w finałowym pojedynku okazuje się chwilowo jedną z wiodących postaci (przy okazji – jej atrybut potrafiłby przyprawić o kompleksy Kapitana Amerykę ;) ).
O pozostałych postaciach dalszego planu powiem tylko tyle, że są członkami Justice League, a zatem pojawiają się tylko po to, aby zareklamować kolejny produkt DC. Aż dziw bierze, że nikt z nich nie miał na sobie koszulki z datą premiery kolejnego filmu reżysera ;).
Ach, prawie zapomniałbym wspomnieć o głównym przedstawicielu ‘ciemnej strony mocy’, wygenerowanym komputerowo trollu jaskiniowym vel Doomsday, który przypomina wściekłego psa spuszczonego ze smyczy. Owe monstrum nie grzeszy przejawem inteligencji, najchętniej zniszczyło by wszystko to, co spotka na drodze, wydzierając się przy tym i świecąc oczami. Ot przerośnięta masa mięśni, typowa bezwolna maszynka do zabijania.
Nietypowo opinię na temat głównych bohaterów filmu zostawiłem sobie na później, gdyż są to najaśniejsze postaci produkcji. Stopniowo zatem zaczynam pisać o pozytywnych stronach dzieła Snydera.
Superman, grany przez Henry’ego Cavilla, dobrze wciela się w rolę ‘super superbohatera’. Ze wszystkich postaci jemu jednak było najłatwiej zaistnieć w tej produkcji, gdyż jego historię i motywy nim kierujące poznaliśmy już w osobnym, poświęconym tylko jemu, niedawnym filmie. W „Batman v Superman” nie zepsuł dobrego wrażenia. Myślę, że wielu widzów myśląc o Supermanie, przez długi jeszcze czas będzie automatycznie kreowało w myślach wizerunek stworzony przez Cavilla.
Pojawia się jednak duże ALE.
W kluczowej dla filmu scenie, której nie będę spoilerował, los tego bohatera pozostawał mi wielce obojętny, a z samego założenia powinno być zgoła odmiennie. Nie jestem jednak przekonany, czy winą za ten stan rzeczy obarczać samego aktora, czy raczej ciemięgi należą się scenarzystom i reżyserowi za nieumiejętność zarażenia widza dramaturgią finałowych zmagań. Coś tu ewidentnie poszło nie tak, jak powinno.
Największym wygranym filmu Snydera jest Ben Affleck, który wcielił się w rolę Bruce’a Wayne’a / Batmana. Po pierwszych zwiastunach produkcji należałem do grona malkontentów, którzy uważali, że dobór aktora do roli słynnego 'człowieka-nietoperza’ był najgorszym z możliwych. Affleck potrafił się jednak obronić i stworzył unikalną postać. Poznajemy bowiem Batmana realnie przygniecionego przeszłością i ciężarem odpowiedzialności za innych, którego nie stać nawet na mimowolny uśmiech na spotkaniach bez peleryny. 'Nowy Batman’ przestaje się zabawiać z przestępcami, nie wierzy do końca w system sprawiedliwości, to on ją wymierza, kiedy uzna to za stosowne. Nie oszczędza w środkach by osiągnąć cel, nie boi się krwawych konfrontacji.
Mit do bólu sprawiedliwego Batmana, kryjącego się po kątach i w cieniu, szybko upada w filmie Snydera.
Dla wielu fanów klasycznej moralności tej postaci, działania 'człowieka-nietoperza’ w „Batman v Superman” mogą okazać się niedozaakceptowania. Reżyser mocno tutaj zaryzykował, przedstawił coś, czego miłośnicy superbohaterskiego kina jeszcze nie widzieli i być może nawet nie chcieli widzieć.
Osobiście zaskakująco łatwo przyjąłem jednak ową rewolucję Snydera, ale jak zaznaczałem we wstępie, daleko mi do oddanego fana postaci Batmana. Dla mnie to intrygująca odmiana.
Zdaję sobie sprawę z subiektywności odczuć różnych widzów, ale mi natomiast zupełnie nie przypadła do gustu uzbrojona w metal wersja nietoperza przy starciach z Supermanem. Pancerny Bat-Mech przykrył wszelkie walory zwykle gibkiej i zwinnej postaci. Nawet nie wyobrażam sobie odczuć grymaśników, którzy narzekali na zbyt obłożonego zbroją Christiana Bale’a w produkcjach Nolana.
Mówiąc o jaśniejszych stronach filmu, muszę wyróżnić epicką, wzniosłą muzykę autorstwa Hansa Zimmera i Junkie XL, która niejednokrotnie wzmacniała doznania nawet w słabo rozpisanych scenach. Niestety błędy w sposobie prowadzenia narracji powodowały, że wspomniana wzniosłość muzyki nie pasowała momentami do dramaturgii w oglądanych scenach, gdyż tej po prostu nie było. Kilkakrotnie będąc przywróconym do pionu przez mocne kompozycje, bezowocnie szukałem na ekranie napięcia, które powinno im towarzyszyć.
Duże brawa należą się twórcom za zdjęcia i efekty specjalne. Kilka obrazów budziło wręcz zachwyt, dzięki udanemu melanżowi kadru, światła i cienia. Efekty specjalne były bardziej wyważone niż w osobnym filmie o Supermanie. Nie przytłaczały one całości obrazu, mimo iż stanowiły jego istotną część.
Mimo wspomnianych zalet nie mogę być łagodny w podsumowaniu filmu „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości”.
Do całego tematu konfrontacji superbohaterów nie mam szczególnego sentymentu, a jego brak u widza obnaża wady tej produkcji jako dzieła kinematografii.
Wątek rozliczania Supermana za szkody wyrządzone przy ratowaniu Ziemi jest za mocno rozwleczony. Ileż bowiem można prawić o oczywistościach?
Tytułowemu 'pojedynkowi tytanów’ bliżej do farsy niż do pełnoprawnego głównego wątku produkcji. Twórcy przygotowują widza do starcia herosów przez pół filmu. Gdy do niego dochodzi, trwa on przez kilka ciekawych minut, poczym kończy się gwałtownie bez większego sensu, a bohaterowie niemal natychmiast zapominają o piętrzących się przez cały film zwadach. Zbyt szybka zmiana frontu bohaterów wobec siebie znów godzi w wiarygodność zdarzeń, a na twarzy widzów może zrodzić się grymaz zażenowania.
Film „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” to chaotyczny zlepek momentów wyciągniętych z kilku mało powiązanych ze sobą filmów. Sposób powiązania wątków, motywów i postaci woła o pomstę do nieba. Twórcom zabrakło pomysłu na dobre zlepienie obiecujących elementów.
Bohaterwie są przedstawieni w sposób nadmietnie skrótowy i przerysowany. W ich usta scenarzyści włożyli pompatyczne dialogi, poważnie brzmiące przemowy, które miały nadać filmowi większej powagi. Niestety do fabuły nie wnoszą one zbyt wiele, a bez wiarygodności czy to postaci, czy kolejnych zwrotów akcji, nie da się stworzyć poważnego dzieła.
Twórcy zaserwowali nam kosztowną formę „zwiastuna” dalszych produkcji DC, film z paroma dobrymi momentami, z kilkoma wybornymi scenami i więcej niż przyzwoitą muzyką. „Dawn of Justice” odbiega jednak wyraźnie jakościowo od ostatniej ekranizacji „Supermana”, którego notabene również nie oceniłem przychylnie.
OCENA: 3,5 / 10
Dr. Gediman
Trailer / zwiastun
Zobacz także:
- Recenzja filmu „Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów” >>
- Recenzja filmu „10 Cloverfield Lane” >>
- Wszystkie filmy Science Fiction 2016 roku >>
No coz, nie obejrzalem tego filmu i choc jestem fanem Batmana, to właśnie z tego powodu nie wybralem sie na premiere tego filmu. Szanuje, ze nie jestes fanem DC Comics i jego herosów i widac dużą obiektywność :)
Twoje odczucia wewnetrzne osobiscie przeżyłem po obejrzeniu trailerów xd. Postac Luthera grana przez Eisenberga na wstępie potwierdziła moje obawy, gdyz po prostu ta postać nie pasuje do tego bohatera (antybohatera w zasadzie). Ciekaw bylem tylko postaci Batmana, dzieki za recenzkę.
Z filmów o Batmanie, dla fanów sf i filmow akcji proponuję filmy Nolana, ktore osobiscie pol na pol trawię, wolę komiksy i serie animowaną. Dla mnie najlepszym wogile filmem był „Batman: Mask of the Phantasm” i na długo nie bedzie lepszego Batmana i Jokera, jak i fabułu z tego uniwersum (wydaje mi sie ze animacja tylko pasuje do Batman series)(Ledger był swietny, ale szczerze mam wrazenie ze jego gra jest zbyt wyolbrzymiana, tylko dlatego ze zmarl przed premierą, wole glos Hamilla). Dziękiuje dr. Gediman :) :) :)