- tytuł: Approaching the Unknown
- tytuł polski (nieoficjalny): Zmierzając w nieznane
- reżyseria i scenariusz: Mark Elijah Rosenberg
- obsada: m.in. Mark Strong, Sanaa Lathan
- premiera: 3 czerwca 2016 (USA – kina & iTunes)
- dostępność – źródła internetowe (polskie tłumaczenie) i VOD
- Zobacz trailer >>
Fabuła / Opis filmu
Kapitan William Stanaforth zostaje wysłany w daleką podróż, by jako pierwszy człowiek stanąć na powierzchni Marsa. Podróż zajmie mu 270 dni. To bardzo długi okres, podczas którego istnieje spora szansa na to, że coś pójdzie nie tak… Jak pionier wytrzyma tak długi okres samotności w otoczeniu jedynie próżni kosmosu? Jak poradzi sobie z przeciwnościami nie tylko losu? Czy w kulminacyjnym momencie, gdy będzie ważyć się jego życie, podejmie słuszną decyzję?
Recenzja
Film „Approaching the Unknown” to kolejna produkcja 2016 roku powstająca po cichu (po np. „Cloverfield Lane 10”), o której dowiedzieliśmy się dopiero w momencie wypuszczenia oficjalnego zwiastuna. Reżyser Rosenberg postanowił zadebiutować bez większego rozgłosu kameralnym i niskobudżetowym filmem, opartym na jego własnym pomyśle.
Rosenberg stworzył spokojny, intymny i klaustrofobiczny film science-fiction o podróży międzyplanetarnej i o jej wpływie na sferę mentalną, psychiczną astronauty, zamkniętego na 270 dni w metalowej puszce.
Już sama decyzja twórcy o zmierzeniu się z konsekwencjami długiej izolacji jednostki zasługuje na uznanie. W rolę samotnie dryfującego w kosmosie astronauty wciela się nie byle kto – Mark Strong. Reżyser wysoko zawiesił poprzeczkę popularnemu aktorowi, gdyż „Zmierzając w nieznane” jest tak zaplanowany, aby główna postać wypełniała kadr niemal w każdej scenie produkcji. To na barkach Stronga leży zatem prowadzenie narracji oraz budowanie dramaturgii.
Czy aktor sprostał zadaniu?
Kapitan Stanaforth, grany przez Stronga, jest postacią wiarygodną. Jego dylematy, rozterki i sposób odbierania otaczającego świata potrafią przejąć widza. Los bohatera nie jest nam obojętny i nawet jeżeli cała historia Was specjalnie nie wciągnie, to raczej każdy widz będzie ciekawy, jak zakończy się wyprawa.
Jedną z najmocniejszych stron filmu są kwestie dialogowe, a raczej monologowe, wypowiadane w myślach, bądź na głos przez głównego bohatera. Nie doświadczymy tutaj trywialnych, powierzchownych formułek, czy tekstów „pod publikę” na rozładowanie napięcia. W zamian otrzymamy głębokie myśli, człowieka doświadczonego i z własnej woli skazanego na samotność, świetnie podsumowujące daną sytuację Stanafotrha.
Rosenberg stworzył bardzo oszczędną wizualnie prezentację podróży kosmicznej, w której braki spektakularnych efektów specjalnych w ciekawy sposób zastępowane są nietuzinkowymi obrazami przestrzeni. W końcowych scenach reżyser bardzo mocno inspirował się (także techniczną stroną wykonania) kultowymi scenami filmu „2001: odyseja kosmiczna”. Efekt końcowy wyszedł nader ciekawie, a ów minimalistyczny, plastyczny, niedosłowny sposób przedstawienia kosmicznej przestrzeni, rzadko widywany obecnie na ekranach, powinien zostać nam na dłużej w pamięci.
Oszczędność wizualna w filmie dotknęła także scenografii. Akcja filmu rozgrywa się przeważnie w jednym pomieszczeniu statku. Mimo wymuszonego niewielkim budżetem ascetyzmu, trzeba przyznać, że twórcy zadbali o niezbędną do uwiarygodnienia podróży kosmicznej szczegółowość wnętrza pojazdu kapitana.
Uboga scenografia w pojedynczych lokacjach, przy sprawnej kamerze i umiejętnym kadrowaniu została świetnie wykorzystana do potęgowania klaustrofobii. Im dalej w kosmos zapuszcza się Stanaforth, tym silniej odczuwamy stopniowe zbliżanie się do siebie ścian pojazdu. Fantastycznym zabiegiem okazał się tutaj zaaranżowany problem z wizjerem, jedynym ‘oknem na wszechświat’, bohatera. Przyznam się, że pod koniec filmu, chciałem otworzyć właz i wyrwać się z tej męczącej klatki, by zaczerpnąć odrobinę przestrzeni.
Krótkie sceny zmieniające perspektywę, pokazujące statek Stanafortha dryfujący po zaskakująco nieznanym nam obszarach kosmosu, sugerują nam, że film Rosenberga nie powinniśmy odbierać dosłownie. Wiele tutaj jest bowiem niedopowiedzeń i elementów, które należy traktować tylko umownie, łącznie z samym dwuznacznym zakończeniem, którego naturalnie nie będę zdradzał.
I w tym momencie dochodzę do głównego problemu filmu Rosenberga, który może rozdzielić widownię na dwa skrajne obozy. Jak traktować wspomniane kwestie umowne w filmie, który z założenia ma być twardym science-fiction, a zatem sugeruje mocno naukowe podejście do tematu podróży na Marsa? Czy reżyser mocno lekceważąc aspekt science i decydując się na zbyt wiele twórczej swobody w tej materii, nie strzelił sobie w kolano?
Osoby choć odrobinę zaznajomione ze specyfiką lotów kosmicznych, na seansie będą wielokrotnie kręcić głową z niedowierzania, obserwując kolejne, następujące po sobie absurdy, przeczące powszechnie znanej wiedzy. Nie będę wymieniał wszystkich potknięć, celowych lub nie, które mocno zachwiały naukowymi filarami, mającymi utrzymać wiarygodność przedstawionej wyprawy na Marsa. Zadam tylko kilka niewygodnych pytań i wspomnę chociażby o sztucznej grawitacji (opartej na sile odśrodkowej), nieadekwatnej do wielkości statku czy średnicy obrotowego kadłuba oraz braku zróżnicowania jej siły w zależności od sekcji pojazdu.
Dlaczego kapitan rozmawia z Ziemią na żywo przez całą podróż, skoro opóźnienie transmisji stopniowo powinno rosnąć oraz dlaczego na Marsa lecą dwa identyczne statki, każdy z jednym pasażerem? Czy nie ekonomiczniej i bezpieczniej dla powodzenia całego planu kolonizacji, byłoby wysłać ich razem?
Dlaczego baza z zapasami została utworzona 2 tygodnie lotu od Ziemi, skoro koszty jej utrzymania zapewne przekroczyłyby koszty całej misji?
Dlaczego awaria żyroskopu ma powodować zboczenie z kursu statku, skoro miał on moment przyspieszenia już dawno za sobą, a kurs obrany i silnik wyłączony?
Dlaczego lekceważy się procedury NASA przy arcyważnych naprawach, mających wpływ na całą misję? Dlaczego NASA nonszalancko podchodzi do ewidentnych problemów astronauty, mając stały monitoring statku? Itp. Itd.
Nawet jeżeli potraktujemy wspomniane mankamenty tylko jako efekt uboczny umownego nakreślenia niezbędnych elementów fabularnych, to jednak zbyt mocno rzucają się w oczy, aby można je było zignorować i przejść jak gdyby nigdy nic do kolejnych zwrotów akcji. Owe błędy kładą się cieniem na ocenie całej produkcji.
Osobiście uważam, że do filmu trzeba podejść jednak z dużą wyrozumiałością. Jeżeli nastawicie się przed seansem na kino w stylu „Marsjanina”, będziecie mocno rozczarowani. W „Approaching The Unknow” akcja nie galopuje jak w filmie Scotta, lecz jest prowadzona i rozwijana w bardzo spokojnym tempie, co sprzyja produkcjom kameralnym, dramatom rozpisanych na jednego aktora. Nie liczcie na imponujące efekty wizualne, czy zapierające dech krajobrazy. Nie nastawiajcie się na produkcję, w której nacisk na element science będzie dorównywał „Odysei kosmicznej”… Ba, film Rosenberga odbiega w tym aspekcie nawet mocniej niż momentami irracjonalny „Marsjanin”.
„Approaching The Unknown” jest filmem, który wyłamuje się z ram hollywoodzkiego nurtu efektownych i dynamicznych produkcji o kosmosie. Jest filmem dla marzycieli, którzy będą potrafili przedłożyć specyficzny, klaustrofobiczny klimat oraz elementy psychologiczne z ciekawą analizą studium przypadku popadania w obłęd, nad aspekty ściśle naukowe dotyczące najdłuższej podróży w dziejach człowieka.
Film Rosenberga nadaje się na indywidualny seans, w objęciach ulubionego fotela i ciepłych kapciach na nogach.
Jeżeli podobał Wam się film „Love”, powinniście również docenić specyfikę „Approaching The Unknown”. To minimalistyczna, niskobudżetowa produkcja okraszona więcej niż dobrą muzyką autorstwa Paula Damiana Hogana, ciekawym kadrem, dobrą grą aktorską i przemyślanymi dialogami. Nie jest to film, który Was porwie, może co najwyżej Was lekko zauroczyć.
Jak już wspomniałem, ciężko wybaczyć Rosenbergowi karygodne błędy naukowe i logiczne w budowaniu narracji, szczególnie, że oszczędność produkcji, czy też pomysł fabularny nie usprawiedliwia lekceważenia powszechnej wiedzy w produkcji z etykietą jednak klasycznego science-fiction. Dodając do tej ujmy dość ślamazarny sposób prowadzenia narracji, co mi osobiście akurat nie przeszkadzało, otrzymaliśmy film, który przez wielu widzów może zostać bardzo słabo odebrany.
Osobiście uważam jednak, że jest to całkiem interesująca produkcja, zwłaszcza dla miłośników klasycznego SF, której wypada dać szansę.
OCENA: 5,5 / 10
Dr. Gediman
źródło zdjęcia głównego: https://psarips.com/movie/approaching-unknown-2016/
Trailer / zwiastun
Zobacz także:
- Wszystkie filmy SF 2016 roku >>
- Podwójna recenzja filmu „Morgan” >>
- Recenzja filmu „Midnight Special” >>
- Obszerna recenzja „Suicide Squad” >>
Gniot jakich mało.
Lubię takie filmy i ten mnie nie zawiódł! Polecam obejrzeć w samotności!