Film „Jurassic World: Dominion” (2022) – recenzja
- Tytuł: Jurassic World: Dominion
- Premiera:
1.06.2022 (świat)
10.06.2022 (Polska – kina) - Reżyseria: Colin Trevorrov
- Zwiastun ⇓
Jedną z pierwszych książek, które przeczytałem, a właściwie na której uczyłem się czytać, była wydana w 1991 roku „Jak żyły dinozaury” wydawnictwa Świat wczoraj i dziś. Miałem wówczas nieco ponad trzy lata i z miejsca pokochałem te wielkie (i te malutkie również) prehistoryczne zwierzęta. Niedługo później zobaczyłem w jakimś czasopiśmie zapowiedź filmu „Park Jurajski”. Zamieszczone tam screeny z filmu niesamowicie oddziaływały na moją wyobraźnię. Marzyłem o tym, żeby jak najszybciej zobaczyć to widowisko.
Gdy wiele lat później oglądałem w kinie „Jurassic World” znów poczułem się jak dziecko i nie mogłem doczekać się kolejnych części. Po obejrzeniu „Jurassic World: Fallen Kingdom” zacząłem odczuwać pewien niepokój, co do rozwiązań fabularnych zaserwowanych przez scenarzystów, ale wmawiałem sobie, że to tylko chwilowa zadyszka i zwieńczenie trylogii na pewno będzie lepsze. Film „Jurassic World: Dominion” już obejrzałem i we wstępie napiszę tylko, że historia lubi się powtarzać… Ale po kolei.
Film Jurassic World: Dominion (2022) – Recenzja / Opinia
Akcja filmu rozgrywa się cztery lata po wydarzeniach przedstawionych w poprzedniej części. Dinozaury rozpełzły się po świecie. Na leśnym spacerze można spotkać równie łatwo jelenia, jak i hydrozaura czy innego stygimolocha. Ludzkość jako tako przyzwyczaiła się do obecności przywróconych do życia dinozaurów i chwilowe zatrzymanie prac, żeby stado diplodoków mogło sobie spokojnie przejść przez plac budowy, nikogo już nie dziwi.
Claire i Owen nieoficjalnie zaadoptowali Maisy i, ze względu na jej wyjątkowość, starają się ukryć ją przed światem, co oczywiście dorastającej dziewczynie nie do końca odpowiada. Gdzieś niedaleko od nich w leśnych odmętach zamieszkał superinteligentny raptor Blue, który dorobił się potomka (swoją drogą już od dziecka frustrował mnie fakt, że w filmach z jurajskiej serii welociraptorom nadano wygląd deinonychów). Pewnego dnia dziewczyna i młody raptor zostają uprowadzeni przez korporację Biosyn Genetics ze względu na swój… hmm… „nietypowy” genom. Owen i Claire ruszają jej na ratunek.
Jednocześnie w całych Stanach Zjednoczonych zaczyna grasować monstrualnych rozmiarów szarańcza, która, dziwnym trafem, żywi się tylko tymi zbożami, których nasiona nie pochodzą z dystrybucji wyżej wspomnianej firmy. Zagadkę tę rozwikłać próbuje znana z pierwszej i trzeciej części „Parku jurajskiego” dr Ellie Sattler, wspierana przez Alana Granta i Iana Malcolma….
kadr z filmu „Jurassic World: Dominion”
W kwestii fabuły największym plusem filmu „Jurassic World: Dominion” jest dla mnie odejście od w kółko wałkowanego w poprzedniej części twierdzenia jakoby welociraptory były drugim pod względem ilorazu inteligencji gatunkiem po człowieku. To było niesamowicie idiotyczne i cieszę się, że z tego zrezygnowano.
Drugim aspektem historii, który przypadł mi do gustu, jest pomysł na świat, w którym gatunki żyjące i przywrócone do życia z trwającego 65 milionów lat niebytu uczą się żyć razem na jednej planecie. To bardzo ciekawe podwaliny pod dobrą historię, które niestety zmarnowano. Dochodzi tu bowiem do sytuacji, w której karnotaury biegają sobie wesoło po środku miasta podgryzając przechodniów, raptory ganiają po ulicach, i żadne służby typu policja czy wojsko się tym nie interesują. Odbiera to całą wiarygodność świata przedstawionego, którą wcześniej tak dobrze zbudowała chociażby wspomniana przeze mnie wcześniej scena na budowie.
W ogóle film „Jurassic World: Dominion” sprawia wrażenie jakby autorzy skopiowali pomysły z kilku popularnych serii, wrzucili do jednego kotła i przyprawili dinozaurowym sosem. Ot, mamy fragmenty szpiegowsko-kryminalne przypominające produkcję o agencie 007. Później trafiamy do miejsca, które baaardzo przypomina Mos Eisley. Następnie trafiamy do siedziby złej korporacji, która żywcem wyciągnięta jest z corocznej konferencji Apple. Biosyn Genetics prowadzone jest przez gościa, który wygląda jak zły brat bliźniak Tima Cooka.
Akcja skacze z miejsca w miejsce. odniosłem wrażenie, że materiału zarejestrowanego na potrzeby zwieńczenia trylogii wystarczyłoby spokojnie na dwie dwugodzinne produkcje. I być może nie byłoby to wcale złe rozwiązanie, bo teraz przez większość filmu zmagamy się z fabularnym chaosem, a samo zakończenie wypada zbyt sztampowo.
kadr z filmu „Jurassic World: Dominion”
Aktorsko jest co najmniej dobrze, ale biorąc pod uwagę obsadę inaczej być nie mogło. Najbardziej na plus wypada Dewanda Wise wcielająca się w nową w serii postać – Kaylę Watts, niepokorną pilotkę, którą najłatwiej scharakteryzować jako żeńską wersję Hana Solo. Cała reszta robi przysłowiową robotę, i nawet Isabella Serman (Maisy), której gra w poprzedniej części niesamowicie mnie irytowała, tutaj wypadła naprawdę nieźle.
Trochę zawiodła mnie strona wizualna filmu „Jurassic World: Dominion”, która jest bardzo nierówna. Lokacje są świetne, chociaż tu znów muszę odnieść się do siedziby Biosyn, która jak dla mnie za mocno inspirowana była pewnym budynkiem z Coupertino, ale z drugiej strony jak już zrzynają to przynajmniej od najlepszych. Największym szokiem były dla mnie dość kulawe efekty praktyczne – kilka razy odniosłem wrażenie, że animatronika w pierwszej części „Parku Jurajskiego” wykonana była lepiej. Koniec końców jednak na ekranie widać wysoki budżet.
Spore nakłady finansowe było również słychać – dźwięk przestrzenny zrealizowano fantastycznie, szczególnie sceny realizowane w jaskiniach i klaustrofobicznych korytarzach brzmiały tak, że zamykając oczy czułem, jakbym sam tam był. Także muzyka była bardzo nastrojowa i często rozbrzmiewał znany oraz lubiany motyw przewodni serii.
Twórcy filmu „Jurassic World: Dominion” mieli wszystko, co potrzebne do nakręcenia świetnego blockbustera – ogromny budżet, przyzwoitych aktorów, dobrych techników i dźwiękowców. Wreszcie podwaliny fabularne zbudowano na nie dwóch, a pięciu poprzednich filmach. I niestety, ale przez słabych scenarzystów (a być może montażystów – ze względu na chaos na ekranie ciężko stwierdzić jednoznacznie kto zawinił) cała ta robota poszła na marne – dostaliśmy film, który wygląda bardzo przyzwoicie, brzmi jeszcze lepiej, ma ciekawy świat przedstawiony, ale koniec końców fabularnie jest tylko pozszywany ze znanych już motywów. I to pozszywany wyjątkowo nieporadnie, zasługującym co najwyżej na miano średniego. Niestety, mnie ta produkcja bardzo zawiodła, tym bardziej, że jestem fanem serii od najmłodszych lat. Jednak gdzieś w głębi liczę na to, że za kilka(naście) lat uniwersum znów zaliczy udany powrót, tak jak to było w 2015 roku. Na razie jednak lepiej, żeby Uniwersal odpuścił.
Czy warto wybrać się do kina na nowy Park Jurajski?
Film ten oczywiście można zobaczyć w kinie, najlepiej w jakąś tanią środę czy inny promocyjny dzień. Jednak w pełnej cenie biletu to raczej bym odpuścił.