Film „The Osiris Child” – recenzja
Reżyser filmu „The Osiris Child”, Shane Abbess, zastał przeze mnie zapamiętany po nietuzinkowej produkcji science-fiction „Infini” z 2015 roku. Niestety sukces tamtej produkcji przełożył się na dobre wrażenia tylko w obszarze wizualnym najnowszego i – podobnie jak „Infini” – niszowego filmu Abbessa. Natomiast z pozostałymi elementami filmowego rzemiosła jest znacznie gorzej. Zapraszam do pełnej recenzji!
- tytuł: Science Fiction Volume One: The Osiris Child
- premiera festiwalowa: 24 września 2016 (Fantastic Fest)
- premiera: 21 kwietnia 2017 (Australia)
- reżyseria: Shane Abbess
- scenariusz: Shane Abbess, Brian Cachia
- Zobacz zwiastuny >>
THE OSIRIS CHILD – Fabuła / Opis:
Akcja filmu toczy się w dalekiej przyszłości, kiedy międzyplanetarne kolonizacje stają się równie powszechne, co obecnie loty międzykontynentalne. Przypadek sprawia, że splatają się losy byłego najemnika Sy Lombroka (Kellan Lutz) oraz porucznika Kane’a Sommerville (Daniel MacPherson), który pracuje dla kontrahenta wojskowego – firmy Exor. Obaj bohaterowie ruszają na ratunek młodej córce Kane’a o imieniu Indi (Teagan Croft), starając się jednocześnie zapobiec globalnego kryzysowi, w którym palce maczał Exor.
RECENZJA / OPINIA
Reżysera filmu „The Osiris Child”, Shane’a Abbessa, zapamiętałem po jego nietuzinkowej i jednej z najciekawszych produkcji science-fiction 2015 roku – „Infini”. Osobiście niecierpliwie oczekiwałem dostępności jego kolejnego filmu „Science Fiction Volumne One” w odmętach Internetu i liczyłem na więcej niż udaną produkcję w kosmicznych klimatach. Apetyt dodatkowo podsycił interesujący trailer i ponownie Daniel MacPherson w jednej z głównych ról.
Niestety najnowszy film Abbessa okazał się mocnym rozczarowaniem, znacznie odstając poziomem od wspomnianego „Infini”, poza jedynie sferą wizualną (nie licząc pewnych „gumowanych” potworów, o czym jeszcze będę wspominał poniżej). Ale zacznijmy od pozytywów…
Na plus „The Osiris Child” można zaliczyć efekty specjalne, które spokojnie mogłyby się obronić przy produkcji ze znacznie większym budżetem niż niszowy film Abbessa.
Wraz ze szczegółową, namacalną i przyjemnie brudną scenografią tworzą one wiarygodny wizualnie świat, obraz obcej planety oraz tło, na którym rozgrywa się akcja filmu. Australijskie krajobrazy doskonale sprawdzają się jako plenery obcego świata i nadają produkcji wizualnej oryginalności.
Słowa uznania należą się twórcom za przyłożenie się do szczegółów scenografii w praktyczne każdej lokacji. W otoczeniu bohaterów czujne oko zawsze wypatrzy jakiś charakterystyczny napis, graffiti, zabrudzenie, rysę czy w nieładzie ułożone przedmioty codziennego użytku. Przedstawiony świat żyje, jest realny, namacalny, czujemy i odbieramy go wręcz bezwolnie.
Złego słowa nie można powiedzieć o elementach akcji. Strzelanin oraz walk wręcz między bohaterami nie zabraknie i prezentują one całkiem znośny poziom.
Walki dopieszczonych wizualnie statków w atmosferze planety są dynamiczne i świetnie się je ogląda. Szkoda, że pełniły one tylko rolą epizodyczną i widzowi nie było dane przeżywać więcej tego typu pojedynków niż zaledwie jedną sceną w początkowej fazie filmu.
Pozostając przy jasnych stronach „The Osiris Child” można wyróżnić ciekawe fabularnie zakończenie. Szczególnie pewne dwa wątki osobiście mocno mnie zaskoczyły, ale naturalnie nic nie zdradzam.
Aktorsko jest całkiem przyzwoicie, ale żaden z aktorów nie wybił się ponad przeciętną przeciętność. Po filmie na dłużej zapamiętam jedynie dwie postacie drugoplanowe. Mowa o Gyp (Isabel Lucas), czyli jakby kolejnym wcieleniu Yolandi Visser z muzycznego duetu Die Antwoord oraz więźnia Charlesa Kreata (Bren Foster).
Niestety film „Science Fiction Volume One” nie posiada więcej zalet, a wady zdecydowanie przytłaczają jego pozytywne cechy.
W sferze wizualnej twórcy postanowili zrezygnować z droższego (prawdopodobnie) CGI przy tworzeniu postaci kreatur zagrażających całej planecie i postawili na kukły oraz wykorzystanie animatroniki. Decyzja nie była zła w samym założeniu, ale niestety ostatecznie okazała się fatalna przez wykonanie. Potwory, z którymi przyszło walczyć bohaterom, zostały bowiem stworzone katastrofalnie i bliżej im do „potworków” z „Ulicy Sezamkowej” niż do siejących strach stworów w teoretycznie poważnym sci-fi. Animatronika owych „Muppetów Grozy” pozostawia wiele do życzenia, będąc na półamatorskim poziomie.
W rezultacie klimat zagrożenia i osaczenia, jaki starają się stworzyć twórcy filmu w niektórych scenach, pryska niczym bańka mydlana, gdy na pierwszym planie pojawiają się toporne, przedziwne krzyżówki Wojowniczych Żółwi Ninja z Godzillą i z Chewbaccą …
Film kuleje od strony fabularnej, a to zawsze boli widza bardziej niż potknięcia wizualne. Nie za bardzo potrafię dostrzec sens, jaki przyświecał twórcom dzielącym opowieść na rozdziały. Ciężko mi sobie wyobrazić bardziej nachalny sposób na wmówienie widzowi, że ma do czynienia z pozornie ciekawą i bardzo złożoną „powieścią”. Fabuła „The Osiris Child” nie jest bowiem skomplikowana i na tyle wielowątkowa, aby konieczne było jej rozdzielanie. W efekcie twórcy rozrywają sztampową opowieść na małe strzępy, a widz, gdy tylko mocniej „poczuje klimat” i zaczyna wciągać się w daną opowieść, zostaje brutalnie i nagle z niej wyrwany. I wówczas znów od początku zaczyna się budowanie klimatu i gdy już zaczyna być dobrze – cięcie, czarna plansza i kolejny niepotrzebny reset / przeskok…
Motyw dziewczynki i wrzucenie jej monologów jako komentarz do wydarzeń, jak i narzucenie nam jej punktu widzenia jest nietrafiony i zupełnie niepotrzebny. Mamy dużą niekonsekwencję twórców, którzy po pierwszej fazie filmu kompletnie pominęli tą młodą bohaterkę, by przypomnieć sobie o niej dopiero w ostatniej scenie produkcji.
Wiele wątków fabularnych i zwrotów akcji jest mocno naiwnych oraz nadmiernie uproszczonych, co dodatkowo psuje odbiór całości.
Film „Science FIction Volume One: The Osiris Child” jest dość miałki fabularnie. Mało interesujący bohaterowie wymieniają się słabymi dialogami, a zwroty fabularne są nieprzekonujące i naiwne. Film razi półamatorską stroną wizualną prezentacji stworów oraz nachalnym nalotem kina familijnego przy wątku młodziutkiej Indi. Wprowadzony na siłę podział na rozdziały rozbija spójność historii i utrudnia „złapanie klimatu”.
Gdyby nie dobra scenografia, krajobrazy i efekty specjalne (poza animatroniką) filmu nic by nie obroniło. Tylko dzięki tym elementom produkcję da się obejrzeć, zwłaszcza w sytuacji, gdy szukamy typowego, bezrefleksyjnego „zabijacza czasu” oraz jesteśmy zapalonymi miłośnikami SF. W każdym innym wypadku – radzę odpuścić sobie seans i wykorzystać zaoszczędzony czas przykładowo na aktywność na świeżym powietrzu.
Zwiastun / Trailer:
14 sierpnia 2017 zadebiutował drugi zwiastun filmu, który możecie obejrzeć poniżej:
Zobacz także:
źródło foto:
– kadry z filmu „Science Fiction Volume One: The Osiris Child”
– imdb.com/title/tt4536768/?ref_=ttmi_tt
Jak zobaczyłem img z trailera to pomyślałem „O, Genestealer z Warhammera 40k”
I w sumie by sie zgadzało, mutanci, dostosowujący sie do wszystkich warunków itd.
Przynajmniej wiadomo skąd ktoś czerpał inspiracje
Bardziej budziły śmiech niz przerażenie.