Film „Rogue One: A Star Wars Story” – Recenzja Guliego
FILM „ŁOTR 1: GWIEZDNE WOJNY HISTORIE: / „ROGUE ONE: A STAR WARS STORY”
RECENZJA RED. GULI
Na „Łotra 1” potrzebowałem dwóch seansów w kinie. Za pierwszym razem zasiadłem w czwartym rzędzie na seansie 3D. To było stanowczo za blisko. Widziałem każde drganie kamery, spektakularne walki, ale nie potrafiłem wczuć się w bohaterów, a całość mnie nie przekonywała od strony fabularnej. Właściwie nie widziałem filmu, gotowy byłem dać tej produkcji niską ocenę, wskazując przy tym na nieczytelną formę. Wiedziałem jednak, że nikt poza mną nie odnotował problemów z drgającym obrazem i że Łotrowi należy się druga szansa. Z poprzednią częścią „Gwiezdnych Wojen” miałem zresztą bardzo podobną sytuację, film w 3D wydawał mi się zbyt ciemny i musiałem obejrzeć go jeszcze raz. Jak można się było spodziewać w obu przypadkach po drugim seansie moja ocena zmieniła się diametralnie.
Film „Łotr 1: Gwiezdne Wojny Historie” to prequel oryginalnych Star Wars z 1977 roku. Opowiada o wydarzeniach, związanych z wykradzeniem od Imperium planów Gwiazdy Śmierci. Chronologicznie „Łotr 1” lokuje się zatem pomiędzy częścią trzecią i czwartą Sagi.
Pierwszą sprawą, o której warto wspomnieć w przypadku Łotra są efekty specjalne. W tym elemencie moje oczekiwania z roku na rok są coraz większe, gdyż sami specjaliści odpowiedzialni za CGI przyzwyczają widzów do lepszej jakości. Dobre efekty stały się rutyną, aby zachwycać muszą być wyjątkowe. „Gwiezdne Wojny Łotr 1” spełniają ten warunek. Efekty specjalne są wspaniałe, począwszy od planet, poprzez wizualizację statków czy pojazdów bojowych, a skończywszy na miastach i postaciach. Wizualnie Łotr jest ciemniejszy i znacznie mniej sterylny niż poprzednie części. Statki wyglądają na realnie używane, a nie na komputerowe projekty z katalogu. W odróżnieniu od Lucasowych części 1-3, w świecie Łotra występuje brud, pył, kurz oraz – nieosiągalna dla CGI Lucasa – korozja.
źródło: screenrant.com/star-wars-rogue-one-trailer-3/
Bogactwo świata to jeden z najważniejszych elementów na jaki zwracam uwagę w filmach science-fiction i jest to również mocny atut Łotra. W filmie z serii „Gwiezdne Wojny” świat musi być spektakularny. W „Rogue One” o pokazanie skali odpowiednio zadbał Gareth Edwards. Planety są różnorodne i potężne. Mamy fale uderzeniowe na horyzoncie, o wysokości kilku kilometrów. Są niszczyciele Imperium, które budzą grozę, nagle pojawiając się po wyjściu z nadprzestrzeni. Nie mogło zabraknąć także legendarnej Gwiazdy Śmierci, bardziej złowrogiej i potężnej niż kiedykolwiek dotąd. Film Edwardsa śmiało mogę zaliczyć do absolutnej czołówki w kategorii efektów specjalnych, razem z takimi filmami jak „Avatar” czy „Mad Max”. Trzeba przyznać, że seria „Gwiezdne Wojny” staje się nowym standardem w zakresie efektów.
W Łotrze jest wiele wspaniałych scen. Gareth Edwards ma zmysł do tworzenia widowiskowych momentów. Nie ujawniając za bardzo fabuły wspomnę, że kwintesencją epickości była dla mnie scena walki z udziałem Dartha Vadera. Efekt byłby jeszcze bardziej piorunujący, gdyby reżyser zbudował wcześniej odpowiednie napięcie i dał odetchnąć zmysłom, zanim zdecydował się zaaplikować nam dawkę wizualnej wspaniałości.
źródło: wegotthiscovered.com/movies/disney-watered-down-darth-vader-scene-in-rogue-one-a-star-wars-story/
Nie można złego słowa powiedzieć o podkładzie muzycznym filmu. Muzyka wprawdzie nie jest wybitna, ale dobrze pasuje do charakteru uniwersum i opowiadanej historii.
Fabularnie film poprowadzony jest sprawnie. Historia nie jest nadmiernie zawiła, dzięki czemu wydaje się bardzo logiczna i linearna. Kiedy podczas drugiego seansu usiadłem głębiej na sali kinowej, tak, aby widzieć, co właściwie dzieje się na ekranie, nie miałem problemu ze śledzeniem fabuły. Pomimo tego, że od początku wiemy, jak zakończy się historia, scenariusz potrafi wielokrotnie zaskoczyć.
Dużo słabiej prezentuje się kwestia aktorska. To w zasadzie pierwszy z dwóch zarzutów, który mam wobec tego filmu. Aktorzy zagrali dobrze, ale Gareth Edwards nie jest znany z dobrego wykorzystania potencjału swoich aktorów. Ten zarzut potwierdza się zwłaszcza w przypadku Madsa Mikkelsena, świetnego aktora, którego pamiętam jeszcze z brawurowych kreacji w duńskiej serii Pusher. W Łotrze wypada on tak, że w zasadzie można by go podmienić na kogokolwiek innego bez uszczerbku w finalnym odbiorze. Dotyczy to również większości postaci.
Mamy Diego Lune, jako głównego pomocnika Jyn Erso, wypowiadającego zaledwie jedną kwestię. Poza tym tylko przemyka on po ekranie, zresztą nie inaczej niż śmieszkowaty w założeniu Riz Ahmed, grający pilota rebeliantów.
Postacie Azjatów, Wen Jiang i Donnie Yen, wnoszą trochę orzeźwienia, gdyż przynajmniej posiadają wyraziste osobowości. Po dwóch godzinach filmu nie dowiadujemy się o nich jednak nic nowego, a ich żarty stają się powtarzalne.
źródło: www.businessinsider.com/star-wars-rogue-one-news-2016-1?IR=T
Na tle przeciętnych kreacji aktorskich wyróżniają się Felicity Jones jako główna bohaterka oraz Alan Tudyk, udzielając głosu robotowi K-2SO. Felicity w niczym nie przypomina silnej chłopczycy z poprzedniej części sagi (Rey). Bardziej polega na pomocy innych, jest delikatna i przekonywująca w swojej determinacji, aby wykonać misję. Nie oszukujmy się jednak, nie jest to rola na miarę oskara. Felicity nie stała się również filmowym memem jak robot K-2SO, a ten od razu budzi naszą sympatię, gdy droczy się z Jyn, by za chwilę otaczać ją opieką. K-2SO jest najbarwniejszą postacią po stronie rebeliantów. Im dłużej trwa film, tym bardziej przekonujemy się do tego sympatycznego, lecz cynicznego robota.
O ile mało kogo będę pamiętać po stronie rebelii, o tyle postacie Imperium to już inna bajka. Przeniesienie się akcji na Gwiazdę Śmierci, było dla mnie czystą przyjemnością. Nie ma w kinie bardziej charyzmatycznego czarnego charakteru niż Darth Vader. W „Rogue One” jest on zaprezentowany w taki sposób, w jaki powinien być przedstawiany zawsze – absolutnie potężny, budzący na przemian grozę i podziw.
Na uwagę zasługuje także Ben Mendelsohn jako Orson Krennic, dyrektor Gwiazdy Śmierci, który ze swoją chorobliwą ambicją i oportunizmem jest aż nadto realistyczny.
źródło: www.comingsoon.net/movies/news/798913-rogue-one-is-now-the-third-biggest-film-of-2016-domestically#/slide/1
„Rogue One” filmowo wypada naprawdę dobrze. Wprawdzie aktorstwo jest średnie, ale fabuła dobra, aspekty wizualne i akcja biją na głowę większość podobnych produkcji.
Jedna rzecz jednak nie przypadła mi do gustu. Zbyt szybki montaż i szaleńcze tempo akcji, sprawiały mianowicie, że podczas seansu czułem się, jakbym oglądał wspaniałe miasto z wagonu TGV. Wszystko było piękne, ale przelatywało mi przed oczami zbyt szybko, tak jakby reżyser panicznie bał się spowolnienia, mogącego zanudzić widza. Ale przykładowo czy ktoś nudził się na początku filmu „Alien”, kiedy kamera wolno śledziła wnętrze statku Nostromo? Wolniejsze sceny budują dramaturgię i pozwalają bardziej się skupić. Zastosowanie zbyt szybkiego montażu popsuło moim zdaniem niektóre elementy „Łotra 1”. Pomimo, iż fabuła jest prosta i czytelna, przez pierwszą godzinę film mknie jak szalony.
Pozostając przy mankamentach produkcji wrócę jeszcze do niewykorzystanego potencjału aktorów. Cóż z tego, że mamy dobre kreacje, jak brakuje choćby jednego porządnego ujęcia, w którym można się skupić na twarzy aktorów i na subtelnościach okazywanych przez nich emocji. W takiej stylistyce cała wyważona gra aktorska idzie do kosza, a bronią się tylko postacie super charyzmatyczne jak Darth Vader i K-2SO.
Ostatnią negatywną kwestią jest uczucie nadmiaru, które dopadło mnie pod koniec seansu. Miałem wrażenie, że obfitująca w eksplozje walka na plaży trwa trochę zbyt długo. Scena z Darth Vaderem była wspaniała, ale o ile lepsza byłaby w odbiorze, gdyby nasz system sensoryczny nie był wcześniej przeciążony.
Podsumowując – film „Łotr 1” bardziej przypadłby mi do gustu, gdyby reżyser dał aktorom większe pole do popisu i zastosował wolniejsze tempo montażu, co pomogłoby chłonąć epickość przedstawionego świata. „Rogue One” jak dla mnie jest zbyt funkcjonalny i podporządkowany treści, a nie formie. Pytanie jednak, czy po tych zaproponowanych przeze mnie zmianach nadal byłby tym samym filmem i czy podobałby się widzom?
Filmowi przyznaję jednak ósemkę. Dlaczego tak wysoko? Ponieważ film jest bardzo dobry w swojej formule, a jego akcja dzieje się w kosmosie, w jednym z najbardziej spektakularnych uniwersów i tą spektakularność czuć wręcz namacalnie. Ponieważ film został wykonany z pieczołowitością i techniczną doskonałością. I w końcu dlatego, iż reżyserowi udało się zarazić mnie wagą misji – sympatyzowałem z głównymi bohaterami i ich sprawą!
OCENA: 8/10
Guli
korekta – Dr. Gediman
Zobacz także:
- Recenzja „Rogue One” red. Jonesy
- Recenzja filmu „ARQ”
- Recenzja filmu „Spectral”
- Zestawienie filmów SF 2016 roku