Film „Fahrenheit 451” (2018) – recenzja
Film „Fahrenheit 451” (2018) nawiązuje tytułem do temperatury w jakiej papier ulega samozapłonowi oraz stanowi produkcją telewizyjną HBO, remake słynnego, stawianego w gronie najważniejszych filmów science fiction, dzieła o tym samym tytule z 1966 roku. Jest to głównie kolejna adaptacja głośnej powieści Ray’a Bradbury’ego. Czy w przypadku tego filmu twórcy nie porwali się z motyką na słońce? Zapraszam do pełnej recenzji.
- Tytuł: Fahrenheit 451
- Premiera: 19 maja 2018 (HBO)
- Reżyseria i scenariusz: Ramin Bahrani
- Na podstawie powieści Ray’a Bradbury’ego
- Zobacz zwiastuny »
Fabuła / Opis
Totalitarna przyszłość. Strażacy już nie tylko gaszą pożary, lecz teraz muszą je także wywoływać. Uzbrojeni w miotacze ognia palą stosy książek. Papierowa lektura staje się zakazana, a wszystkie książki muszą zostać spalone w imię profilaktycznego tłumienia niezależnych myśli obywateli, chęci buntu i organizowania publicznych zgromadzeń. Jeden ze strażaków, Guy’a Montag (Michael B. Jordan), zaczyna kwestionować odgórne wytyczne i nabiera wątpliwości odnośne skutku swojej pracy. Od napotkanej, młodej kobiety dowiaduje się o organizacji buntowników, którzy narażając życie, decydują się zapamiętywać całą treść wybranych książek, by tylko w ten sposób pozwolić im przetrwać.
FAHRENHEIT 451 (2018) – RECENZJA / OPINIA
W przypadku „Fahrenheit 451”, mimo produkcji telewizyjnej, do głównych ról zdecydowano się zaangażować znane nazwiska – m.in.: Michaela B. Jordana („Creed: Narodziny legendy”; „Fantastyczna czwórka”), Sofię Boutella’ę (Jaylah w „Stat Trek: Nieznane”) oraz przede wszystkim Michaela Shannona (Roy w „Midnight Special” i Richard w „Kształcie wody”).
Patrząc na efekt końcowy można dojść do wniosku, że gaża dla aktorów pochłonęła zdecydowana większość budżetu i nie starczyło już na dopieszczenie aspektów audio-wizualnych. Cóż z tego, że akcja produkcji rozgrywa się w dystopijnej przyszłości, gdy całe tło filmu zostało potraktowane po macoszemu. Nie znajdziemy tutaj żadnych futurystycznych elementów poza potężnymi ekranami na paru wieżowcach (w dosłownie kilku ujęciach) i inteligentnymi kamerami w pomieszczaniach.
Otaczający bohaterów świat w „Fahreinhei 451” niemal nie istnieje, jest pusty, przedstawiony bez pomysłu i w nieciekawy sposób. Nie można nawet powiedzieć, że zawiodła kreacja świata przedstawionego, gdyż praktycznie jej nie ma. Nie uświadczymy tu normalnego, codziennego życia na ulicach, funkcjonowania miejskiego tłumu, a zatem tła, które uzupełniałoby wizję przyszłości, budowało klimat i wzbogacało całą historię oraz ją uwiarygodniało. Brakuje szerszej perspektywy, przez cały film skupiamy się na losach bohaterów, poruszających się w niczym wyciętych z otaczającego świata próbówkach.
Nie pomogło także wręcz maniakalnie zaciemnianie wszystkiego i nieudolne próby punktowego oświetlenia. Większa część trwania filmu rozgrywa się bowiem w nocy, w niemal egipskich ciemnościach, które – zdaje się – miały przykryć braki budżetowe, gdyż na pewno nie budowały mrocznego klimatu.
Niemniej przyznanie większej części budżetu na obsadę, zwróciło się w postaci dobrego poziomu aktorstwa. Chwała należy się zarówno Jordanowi, jak i Michaelowi Shannonowi (zwłaszcza jemu), że pomimo dość fatalnie rozpisanych postaci i kiepskich kwestii dialogowych, potrafili nadać im życia i tchnąć w nie nieco emocji, które momentami mogą udzielić się widzowi.
Nie wiemy bowiem co jest motorem determinującym działania bohaterów i gdzie leży podstawa ich działań oraz właściwie kim oni są i dlaczego. Sama czysta ciekawość Montaga, to stanowczo za mało, abyśmy poczuli wiarygodność przemiany jaka w nim zachodzi. Wątek romantyczny, który miał być dla niego impulsem do kwestionowania sensu jego codziennej pracy, został przedstawiony w karygodny wręcz, naiwny sposób. Wszystkie postacie pozbawione są skali szarości, są dwuwymiarowe, a relacje między nimi są równie płytkie, jak obecnie jezioro Jamno.
Przy takich warunkach dobra gra aktorska staje się wyczynem godnym uwagi i jednym z pozytywnych aspektów produkcji HBO, a być może nawet jedynym jej plusem.
Przymierzając się do nowego „Fahrenheit 451” ciekawy byłem jak twórcy spróbują wybrnąć z dosyć groteskowego już konceptu walki o przetrwanie książek, który za sprawą wszechobecnej cyfryzacji mocno się przedawnił od czasów debiutu powieści Bradbury’ego.
Patrząc powierzchownie na propozycje scenarzystów nowego filmu, wydaje się, że dosyć zgrabnie udało im się unowocześnić temat. Internet zostanie bowiem w pełni ocenzurowany, a wszystko co w nim się ukaże będzie odpowiednio sterowane i uprzednio filtrowane. Problem stanowi jednak dawne słowo pisane i niegdyś wydrukowane egzemplarze książek, których nie można ocenzurować wstecznie. Dlatego stają się one powszechnie zakazane.
Pozornie wydaje się to logiczne, ale tylko pozornie. Gdy postaramy się zgłębić temat i zajrzeć „pod pokrywkę” odkryjemy jednak masę nieścisłości i niedociągnięć. Cóż z tego, że książki są zakazane, jak nadal stosuje się słowo pisane. W filmie nie dowiemy się jak mocno działa cenzura, czyli w jakim stopniu zakazy dotykają tekstu i dlaczego je dotykają oraz czemuż to palone są niektóre filmy. Widz nie poczuje znaczenia istotności książek w życiu społeczeństwa przyszłości. Nie dowiemy się na jakich zasadach funkcjonuje przedstawiony świat, jak społeczeństwo odbiera cenzurę i jak wydarzenia przedstawione w filmie na nie wpływają.
Kwintesencją powieści Bradbury’ego jest uzmysłowienie czytelnikowi jak dużą rolę odgrywa literatura w kształtowaniu naszej niezależności, budowaniu wrażliwości, poszerzaniu horyzontów oraz ile stracilibyśmy będąc jej pozbawieni. W filmie HBO zupełne pominięto to przesłanie i niewiarygodnie wręcz spłycono wydźwięk pierwowzoru. Nie wystarczy włożyć w usta głównych postaci kilka cytatów, aby przedstawić rosnące zobojętnienie i zanik wrażliwości społeczeństwa.
Wątek główny powieści sprowadzono do bezrefleksyjnego ścigania Omnisa. Czym jest owy Omnis oczywiście nie będę zdradzał, ale muszę nadmienić, że dla mnie jest to absurdalny pomysł.
Zastanawiam się w jakim celu stworzono film Fahrenheit 451 i czy twórcy nie porwali się z motyką na słońce? Czy próg tutaj nie był zwyczajnie za wysoki? Branie się za klasykę science-fiction, która przemyca ważne przesłanie, wymaga serca w podejściu, szacunku do pierwowzoru oraz pomysłu na przedstawienie. Żadnej z tych rzeczy nie doświadczyliśmy w przypadku produkcji HBO, w efekcie otrzymując „dzieło”, które bardziej szkodzi oryginalnemu pomysłowi niż próbuje go unowocześnić. Heroiczne wręcz próby wykrzesania ikry z bezbarwnych postaci, jakich podejmują się Michael B. Jordan i Michael Shannon, nie są niestety w stanie uratować tej fatalnej produkcji, która – mówiąc dosadnie – nie powinna po prostu powstać.
Osobom zainteresowanym tematem gorąco polecam ekranizację z 1966 roku, która jest obecnie już groteskowa, ale mimo upływu czasu nadal pozostaje inteligentnym filmem, oddającym ducha powieści i zostawiającym solidną rysę na widzu.
Zwiastun / Trailer
5 kwietnia zadebiutował w Sieci oficjalny trailer:
26 lutego 2018 opublikowano pierwszy trailer, trwający ponad minutę:
Wcześniej przygotowano specjalny teaser promocyjny HBO:
źródło foto: materiały prasowe