Film „Enemy Mine” (Mój własny wróg, 1985) – recenzja
- Tytuł polski: Mój własny wróg
- Tytuł: Enemy Mine
- Reżyseria: Wolfgang Petersen
- Data premiery: 20 grudnia 1985
- Czas trwania: 108 minut
Motyw najeźdźców z kosmosu w popkulturze wykorzystywany był niezliczoną ilość razy, jednak to lata ’70 i ’80 XX wieku były prawdziwym rajem dla fanów wszelkiej maści produkcji filmowych traktujących o niebezpieczeństwie czającym się w przestrzeni kosmicznej: „Obcy”, „Coś”, „Blob”, „X-tro”, „Life force”… można by tak wymieniać naprawdę długo. Często jednak konstrukcja tych dzieł była zbliżona i ukazywała konflikt między siłami zbrojnymi Ziemi a przedstawicielami obcej rasy, która z jakiegoś powodu za cel ataku obrała sobie właśnie błękitną planetę. Jednym z przedstawicieli kina o kosmicznym konflikcie jest przedmiot niniejszej recenzji – film „Enemy Mine”.
FILM ENEMY MINE (MÓJ WŁASNY WRÓG) – RECENZJA / OPINIA
Amerykańsko-brytyjsko-niemiecka produkcja – film „Mój własny wróg” – zaczyna się dość sztampowo – ot, mamy pokazany atak myśliwców kosmicznych na stację kosmiczną Ziemian, prowadzonych przez przedstawicieli jaszczurowatej rasy Draców. Wojska ludzkości nie pozostają im dłużne i wysyłają własną eskadrę myśliwców. Z walki cało wychodzi dwóch pilotów – przedstawiciel rasy ludzkiej, Willis Davidge oraz Drac Jeriba Schigan. Obaj ze względu na uszkodzenia swoich statków muszą awaryjnie lądować na pobliskiej planecie wulkanicznej, Fyrine IV. Z początku są wrogo do siebie nastawieni, jednak trudne warunki panujące na Fyrinie wymuszają na nich współpracę. Tylko w ten sposób obaj zdołają pozostać przy życiu.
I właśnie relacja tych dwóch postaci jest najistotniejszym elementem filmu „Enemy Mine”. Na początku nasi bohaterowie próbują się wzajemnie pozabijać, a z czasem uczą się wzajemnie języków swoich ras, wymieniają informacje o obyczajach czy religii. Interakcje między bohaterami czasem są zabawne, a czasem wzruszające, koniec końców jednak nawiązuje się między nimi nić przyjaźni. Sytuacja naturalnie komplikuje się, ale … wiem, że teoretycznie ciężko zaspoilerować wydarzenia z filmu, który ma na karku przeszło trzy i pół dekady, jednak zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy z czytelników jeszcze tej produkcji mogli nie oglądać, dlatego nie chcę psuć im zabawy odkrywania niespodzianek przygotowanych przez scenarzystów.
W kwestii oceny filmu „Mój własny wróg” zacznę od technikaliów. Muszę przyznać, że, jak na rok 1985 jest naprawdę dobrze. Charakteryzacja Luisa Gosseta Jr. Jest niezła, nie straszy „gumowością”. Podobnie sprawa ma się z przypominającymi trochę skrzypłocze stworzeniami zamieszkującymi Fyrinę. Również tłom imitującym krajobrazy egzoplanety, będącej miejscem akcji, nie można nic zarzucić – są namalowane starannie i naprawdę sugestywnie. Jedyny problem mam z wystrojem stacji kosmicznej, na której rozpoczyna się film, i która pojawia się w jego końcówce – wydaje mi się zbyt sterylna – ale to chyba standard w filmach z tamtej epoki.
W temacie dźwięku i muzyki jestem w stanie stwierdzić, że ich jakość jest przyzwoita i w zasadzie nic więcej. Żaden motyw muzyczny z filmu nie zapadł mi w pamięć i nawet gdyby ktoś mi włączył ścieżkę dźwiękową z „Enemy Mine” kilka godzin po seansie, to raczej nie byłbym w stanie stwierdzić, że pochodzi ona właśnie z tego filmu. Niemniej jednak moim zdaniem warstwa techniczna w pełni usprawiedliwia dość wysoki, oczywiście jak na lata ’80, budżet wynoszący ok. 40 milionów dolarów (dla przypomnienia dodam, że budżet wydanego rok później kontynuacji „Obcego” wynosił… niecałe 19 milionów dolarów).
Jednak elementem filmu „Mój własny wróg”, na który naprawdę warto zwrócić uwagę, jest fabuła. Historia śmiertelnych wrogów, którzy ze względu na sytuację w jakiej się znaleźli muszą współdziałać, i którzy ostatecznie zostają przyjaciółmi na śmierć i życie, chyba nigdy nie straci na aktualności i stanowi ponadczasowy komentarz społeczny. Nawet jeśli jest podany nieco „łopatologicznie”.
Ciekawym, i jak na tamte czasy rzadko spotykanym zabiegiem, jest przedstawienie człowieka jako tej bardziej agresywnej istoty. To „nasz” pilot pierwszy próbuje zaatakować Draca na obcej planecie. W jednej z licznych na początku kłótni między bohaterami Jeriba zarzuca Willisowi, że „to wy zaatakowaliście pierwsi”. Być może na siłę doszukuję się tu motywów politycznych, ale wydaje mi się, że już wtedy filmowcy dawali mały „prztyczek” w nos amerykańskiemu rządowi.
Moim zdaniem warto zapoznać się z recenzowaną pozycją nawet, jeśli ktoś nie jest fanem science-fiction. Przedstawiona historia ma bowiem swój uniwersalny, ponadczasowy wydźwięk i skłania do myślenia. Uczy ona tolerancji i akceptowania odmienności oraz w interesujący sposób tłumaczy, że warto się przełamać, by zrozumieć przesłanki kierowania się przedstawiciela tej drugiej, często znienawidzonej strony. Jednocześnie pokazuje nam, jak trudne i wymagające samozaparcia oraz cierpliwości, a także przełamań stereotypów i odrzucenia poglądów narzucanych nam przez innych, jest otwarcie się na kogoś nam wrogiego i próba spojrzenia na nas samych z innego punktu widzenia.
Mimo upływu lat film „Enemy Mine” jest nadal bardzo przystępny wizualnie i nie straszy sztucznością. Dodatkowo, jako ciekawostkę dodam, że film powstał na motywach opowiadania pod tym samym tytułem autorstwa Barry’ego B. Longyear, które w Polsce ukazało się na łamach periodyka „Nowa Fantastyka” w 1996 roku.
Zwiastun / Trailer

Bardzo podobal mi sie ten film. Bardzo dobrze zrobiony. Ciekawa fabula. Polecam. Dziekuje za trafna recenzje.
Wydaje mi się, a nawet jestem przekonany, że inspiracją tego filmu jest wcześniejszy obraz z 1968 r. „Hell in the Pacific” ze wspaniałymi kreacjami Toshirô Mifune i Lee Marvina.
Ja też widziałem ten film w latach 90tych. Zupełnie przypadkiem obejrzałem go w zeszłym roku i jakież było moje zaskoczenie, ze obejrzałem go z prawdziwą przyjemnością … Po prostu dobre kino.
Oglądam rozmaite filmy, zdecydowaną większość „bo jest w nich jakiś żółwi element”. Filmy są różne, bardzo dobre jak i słabiutkie, poruszające, ale i nudne, zróżnicowanie. Recenzowana pozycja jest zdecydowanie jednym z filmów z grupy „strasznie się cieszę, że w swych poszukiwaniach mogłem poznać akurat ten film” <3
To jest film, który oglądałem na początku lat 90, na VHSie. Wywarł wówczas na mnie bardzo duże wrażenie i zapamiętam go na zawsze. Warto też przeczytać opowiadanie. Dzisiaj efekty już nie te i nie wiem czy to oznaka zmiany czasu, czy mojego wieku, ale kiedyś fantastykę przeżywałem inaczej. Film obowiązkowy dla fanów SF. Silnie antywojenny.