Film „Armia umarłych” (Army of the Dead, 2021) – recenzja
- Tytuł polski: Armia umarłych
- Tytuł oryginalny: Army of the Dead
- Premiera: 21 maja 2021 (Netflix)
- Reżyseria: Zack Snyder
- Zwiastun ⇓
FILM ARMY OF THE DEAD – FABUŁA / OPIS
Film „Armia umarłych” rozgrywa się po wybuchu epidemii zombie. Epicentrum epidemii staje się Las Vegas, które zostało objęte kwarantanną. Politycy podejmują decyzję o ostatecznym zniszczeniu zarazy poprzez zrzucenie na miasto pocisku nuklearnego. Zanim to jednak nastąpi były szef kasyna na terenie Las Vegas, Bly Tanaka (Hiroyuki Sanada) wynajmuje weterana walk z zombie Scotta Warda (Dave Bautista), aby ten odzyskał dla niego 200 milionów dolarów, które ukryte zostały w skarbcu pod kasynem. Scott razem ze stworzoną przez siebie drużyną musi zdążyć odzyskać pieniądze, zanim na miasto spadnie nuklearny pocisk.
FILM ARMIA UMARŁYCH (2021) – Recenzja / Opinia
Kiedy w 2009 roku zobaczyłem „Watchmen” Zacka Snydera, doznałem prawdziwego szoku – nie sądziłem, że tak może wyglądać kino superbohaterskie. Dojrzała fabuła, piękna strona wizualna, wspaniała choreografia walk, mnóstwo ciekawych pomysłów i „rozkmin”. Ten film tak bardzo wyrastał poza superbohaterską przeciętność, że szybko ogłosiłem Snydera reżyserskim geniuszem. W kolejnych latach Snyder nie dostarczył już tak dobrego filmu, choć trzeba przyznać, że jego mroczna wizja uniwersum DC była ciekawą odpowiedzią na pastelozę i schematyczność Marvela.
Jeden z pierwszych filmów Snydera „Świt żywych trupów” opowiadał o inwazji zombie. Film ten spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem zarówno przez widzów jak i krytyków. W mojej głowie istniał więc Snyder, który dobrze radzi sobie w świecie superbohaterskim, ale jego prawdziwym konikiem są filmy o zombie.
I nagle Netflix ogłosił, że film właśnie o takiej tematyce zostanie wyreżyserowany przez Snydera i będzie nosił tytuł „Armia umarłych”. Pierwsze ujawnione fragmenty „Army of the Dead” wyglądały bardzo dobrze, a jeśli dodamy do tego, że po „Justice League” Snyder ponownie stał się gorącym nazwiskiem – to oczekiwania wobec nowego filmu były olbrzymie!
Jak udał się najnowszy film Snydera?
Thrillery survivalowe, bo chyba tak trzeba nazwać gatunek filmu, do którego należy „Army of the Dead”, nie muszą być ładne. W takich filmach chodzi głównie o dramaturgię i suspens. Niestety nowa produkcja Snydera nie posiada za wiele dramaturgii. Z początku, jeszcze przed przybyciem bohaterów do Las Vegas, powinniśmy czuć rosnącą obawę przed tym, co czeka nas za murami miasta. Nic z tych rzeczy. Zamiast tego Snyder próbuje wprowadzić element komediowy, który średnio się sprawdza, a zupełnie pozbawia film dramatyzmu.
Kiedy już ekipa znajduje się na miejscu, mamy głównie intensywne kino akcji. Muszę przyznać, że Zack Snyder wie jak pokazywać akcję w sposób czytelny i atrakcyjny. Niestety dopiero pod koniec filmu reżyser przypomniał sobie, że kręci thriller i rzeczywiście w końcówce zaserwowanych jest nam parę zdarzeń, które gwałtownie przyspieszają tempo akcji i zwiększają stawkę. Niestety nawet w tym momencie reżyseria kuleje, bo pewne wydarzenia przypominają nam tylko podobne sceny z innych i wyraźnie lepszych filmów.
Oprócz emocji, film nie dostarcza nam też za wiele do rozmyślania. Choć sam pomysł na to, dlaczego główni bohaterowie znaleźli się w Las Vegas jest fajny, o tyle zupełnie pominięta została kwestia zombie. Nie wiadomo, skąd się wzięli i jakie są ich rodzaje, jaka jest ich biologia, co ich motywuję. Mało jest w tym filmie elementu kognitywnego. W Internecie trwają co prawda spekulację na temat tego, co właściwie stało się w filmie. I są to bardzo ciekawe rzeczy, problem w tym, że to spekulacje fanów, a nie to, co widzimy na ekranie.
Mało Snydera w Snyderze
Pierwszą rzeczą, na która zwrócą uwagę znawcy filmów Snydera będzie to, że „Armia umarłych” nie wygląda jak film przez niego wyreżyserowany. Brakuje w nim intensywnych kolorów, odjechanych pojazdów, dziwnych stworów, niesamowitych, przeczących grawitacji scen walki, mało jest slow motion, mało jest komiksowości i swoistego artyzmu, do którego przyzwyczaił nas reżyser „Watchmen”. „Army of the Dead” to film wręcz stonowany w formie. Jest to mocno przyziemne kino akcji (jak na Snydera). I ten brak ozdobników obnażył Snydera jako reżysera – okazało się bowiem, że bez barokowej formy, niekoniecznie jest już on tak dobry, jak wydawać by się mogło.
Strona wizualna
Ostatnim filmem reżysera „Armii umarłych”, który naprawdę ujął mnie wizualnie był „Batman vs. Superman”. „Justice League” jest filmem zbliżonym do BvS, ale czuć w nim było, że romans Snydera z CGI idzie za daleko, a artyzm wizualny nieco się ulotnił, choć nadal niektóre fragmenty „Ligi Sprawiedliwości” były naprawdę ładne.
Film „Army of the Dead” nie jest dla mnie z kolei filmem interesującym wizualnie.
Głównym zarzutem wobec strony wizualnej filmu jest przesadne użycie efektu rozmycia. W fotografii to zjawisko nazywa się Bokeh. Focus kamery skierowany jest na centrum, a peryferia są celowo rozmyte. Lubię ten efekt, szczególnie w scenach nocnych. Kiedy widzimy wyraźnie twarz bohatera, a za nim widać rozmyte neony i światła miasta. I tak samo w „Armii umarłych” dopóki mamy wieczór i noc, efekt który zastosował Snyder sprawdza się dobrze. Gorzej jest jednak w dzień, kiedy mało co widać poza pierwszym planem. To rozmycie zastosowane przez Snydera miało prawdopodobnie zwiększyć imersję widza, ponieważ dzięki temu obraz teoretycznie wydaje się być bardziej realny. Podobnymi technikami można jednak łatwo zepsuć film i najlepszym przykładem jest tu trzęsąca się kamera, tak chętnie używana jeszcze parę lat temu.
Las Vegas z filmu pomimo tego, że zostało całkowicie wygenerowane przez CGI, miało potencjał na bycie klimatyczną miejscówką. Niestety te parę scen, gdzie widzimy ruiny opuszczonych hoteli lub panoramę miasta, to w zasadzie wszystko z wygenerowanego świata. 80% filmu dzieje się albo we wnętrzach albo w bliżej nieokreślonych i niezbyt ciekawych lokacjach.
Kolory zastosowane w filmie są mocno wyblakłe i nijak mają się do różowego napisu zapowiadającego film na Netflixie.
AKTORSTWO
Grupa głównych bohaterów dobrana została bardzo stereotypowo. Mamy więc różnorodną ekipę z charyzmatycznym liderem, parę silnych kobiet, nastolatkę, paru oryginałów, jednego świra, jednego oportunistę nastawionego na kasę, który okazuje się dobry, a także jednego zdrajcę.
Aktorsko film jest zadowalający. Nie został źle zagrany, ale też żadna postać się nie wyróżnia. Ekipa wypada blado w porównaniu do tej, z której Snyder ewidentnie czerpał inspirację. Mowa oczywiście o kosmicznych Marines z „Aliens”.
Na uwagę zasługuje tylko Dave Bautista, który wcielił się w rolę głównego bohatera, Scotta Warda. Bautista odnalazł się świetnie i to kolejna rola, gdzie ten gigant pokazuje swój talent aktorski.
MUZYKA
W filmach survivalowych dużą rolę odgrywa muzyka. To w dużej mierze dzięki odpowiednio dobranej muzyce, widz siedzi jak na szpilkach obserwując losy bohaterów. Muzyka wpływa na atmosferę, podkręca napięcie, dramatyzm. Niestety w „Armii umarłych” nie odgrywa ona większej roli. Nie zapamiętałem ani jednego utworu.
U Snydera dominują dwa style muzyczne. Albo jest to ckliwy patos, który, o ile sprawdzał się w scenach z filmów o superbohaterach, to nie ma na niego miejsca w filmach o zombie. Brakowało tylko, żeby bohaterowie zawiesili flagę amerykańską na jednym z budynków Las Vegas.
Drugi gatunek, to szeroko pojęty popkulturowy mix, w którym tak lubuje się Snyder. Typowym tego przykładem jest Viva Las Vegas Elvisa Presleya. O ile taka muzyka pasowała w „Watchmen”, tak nie sprawdza się w filmie, który w założeniu ma kogoś przestraszyć. Zabawa popkulturą nie pasuje do filmu jakim jest „Armia umarłych”.
CZY W FILMIE SNYDERA JEST COŚ DOBREGO?
Większość mojej krytyki bierze się z tego, że oczekiwałem filmu typowego dla Zacka Snydera, ewentualnie filmu zbliżonego do klasyki filmów o zombie. Ale „Army of the Dead” nie jest ani jednym, ani drugim. To raczej film akcji. I jeśli rozpatrywać go wyłącznie jako kino nastawione na przekazanie akcji, to broni się on całkiem nieźle. Sceny walk z zombiakami nakręcone są w sposób czytelny i efektowny. Fabuła mimo, że nie jest skomplikowana, ani zaskakująca, to jednak zachowuje logiczną spójność. Film jest nakręcony całkiem sprawnie.
PODSUMOWANIE
Autorska wersja „Ligi Sprawiedliwości”, czyli poprzedni film Snydera – był dla niego rodzajem odkupienia w świecie filmu. Odbudował on swoją reputację po chłodno przyjętym uniwersum DC. Wydawało się, że film „Armia umarłych” będzie tylko przypieczętowaniem tego sukcesu. W końcu Snyder robi kino, które kocha (o zombiakach) i robi to w swój własny sposób, bez ingerencji studia. Wbrew olbrzymim oczekiwaniom powstał jednak film przeciętny, pozbawiony charakterystycznego dla Snydera stylu, a także zupełnie pozbawiony napięcia i dramaturgii.
Nie jest to jednak film zły i jako piątkowy wypełniacz czasu sprawdza się bardzo dobrze. Snyder to wciąż solidny hollywoodzki rzemieślnik, który potrafi dostarczyć rozrywkę na przyzwoitym poziomie. Wydaje się jednak, że jest to produkcja bardzo daleka od naszych oczekiwań, szczególnie wobec tego reżysera. Nie na to czekaliśmy.
ZWIASTUN / TRAILER
