„Alien: Earth”, długo wyczekiwany serial science fiction z uniwersum Obcego, wreszcie trafił na małe ekrany w ramach abonamentu Disney+. Już po pierwszym kwadransie otwarcia widać, że „Obcy: Ziemia” ma ambicje wyjść poza schemat franczyzy. Twórcy, z Noahem Hawleyem na czele, nie traktują dziedzictwa Aliena jako więzienia, ale raczej jako punkt wyjścia – choć nie obyło się bez potknięć w balansie między hołdem, a powtarzalnością. Dwa pierwsze odcinki budzą różne odczucia, ale dają nadzieję na dużo więcej niż tylko zwykłe odświeżenie klasyki. To produkcja bardziej ambitna, niż się początkowo wydaje, często brutalna i krwista oraz wręcz zachwycająca scenografią. Serial nie jest pozbawiony problemów, ale wiele tutaj można wybaczyć. Poniżej analizuję dwa pierwsze, premierowe odcinki unikając nadmiernych spoilerów.
Imponująca warstwa wizualna – serial prawie na poziomie kinowego widowiska
Już od pierwszych scen widać, że w przypadku serialu „Obcy: Ziemia” nie oszczędzano na jakości wykonania. Scenografie robią duże wrażenie – zarówno we wnętrzu statku, bazy badawczej, jak i industrialnych przestrzeniach Prodigy City zostały zaprojektowane z dbałością o detale i immersję. Estetyka serialu balansuje między surowym, technologicznym chłodem, znanym z kinowych produkcji sagi, a mrokiem korporacyjnego świata przyszłości. Wnętrza statku Maginot – stanowiącego miejsce zawiązania fabuły – do złudzenia przypominają industrialne piekło rodem z pierwszego Aliena. W tym serialu gęstość detali, przemyślane oświetlenie i struktura przestrzeni budują realny, przytłaczający świat przyszłości – taki, który nie potrzebuje fajerwerków CGI, by mówić widzowi „to się dzieje naprawdę”. Efekt? Atmosfera jest przytłaczająca i realistyczna. Dodatkowo rzuty kamery po tętniącej życiem metropolii przypominają kadry z „Łowcy androidów” (bardziej jednak tego w reżyserii Denisa niż Scotta).
Zauroczyły mnie również ujęcia kosmosu, który wygląda wręcz hipnotyzująco i bardzo stylistyką pasuje do wcześniejszych kadrów z filmowych produkcji.
Ksenomorf powraca – brutalniej niż kiedykolwiek, ale…
Jednym z najmocniejszych punktów serialu jest powrót Ksenomorfa. Bestia działa bez jakiejkolwiek taryfy ulgowej – nie bawi się w nadmierne podchody, atakuje bez ostrzeżenia i dokonuje brutalnej rzezi. W tych scenach efekty specjalne robią doskonałe wrażenie, jest odpowiednio krwiście, bez cenzury i dosłownie makabrycznie. Takiej bezpośredniości nie doświadczyliśmy chyba jeszcze w filmach tej serii. Wiele scen, w której widzimy w całej krasie przerażające piękno tej istoty, stanowi absolutne mistrzostwo wizualnej narracji. Zwłaszcza scena z rzeźbą to prawdziwa perła w tym morzu makabry, estetycznie niemal poetycka.
Choć wizualna obecność Ksenomorfa potrafi niejednokrotnie zachwycać, a brutalność przekracza granice dotychczasowych produkcji z serii, to jednak zabrakło mu „inteligencji drapieżnika”. W pierwszych odcinkach serialu staje się on po prostu potworem z klasycznego slashera, który „zabija, bo może”, a nie dlatego, że kieruje się obcą, ale spójną biologią i logiką gatunku. Szczególnie razi to biorąc pod uwagę fakt, że istota ta znalazła się nagle na nowym, nieznanym terytorium, gdzie pewna forma „ostrożności” byłaby wskazana zamiast błyskawiczny atak na wszystko, co się rusza w zasięgu receptorów. Jest to pewien problem, który – miejmy nadzieję – zostanie naprawiony w kolejnych odcinkach.
Nie tylko Obcy…
Serial nie zatrzymuje się na budowaniu klimatu grozy tylko pod gigerowską postać. Wprowadzone zostały też nowe pomysły na poziomie biologicznym. Obok znanych nam Ksenomorfów pojawiają się inne formy życia, również przerażające, które budzą instynktowny niepokój i… fizyczną odrazę. Osoby cierpiące na entomofobię, będą miały srogie koszmary. Strach przed robalami wszelakiej maści umiejętne podsycane są filmowymi sztuczkami – zdjęcia i efekty specjalne doskonale manipulują przestrzenią, cielesnością i obrzydzeniem, sięgając do naszych pierwotnych lęków.
Obawiam się tylko, że nowe gatunki nie zostaną należycie wykorzystane w kolejnych odcinkach i zabraknie dla nich narracyjnej przestrzeni, która pozwoliłaby pogłębić ich biologię oraz wyjaśnić schemat działania. Najprawdopodobniej spotkania z tymi potworami posłużą jedynie jako przerywnik w prowadzeniu głównej fabuły – moment solidnego obrzydzenia i strachu, ale nic ponadto. Obym się mylił…
Ambitne wątki filozoficzne i nawiązania do „Blade Runnera”
„Alien: Earth” nie ogranicza się do samego horroru i przemocy.
Serial w dwóch pierwszych odcinkach stara się poruszać tematy transhumanizmu, sztucznej inteligencji i tożsamości, budując intrygujące nawiązania do np. wspomnianego już „Blade Runnera” i to nie tylko przez kolor włosów postaci Kirsha.
Świetnie zagrana przez Sydney Chandler postać Wendy – hybrydy biologiczno-syntetycznej – prowokuje pytania o granice człowieczeństwa, prawo do wolności i etykę kreowania życia. To odważny i wartościowy wątek, który wzbogaca świat przedstawiony. A przecież dodatkowo padają pytania, jak traktować hybrydy z dziecięcym umysłem, a dorosłym ciałem? Czy one będą także dojrzewać emocjonalnie i intelektualnie, czy też zatrzymają się na wieki w „dziecięcym szablonie”?
Prowadzenie tych wątków daje jednak sporo do życzenia w dwóch pierwszych odcinkach serialu. Jest chaotyczne, nadmiernie przerywane i mocno szczątkowe. Wierzę jednak, że w dalszych odcinkach zostaną należycie rozwinięte i celnie spuentowane.
Na plus muszę oddać twórcom, że często próbują opowiadać historię nie tylko przez brutalne sceny oraz (na razie niezbyt imponujące) dialogi, ale nawet mocniej przez sam obraz, dźwięki i symbolikę.
Sceny 1:1 z pierwszego „Aliena” – ukłon dla fanów czy pusta kopia?
Nie sposób nie zauważyć, że wiele scen – szczególnie tych rozgrywających się na pokładzie statku kosmicznego podczas jego lotu – to niemal dosłowne zapożyczenia z filmu „Alien” z 1979 roku. Dla wielu fanów sagi, w tym również dla mnie, może to stanowić miły i sentymentalny ukłon ze strony twórców. Ogląda się to znakomicie, niemniej jednak brakuje tu reinterpretacji lub nowego kontekstu. Miałem wrażenie, że te sceny nie wniosły nic świeżego. Poza warstwą audiowizualną, krótkim odtworzeniem unikalnego klimatu „jedynki” oraz udanym przedstawieniem retrofuturyzmu, tak naprawdę nie otrzymaliśmy nic, co mogłoby realnie poszerzyć nasze postrzeganie tego uniwersum. Mimo że był to fajny fanserwis, to jednak formalnie wyszło trochę pusto. Twórcy zamiast reinterpretować mit, tylko go powtarzają.
Problemy z logiką – ile jesteśmy w stanie wybaczyć?
Największy problem w premierowych odcinkach serialu „Obcy: Ziemia” stanowi logika działań postaci, która miejscami woła o pomstę do nieba.
I tak np. ekscentryczny miliarder rzuca bez zastanowienia odział jeszcze niedojrzałych emosjonalnie i nieprzeszkolonych „sztucznych ludzi” w strefę totalnego chaosu i obszar, w który może pozyskać ultra istotne badania konkurencji.
Z drugiej strony zachowania członków misji ratunkowej (USMC) nie pasują do sytuacji – członkowie ekipy rzucają się na pomoc poszkodowanym nie z apteczką, a pełnym uzbrojeniem gotowym do działania, świecąc rannym po oczach latarkami taktycznymi. Nie będę również tutaj komentował reakcji i działania oddziału w sytuacji kontaktu z nieznanym zagrożeniem biologicznym…
Szczytem „odstrzelenia” jest sytuacja z imprezy oraz beztroski personelu w obliczu dramatycznych wydarzeń. Głupie, ale nawet ma to swój urok, biorąc pod uwagę, co dzieje się potem.
Szkoda, ponieważ każda taka niezrozumiała scena niepotrzebnie wybija z napięcia, które w innym wypadku zbudowane byłoby niemal perfekcyjnie. Obdziera to również brutalnie serial z pełnej wiarygodności, trochę budzi konsternację i rodzi pytania o spójność scenariusza.
Czy warto oglądać dalej?
Pytanie retoryczne. Zawsze daleki jestem od ocenienia całego sezonu zaraz po dwóch pierwszych odcinkach.
Mimo opisanych zastrzeżeń – bezapelacyjnie warto serial oglądać dalej, ponieważ w mojej opinii ilość pozytywów przyćmiewa niedociągnięcia. Serial „Obcy: Ziemia” ma wszystkie elementy, by w kolejnych odcinkach wejść na wyższy poziom.
„Alien: Earth” jest brutalny, dosłowny, miejscami filozoficzny, na pewno odważniejszy niż można było się spodziewać po dużej produkcji z uniwersum Aliena. To serial, który nie bawi się w półśrodki – i choć jeszcze nie do końca odnajduje balans między ambicją a egzekucją, to budzi moją sporą ciekawość co do dalszego rozwoju.
To solidna, często wizualnie imponująca, niepokojąca i brutalna wizja czerpiąca z klasyki garściami. Choć potyka się na logice i balansie tonów, pokazuje wyraźnie, że twórcy mają plan. Jeśli w kolejnych odcinkach popracowali mocniej nad psychologią postaci i konsekwencją świata – „Alien: Earth” ma potencjał stać się czymś naprawdę ciekawym i nietypowym w historii franczyzy. Zwłaszcza że wg recenzentów mających już okazję oglądać pełny sezon – końcowe odcinki mają przynieść wiele dobrego i dostarczyć realnych emocji. Zobaczymy :)
Więcej o serialu Obcy Ziemia >>
Odnoszę wrażenie, że wraz z każdym kolejnym tworem który powstaje w ramach tego uniwersum, jest coraz gorzej. Tak jakby w grę wchodził jakiś zakład, kto napisze bardziej idiotyczny scenariusz. A trzeba dodać, że poprzeczka została ustawiona naprawdę wysoko.
Oprócz tego co zostało wymienione, to dodałbym że statek o takich gabarytach, to by „wyparował” ładny kawałek tego miasta(przy założenia, że to ogromna metropolia). Oczywiście w tym uniwersum nikt nie wpadł na to, że coś takiego mogło niby mieć miejsce, więc nie ma żadnego systemu wczesnego ostrzegania, żadnych procedur. Coś zbliża się z ogromną prędkością do Ziemi? No trudno. Statki kosmiczne czasem lecą, a czasem spadają, no nic pan nie zrobisz.
Bardzo nie podeszła mi również ścieżka dźwiękowa. Strasznie nijaka i bez klimatu. Jałowa wręcz. A to zawsze była mocna strona „oryginalnych” Alienów.
Jak dla mnie 3/10.
Maginot był statkiem badawczym, który pierwotnie miał wylądować na lotnisku Yutani. Zapewne wiedzieli o tym wszyscy, tak jak cały świat wie, kiedy chińska sonda ma wylądować na chińskim lotnisku, a kiedy sondy NASA mają wylądować na USA. Więc i przylot Maginota nie był wydarzeniem godnym zainteresowania, gdyż w 2120 roku loty kosmiczne nie były niczym wyjątkowym.
To, co nie przewidziano, to eksplozja na Maginocie, która nastąpiła między Księżycem a Ziemią i która uszkodziła nawigację – dlatego Maginot rąbnął w sondę orbitalną. Nie dlatego, że leciał na pełnym gazie (choć leciał) ale dlatego, że nie dało się jej ominąć. A miedzy bym „bęc” a uderzeniem w Syjon City minęło kilka godzin. Wiem nie – w kilka godzin nie da się obliczyć dokładnego miejsca uderzenia wielkiej maszyny, która rozpędzona i pozbawiona manewru pikuje po skosie w dół – nie da się więc zareagować odpowiednio wcześniej. My w tym roku mieliśmy problemy ze starą ruską sondą, która po nieudanej misji na Wenus 'postanowiła’ wrócić za Ziemię. Obliczenia wskazywały, że deorbitacja może nawet nastąpić w Polsce….
No to macie już odpowiedź. „Maginot” rozbił się tam gdzie miał się rozbić. Samo kontrolowane rozbicie naciągane, ale być może jakieś systemy bezpieczeństwa pozwoliły mu na pozostanie w jednym kawałku i nie spowodowanie wybuchu źródła napędu, czymkolwiek by ten FTL napędzany nie był…
Obsada filmu jest bardzo po „kwotach etnicznych”, czasami to mocno przeszkadza bo postać jest źle dobrana i kłuje w oczy. Żołnierze sprawiają wrażenie „armii meksykańskiej” (albo innej latynoamerykańskiej) czyli marsowe miny ale profesjonalizmu niewiele. Momentami dłużyzny jak np. skrajnie wysilona scena konwersji do nowego ciała, przegadana. Ale ogląda się momentami nieźle. Na dziury logiczne/fabularne nie ma co zwracać uwagi, to przecież tylko film. Oddać się magii ekranu, wyłączyć myślenie i będzie dobrze. Dam 6/10 na zachętę.
„Na dziury logiczne/fabularne nie ma co zwracać uwagi, to przecież tylko film”. To chyba jedna z największych głupot jakie dane mi było przeczytać w kontekście opinii dot. filmu. Winszuje.
Abstrahując od tego, że to nie jest film, tylko serial.
Dziury logiczne są już od pierwszego Aliena. Tak, gdzie fabuła nakazuje, to komunikacja między Nostromo a W-Y odbywa się z prędkością ponadświetlną. I żaden film do tej pory nie poruszył podstawowego pytania – czym ksenomorfy się odżywiają?
Zapewne strachem widza… ;) Też mnie nurtuje to marnowanie mięsa, szczególnie że bydlaki szybko rosną. W jedynce chyba była jakaś sugestia znikania zapasów z kuchni, więc może po godzinach smażył tam jakąś jajecznicę czy naleśniki. Ale na poważnie jest to dziwne i mało wiarygodne. Ponoć może żreć wszystko, w końcu ma kwas żołądkowy nie gorszy od krwi, a jako forma życia oparta na krzemie może wcinać choćby piasek czy inne uszczelki… ;)
Czy te „kwoty etniczne” to jakies bieda krypto rasistowskie baju baju ?