Powieść „Obcy: Metamorfoza” T.P. Kaczmarek (2022)

Powieść fan-fiction „Obcy: Metamorfoza” (2022) autorstwa Tomasza P. Kaczmarka utrzymuje duszną, klaustrofobiczną konwencję jaką znamy z dwóch pierwszych części filmu sagi Alien. Akcja osadzona jest po zakończeniu filmu „Obcy 3” i luźno nawiązuje zarówno do niego, jak i poprzedników.

Po nieudanej akcji plądrowniczej kosmicznego wraku, załoga transportowca „Nellie” natrafia na tajemnicze koordynaty, prowadzące do dryfującego w przestrzeni nieoznakowanego okrętu. Próby nawiązania kontaktu nie przynoszą rezultatów. Po wejściu na pokład okazuje się, iż wszystkie urządzenia funkcjonują prawidłowo, jednak po licznej załodze nie ma śladu. Do czasu. Nieoczekiwany kontakt z ocalałym wywołuje lawinę dramatycznych zdarzeń, prowadzących do przerażającego odkrycia: ciemne korytarze tajemniczego okrętu skrywają niewyobrażalną grozę, która zmusi załogę „Nellie” do dramatycznej walki o przetrwanie…

Akcja powieści „Obcy: Metamorfoza” dzieje się dwutorowo – mamy dzienniki załogantów okrętu Weyland-Yutani (początkowo w formie retrospekcji), oraz standardową narrację opisującą odkrycie owego okrętu przez statek „kosmicznych złomiarzy”, którzy w pogoni za zyskiem, postanawiają dokonać abordażu. Autor, pisząc powieść, starał się utrzymać filmowy klimat oraz połączyć koncepty i spróbować uporządkować bałagan, jaki powstał przez lata w lore’u. W powieści rozbudowana została ciekawa idea Alexa White’a z powieści „Cold Forge”.

Słowo od autora:

Pisanie zawsze było moją pasją, którą uskuteczniam przeszło od lat 90-tych ubiegłego wieku. Jako że od młodych lat fascynowało mnie uniwersum Obcego, pomysł napisania powieści tam osadzonej tlił się we mnie od dawna. Najpierw powstało opowiadanie w formie dzienników załogi statku Weyland-Yutani, który natknął się na jedną z kapsuł wystrzelonych podczas katastrofy „Sulaco”. Oczywiście, z wiadomym „pasażerem”. Potem pojawiła się koncepcja rozbudowania opowiadania o tradycyjną narrację, z licznymi nawiązaniami do pierwszych trzech filmów sagi o „Obcym”.

 

Poniżej przedstawiamy wybrany rozdział powieści zatytułowany „Gniazdo”.
Z całą powieścią możecie się zapoznać w dalszej części niniejszego tekstu – TUTAJ.
Zapraszamy do lektury i komentowania!

 

 

Obcy: Metamorfoza – Gniazdo

 

Korytarze porzuconej stacji badawczej na obrzeżach Gliese 326-3837.
Wrak odnaleziony w gromadzie Crestus Prime, gdzie uszkodzona sztuczna grawitacja utrudniała poruszanie. Albo transportowiec z groźnym wyciekiem reaktora, który utknął w pasie Alfa Caeli. Nawet objęty permanentną kwarantanną liniowiec pasażerski ze Stacji Anchorpoint, pełny martwych ofiar epidemii zmutowanego wirusa Ebola po ataku terrorystycznym millenarystycznych fundamentalistów.

Przeprowadzając tam odzysk, Jackson nie był przerażony tak bardzo, jak wędrując po pustych, przesiąkniętych grozą korytarzach „Lingarda”.

Tam przynajmniej wiedział, czego się spodziewać. Znał swojego wroga i niezależnie od okoliczności, był na niego przygotowany. Skoncentrowany, zahartowany, potrafiący trzeźwo ocenić sytuację oraz reagować stosownie do zagrożenia. Po latach plądrowania kosmicznych wraków uodporniony na wszelkie niedogodności, z doświadczeniem podsuwającym gotowe rozwiązania. Niestety, tutaj zupełnie nieprzydatnym. Zresztą, żadne doświadczenie nie przygotuje na spotkanie ze śmiercią czającą się w półmroku, gotową zaatakować znienacka.

Pozwolił, żeby Evans prowadziła. W jej sylwetce nie dostrzegał strachu czy niepokoju, które szargały mu nerwy i zakłócały koncentrację. Była skupiona i zdeterminowana, napędzana pragnieniem dotarcia do celu. Jednak w odróżnieniu od niego, wiedziała czego się spodziewać. Jakich kształtów wypatrywać w cieniach. Jakich dźwięków nasłuchiwać. Jakich miejsc unikać i jak się zachować w razie kontaktu z bestią. Dzięki temu miała przewagę, o której on mógł co najwyżej pomarzyć.

Dlatego przede wszystkim koncentrował się na niej. Aby w razie konieczności, natychmiast wesprzeć ją w walce, a także ochronić przed tym, czego nie dostrzegła. Jeśli wcześniej łudził się, że zdoła samodzielnie odnaleźć Jaworskiego, to teraz wiedział, że bez przewodniczki nawet nie dotarłby w pobliże celu. „Lingard” był dla niego niczym labirynt, a wrażenie dodatkowo pogłębiał fakt, że wędrowali bocznymi korytarzami. I dziwił się, że Evans płynnie odnajduje się w tym wszystkim.


Po części dla rozluźnienia, a po części dla zaspokojenia ciekawości, postanowił o to zapytać. Okazja nadarzyła się, gdy stanęli przy wąskim przesmyku, prowadzącym do znacznie większego korytarza, a Evans zakomunikowała szeptem:

 

– Jesteśmy blisko wejścia na pokład kontroli środowiskowej.
– Skąd wiesz, jak się poruszać po tych wszystkich zakamarkach? Nie ma żadnych oznaczeń, numerów sekcji, strzałek prowadzących w określone obszary…

 

Popatrzyła na niego z ukosa i zamrugała powiekami. Wyglądało, jakby pytaniem zakłócił jej koncentrację, czego zaczął szybko żałować. Jednak zamiast pretensji, zdecydowała się odpowiedzieć. Może również potrzebowała momentu na wytchnienie.

 

– Vickers wydarł ten statek z doków przed oficjalnym ukończeniem. Nie zdążyli więc nanieść napisów informacyjnych. I chcąc się tu w miarę swobodnie poruszać, nie było wyjścia, jak nauczyć się rozkładu pomieszczeń na pamięć.

 

Jackson pokiwał głową, nieco rozczarowany faktem, że brak stosownych oznaczeń – który zauważyli jeszcze przed wejściem na pokład „Lingarda” – nie ma bardziej konspiracyjnego znaczenia. Choć z drugiej strony, sekret skrywany przez trzewia statku stanowił wystarczające paliwo dla fanów teorii spiskowych.
Nie czekając na reakcję czy komentarz, Evans wiedziona nagłym impulsem przewiesiła sobie miotacz ognia przez ramię, a następnie pochyliła się i zaczęła rozwiązywać sznurówki butów, aby po chwili je ściągnąć.

 

– Proponuję ci zrobić to samo – oznajmiła, gdy stanęła boso na posadzce.
– Podeszwy wywołują zbyt dłuży hałas, który może zainteresować te cholerstwa. Tym bardziej, że zaraz wejdziemy do ich domu.

 

Al spojrzał na swoje wojskowe trzewiki – odrobinę znoszone, ale wciąż zapewniające solidną ochronę oraz komfort. Nie przyszło mu łatwo rozstać się z nimi, ale Evans miała rację. Do charakterystycznych odgłosów obuwia wydawanych przy poruszaniu, wszyscy przywykli i je ignorowali. Dla potworów musiały brzmieć równie donośnie, co dzwonek majordomusa zapraszającego na ucztę.
Cornelia chyba wyczuła jego zawahanie, gdyż oznajmiła z lekkim uśmiechem:

 

– Nie martw się, jak wszystko pójdzie dobrze, wrócimy tą samą drogą. Więc je odzyskasz.

 

Nie zdążył odpowiedzieć, gdyż kobieta zwinnie wyślizgnęła się na korytarz, na powrót ściskając miotacz ognia w dłoniach. Nie miał wyjścia, jak pójść w jej ślady; miejsce, w jakim się znaleźli, nie różniło się niczym od poprzednich. Ale nie kłopotał się ustaleniem lokalizacji. Zamiast tego, po prawej stronie zamajaczyła metalowa krata, więc na niej skoncentrował uwagę.

Evans ruszyła ku niej i zaczekała, aż Jackson stanie obok. Dopiero wtedy odpięła dwa stemple mocujące
i pociągnęła za niewielką dźwignię. Przeszli przez nowo powstały otwór, trafiając do studzienki serwisowej, na
środku której w górę prowadziła metalowa drabina. Evans wspięła się po niej pierwsza, a Jackson na wszelki
wypadek zatrzasnął kratę i dopiero potem do niej dołączył. Ostatecznie trafili do niskiego korytarza serwisowego.
Oba jego końce ginęły w mroku.

Lekarka zapaliła latarkę, wciąż przyklejoną taśmą izolacyjną do lufy miotacza. Omiotła promieniem lewą
stronę, gotowa nacisnąć spust, w razie gdyby coś wyskoczyło z ciemności. Światło wyłoniło jedynie przewody
transferowe, biegnące wzdłuż ściany i pod sufitem. Zakrzywione rury kojarzyły się z podłużnymi łbami bestii, ale
już dawno nauczyła się ignorować podszepty spanikowanego umysłu.

 

– Powinniśmy dotrzeć tędy do segmentu filtrów powietrza – oznajmiła, lekko odwracając głowę. – Nie
wiem, co nas tam czeka, bowiem od inwazji potworów nie zapuściłam się w te rejony.
– W porządku. Będziemy improwizować.

 

Jackson próbował zażartować, ale w połączeniu z ponurą atmosferą miejsca, całość zabrzmiała mało inspirująco. A Evans obdarzyła go kwaśną miną. Domyślił się, że dla niej to żadna nowość. Improwizowała od miesiąca, żeby przetrwać.
Poruszali się powoli, bez pośpiechu. Z racji nisko położonego sufitu, kapitan musiał iść w lekkim pochyleniu, więc już po kilkudziesięciu metrach zaczęły mu drętwieć plecy. Nieco niższa Evans pochylała tylko głowę, bądź przekrzywiała ją na boki, więc pewnie nie miała podobnych dolegliwości. Niestety, nie było mowy o zmianie pozycji, chyba żeby szedł na czworakach. Zacisnął więc zęby licząc, że odrętwienie nie przerodzi się w ból, nim stąd wyjdą.

Kolejne kilkadziesiąt metrów i Jackson chwycił metalową prowadnicę przewodów przykręconą do ściany, aby odciążyć kręgosłup. Miał też wrażenie, że zrobiło się bardziej wilgotno i duszno, jakby systemy wentylacyjne nie pracowały. Wkrótce poczuł wilgoć pod stopami, a na rurach zauważył krople wody. Z kolei u Evans kosmyki włosów zwisające dotychczas swobodnie, przykleiły się do policzków. Ostatecznie odgarnęła je za
uszy.

Rzuciła mu przelotne, zdumione spojrzenie. Więc według niej również nie powinno być tu tak wilgotno.
Ale nie mieli czasu, ani możliwości tego sprawdzić. Dlatego szli dalej, teraz dodatkowo uważając, żeby się nie poślizgnąć. W trakcie przemarszu minęli już kilkanaście krat  wyjściowych; teraz Cornelia stanęła przy jednej i kiwnęła głową. Najwyraźniej dotarli do celu.

Jackson przyklęknął z ulgą. Miał wrażenie, że ktoś zrzucił mu potężny ciężar z pleców. Nie było jednak czasu na odpoczynek, gdyż lekarka powoli otworzyła klamry zabezpieczające i pociągnęła za dźwignię otwierającą kratę. Al ścisnął mocniej miotacz i wycelował, lecz z nowo powstałego otworu nic ich nie zaatakowało.
Krata ani drgnęła. Evans pchnęła ją lekko, a potem jeszcze raz pociągnęła za dźwignię. Nic z tego.
Westchnęła i wzruszyła ramionami, spoglądając bezradnie na towarzysza. Ten uznał, że widocznie krata musiała się zablokować, albo kobieta użyła zbyt małej siły, dlatego wstał i powtórzył jej czynności. Dalej nic. W końcu w przypływie desperacji, oparł się ramieniem o właz i zaparł stopami o przeciwległą ścianę, a następnie mocno nacisnął. Bez pozytywnych rezultatów, więc ostatecznie zrezygnował.

 

– Musi być czymś zablokowana od zewnątrz – skonstatował, wracając do pozycji pionowej, ponownie w
niewygodnym pochyleniu.
Cornelia w zamyśleniu przygryzła dolną wargę.
– Dziwne, to dostęp serwisowy, nie powinien być zablokowany – powiedziała po chwili.
– Ale jest. W takim razie, musimy iść dalej…
– Nie. Dalsze sekcje zostały zablokowane, aby odizolować gniazdo. Więc nawet jeśli wyjdziemy z kanału serwisowego, nie damy rady opuścić pomieszczenia.

Kapitan nie przyjął tych rewelacji z entuzjazmem i miał wrażenie, że jego kręgosłup zaprotestował jękliwie. Ale nie było wyjścia. Zawrócili więc, do kolejnej kraty, która też okazała się zablokowana. Podobnie jak następna. Dopiero trzecią zdołali otworzyć. Evans uchyliła ją nieznacznie i wystawiła głowę, jakby przed wyjściem chciała się zorientować, gdzie trafili.


– Bezpiecznie? – Zapytał zniecierpliwiony Jackson. Zdecydowanie chciałby już opuścić kanał i stanąć
wyprostowany.
– Wygląda, że tak…


Trafili do kolejnego korytarza, ale znacznie odróżniającego się od poprzednich. Posadzka była tu wyłożona białymi płytkami, a na ścianę po prawej składały się wysokie szyby, zamocowane w metalowych ramach. Widok za nimi tonął w ciemności, a skierowane tam światło latarki wyłoniło zarysy roślin – w większości przywiędłych, ale wciąż wegetujących. Szyby od dołu do połowy były zaparowane.


– Sekcja hydroponiki… – Wymamrotała Evans.
– No, to wyjaśnia wilgoć.
– Przy prawidłowo działającej wentylacji, nie powinno jej być. Nawet, jeśli rośliny zostały pozostawione bez opieki, a automatyczny nadzór wyłączony – zastanowiła się przez chwilę. – Jest tu też za ciepło. Chyba całą kontrolę środowiskową trafił szlag…
– Może budując gniazdo, potworki uszkodziły witalne systemy?
– Tylko że ono jest w innym miejscu.
– Mówiłaś, że straciliście monitoring tej sekcji jakiś czas temu, a kreatury zaczęły się rozmnażać. Naturalne, że doszło do ekspansji gniazda. Zapewne jest o wiele większe, niż na początku.


Kobieta rozważyła jego słowa. A potem pomyślała o bliżej niezidentyfikowanej substancji pokrywającej ściany. To ona mogła sprawić, że wyjście do filtrów zostało zablokowane. W miejscu oddalonym od początkowej lokalizacji gniazda o dobre kilkadziesiąt metrów… Jeśli faktycznie tak było, mieli przed sobą perspektywę przeszukania znacznie większej ilości pomieszczeń i korytarzy, zaadaptowanych przez bestie na dom.
Jakie więc mieli szanse odnaleźć Jaworskiego, nie napotykając żadnej z nich?
Podzieliła się obawami z towarzyszem. Jackson nie wyglądał jednak na zdemotywowanego.


– Nie możemy teraz zawrócić – rzucił.
– Słuchaj… Wcześniej myślałam, że mamy szansę, ale w tej perspektywie idziemy na pewną śmierć.
– Nie boję się śmierci, Evans. Boję się wszystko stracić, nic nie robiąc.

Cornelia nie znalazła na to odpowiednio błyskotliwej riposty. Zresztą, nie potrzebowała. Jackson miał
rację. Jej ludzie siedzieli w zamknięciu komory reaktora i czekali na cud. Nie nadszedł, a oni skończyli marnie.
Wymamrotała pod nosem przekleństwo, które mężczyzna odebrał za rezygnację, gdyż rzucił:


– Jak chcesz, wracaj. Może jakoś…
– Jak już tu jesteśmy, nie zaszkodzi rzucić okiem – przerwała mu, a potem ruszyła przed siebie.


Al uśmiechnął się pod nosem. Jeśli jakoś to przetrwają, zaproponuje jej posadę na „Nellie”. Choć pewnie odmówi, on przez chwilę będzie się łudził, że zyska kogoś niezwykle zdeterminowanego; kogoś, kto nie poddaje się nawet w obliczu beznadziejności.

Zaledwie po kilku metrach marszu, natknęli się na pierwsze wykwity substancji, identycznej jak w kokonie znalezionym w sekcji mieszkalnej. Tu jednak było jej znacznie więcej: najpierw przy posadzce, potem – gdy przeszli dalej – coraz wyżej na ścianach i na oknach komory hydroponicznej. Stawiając stopy, wybierali obszary nie okryte substancją, potem zmuszeni byli po niej stąpać. Była jednak na tyle twarda i gładka, że nie wywoływała dyskomfortu. Ostatecznie najbardziej niepokoiła wilgoć i możliwość poślizgnięcia; gdyby któreś z nich upadło, narobiłoby dość hałasu, aby przyciągnąć uwagę lokatorów koszmarnej jaskini.

W końcu substancja pokrywała całość korytarza, łącznie z sufitem. Jej struktura nie była chaotyczna: liczne wyżłobienia, zaokrąglenia oraz wypusty układały się regularnie, tworząc jednocześnie fascynujący i odpychający twór. Fascynujący, bowiem nigdzie niespotykany; odpychający, bo zupełnie obcy i obleśny. Przez to mieli wrażenie, że przeszli przez mityczny portal i trafili do obcej krainy. Tylko wystające z substancji elementy
konsolet czy innego wyposażenia przypominały im, iż wciąż znajdują się na pokładzie „Lingarda”.

Wkrótce trafili na pierwsze rozdroże, a Evans gestem pokazała zamiar pójścia prosto. Jackson wywnioskował, że chce dotrzeć jak najbliżej pierwotnej lokalizacji gniazda. Tak podpowiadała logika – najprawdopodobniej tam trafiły ciała uprowadzonych nieszczęśników.
Pytanie tylko, czy te monstra kierowały się logiką…


Przy następnym skrzyżowaniu zamarli, gdyż do zapachu stęchlizny dołączył odór zgnilizny. Jackson znał go dobrze, zresztą Evans też. Taki smród wydzielało psujące się mięso. Sądząc po intensywności, wystawione przez kilka dni na działanie podwyższonej temperatury oraz wilgoci.

Wymienili zaniepokojone spojrzenia. Odór był mocniejszy z prawej strony. Pomimo nieciekawej perspektywy, wiedzieli, że muszą sprawdzić źródło. Ciała mogły być gromadzone w jednym miejscu – jak choćby u mrówek, gdzie dana komora gniazda służyła za spiżarnię – i jeśli nawet nie znajdą tam Jaworskiego, może trafią na wskazówki, gdzie szukać dalej.


Skręciwszy w prawą odnogę trzymali się blisko ścian, choć w razie ataku nie mieli szans znaleźć kryjówki umożliwiającej przetrwanie. Otwory i nisze w substancji były zbyt małe, ale przynajmniej bliskość ściany zapewniała im jednostronną ochronę. Jackson starał się poruszać bokiem – tak, aby jednocześnie obserwować oba krańce korytarza. Niestety smród nie ułatwiał mu zadania; stał się na tyle intensywny, że kapitan musiał
oddychać ustami, aby nie zwymiotować.

Obca substancja była lekko przezroczysta, więc w niektórych miejscach prześwietlały ją lampy awaryjne – stąd nie szli w kompletnych ciemnościach, ale i tak Evans musiała używać latarki. Co jakiś czas oświetlała drogę przed nimi, lecz nie wyłowiła żadnych dodatkowych szczegółów, a całość sprawiała wrażenie przebywania w przełyku gigantycznego stwora. Mimo to wytężała wzrok, próbując zorientować się w położeniu. Jednak próżny był to wysiłek – tu wszystko wyglądało tak samo. Jeśli zabrną dalej, trudno będzie wrócić do wyjścia z tego
przeklętego labiryntu…


Zaledwie kilka sekund później weszli do komory, stanowiącej jeden z bocznych magazynów sekcji hydroponiki. Tutaj promień latarki wyłowił cechy charakterystyczne, ale nie takie, jakich życzyłaby sobie Evans. Z posadzki wyrastały skórzaste obiekty przypominające pękate wazony, z górą otwartą jak u mięsistej profanacji rozkwitającego kwiatu. Zaś na ścianach obca substancja przechodziła w kokony, z których wystawały ludzkie
kończyny; jednak nie na tyle, aby pozwolić właścicielom na jakikolwiek ruch. Ciała powciskano w nisze bez szacunku dla ludzkiej anatomii. Gdzieniegdzie wystawały z nich twarze – częściowo nadgnite, pogrążone w agonii. Wszystkie zaś łączyła jedna cecha: rozerwana klatka piersiowa.
Droga narodzin kolejnego monstrum.

Przeszyta zgrozą lekarka przyłożyła dłoń do ust – zapewne aby nie krzyknąć, lub nie zwymiotować. Albo z obu przyczyn. Nawet Jackson, niejednokrotnie oglądający martwe ciała na plądrowanych wrakach, musiał pokonać przypływ mdłości. Kolejny rzut okiem uświadomił mu, że ci ludzie zostali tu uwięzieni jakiś czas temu i że nie znajdą wśród nich Jaworskiego. Najpewniej monstra z braku miejsca, musiały zaadoptować inne
pomieszczenie dla makabrycznego rytuału poczęcia oraz narodzin.


Złapał Evans za ramię i wyciągnął z komory. Nie protestowała, choć potrzebowała chwili, aby oprzytomnieć. Jackson wykazał zrozumienie: może była świadoma losów towarzyszy, ale widok zmasakrowanych ciał musiał ją zszokować. W pierwszej chwili chciał powiedzieć coś pokrzepiającego, czy chociaż objąć ją ramieniem, ale zrezygnował. Cornelia już dawno przywykła do koszmaru, w którym przyszło jej egzystować. Teraz
po prostu musiała przyswoić kolejny jego aspekt.

 

– Te obłe obiekty… – Wymamrotała po chwili, nie odrywając wzroku od posadzki. – To muszą być jaja z
których wykluwają się pasożyty, jakiego znaleźliśmy na pokładzie szalupy „Sulaco”.

Al przywołał w myślach opowieść kobiety z mesy „Nellie”. Choć wtedy podchodzili do jej słów z dystansem oraz wątpliwościami, to i tak wywoływały niepokój. Obecnie rzeczywistość sprawiła, że stały się przerażające. Zupełnie jak najgorszy koszmar, który nieoczekiwanie urzeczywistnia się po przebudzeniu.

– Jak wygląda ten pasożyt? – Zapytał, mrużąc oczy i rozglądając się nerwowo dookoła. Wychodziło, że do
listy zagrożeń musi dopisać kolejne.
– Niezbyt duży, przypomina pająka z ogonem… Przywiera do twarzy i oplata ogonem szyję, aby wprowadzić zarodek. Mimo prób, nie zdołaliśmy go ściągnąć z twarzy Yolandy… Osoby, która pierwsza została zainfekowana przez to coś.
– Świetnie, robi się coraz ciekawiej. Wolałbym zdecydowanie mniejszy nawał atrakcji.

Niestety, jego życzenie się nie ziściło. Albowiem w kolejnym pomieszczeniu dokonali następnego makabrycznego odkrycia. Tym razem z kokonów wyrastały jaja. Niektóre były kompletnie ukształtowane. Kilka dopiero przybierało ów kształt. Gdy Evans oświetliła je latarką, odkryła, że pod nimi również rozpoznaje zarysy ludzkich sylwetek. Te jednak były inne – wyglądały na stopione z obcą substancją, niemal nierozpoznawalne. W
miejscach, gdzie jaja były w pełni uformowane, po ludziach nie było śladu.
Nawet Jackson zrozumiał, co to oznacza.

 

– Używają jednych ciał do wyhodowania jaj, a drugich jako inkubatory? – Wymamrotał z przerażeniem. – Co to za pokręcona biologia?
– Podejrzewałam, że to stworzenie wykazuje zdolności mutagenne. Widocznie w przypadku pojedynczego osobnika, w pierwszej fazie rozwoju nowej kolonii, potrafi u żywiciela wywołać proces metamorfozy.
– To… Nienaturalne. Z którego kręgu piekieł zbiegła ta istota? Bo nie ma szans, żeby stworzyła ją natura…

 

Podczas gdy mówił, Cornelia dostrzegła kątem oka, że jedno z w pełni ukształtowanych jaj jakby drgnęło. Natychmiast oświetliła je latarką. Przez sekundę czy dwie nie działo się nic, lecz potem jego ścianki stały się półprzezroczyste. Dostrzegła we wnętrzu jakiś kształt, jednak zbyt niewyraźny, aby odróżnić szczegóły. Gdy skupiła na nim wzrok, nagle umieszczone na szczycie płaty rozchyliły się, aby ukazać wilgotne, pulsujące
obrzydliwym życiem wnętrze.

Jackson wyczuł ów ruch i zauważył zmieszany wyraz twarzy kobiety. Miała wykrzyknąć ostrzeżenie, ale nagle ze środka coś wyskoczyło, niczym wystrzelone z katapulty. Wykazując nadludzki refleks, mężczyzna w ostatniej chwili uchylił się, a w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była jego twarz, coś przeleciało. Minąwszy się z celem, wylądowało na ścianie i przebierając odnóżami, znikło w jednej z nisz, utworzonych przez obcą
substancję.

 

– Co do lich…

 

Nie dokończył, ponownie wyczuwając ruch. Nie wiedział, czy to on był celem, czy może Evans, ale odepchnął ją, samemu rzucając się na posadzkę. Odwrócił się na plecy i sięgnął po miotacz ognia, ale ciężko strzelać, nie znając celu. Cornelia straciła równowagę i przewróciła się; jej prawe biodro oraz łokieć natychmiast zapulsowały bólem. Choć jej zmysły to zarejestrowały, nie było czasu choćby na jęk; natychmiast skupiła się na obserwacji ścian, aby zidentyfikować miejsce ukrycia zwinnego przeciwnika i odgadnąć, skąd nastąpi atak.

Jackson zareagował podobnie. Niestety było za ciemno, aby polegać na oczach. Dlatego spróbował nasłuchiwać. I faktycznie: usłyszał w tle niewyraźny odgłos, przypominający paznokcie delikatnie uderzające o twardą powierzchnię. Bez wątpienia stworzenie poruszało się. Ale raczej nie szukało kryjówki. Tylko dogodnego miejsca, żeby ponownie uderzyć.
Zacisnął zęby, podejmując niezwykle ryzykowną, ale jedyną możliwą decyzję.
Lekkie muśnięcie spustu i miotacz wypluł z siebie strugę ognia. Liznęła ścianę, a potem uderzyła w sufit.
Obca substancja wyglądała na nienaruszoną, ale miał nadzieję, że gorąco odstraszy na chwilę napastnika. Za wiele się nie zastanawiając, zaczął pełznąć w kierunku rogu komory, szukając jakiegokolwiek schronienia. Może pod którymś z nie w pełni ukształtowanych kokonów… Wtedy to zauważył. Nieopodal, na ścianie, tkwiła serwisowa krata. Co więcej, była uchylona. Pokrywając pomieszczenie substancją, stworzenia musiały ją pominąć. Raczej nie przez przypadek…

 

Wstał błyskawicznie i rzucił się w jej kierunku. Niestety potknął o jeden z fałdów żywicznej powłoki na posadzce i przewrócił, prosto na miotacz ognia. Nie było czasu sprawdzać, czy broń uległa uszkodzeniu. W kilku ruchach dopełzł do kraty i uchylił ją, wkładając głowę do kanału. A potem odwrócił się, chcąc zlokalizować towarzyszkę. Jednak zamiast niej dostrzegł stworzenie, które odbiwszy się od ściany, przeleciało dobre dwa
metry. Przypominało dwie przyłożone do siebie dłonie z rozłożonymi palcami.
Gdyby nie krata, stworzenie dopadłoby jego twarzy. A tak odnóża uchwyciły przeszkody, zaś z centrum tworu wypełzła krótka organiczna rura w poszukiwaniu ust. Stworzenie zaczęło drżeć, jakby ze złości, iż będąc tak blisko celu, wciąż nie może go dosięgnąć. A potem krata zaczęła skwierczeć, ustępując pod wpływem nieznanego enzymu, wydzielanego przez ohydztwo. Zapewne kwasu, jednak o mniejszym stężeniu. W sam raz, żeby sforsować przeszkodę, a nie uszkodzić ofiary…


Nagle coś uderzyło w kratę, przytrzaskując mu klatkę piersiową. Jackson jęknął z bólu, aby sekundę później przyjąć kolejne. Z wijącej się rury wytrysnęła jakaś bliżej niezidentyfikowana substancja, prosto na twarz mężczyzny. Oczekiwał kwasu, ale poczuł jedynie wilgoć, która natychmiast wymieszała się z potem i śliną. Po trzecim uderzeniu stworzenie odpadło od kraty, a potem utonęło w strudze ognia. Tłukąc beznamiętnie ogonem
i przebierając odnóżami, szybko zamieniło się w skwierczący ochłap.
Po upewnieniu, że stworzenie spłonęło, Evans puściła spust miotacza i doskoczyła do kraty, a potem ją otworzyła. Jackson leżał na plecach i ciężko dyszał. Wciąż nie mógł uwierzyć w rozwój wypadków i fakt cudownego ocalenia.

 

– Nic ci nie jest? – Zapytała Evans, pochylając się nad nim. – Przepraszam, ale musiałam jakoś zwalić to
coś z kraty, nim użyję ognia, bo inaczej spłonęłoby z tobą.
– Nic, nic… – Przetarł dłońmi twarz, a potem spojrzał na nie. Po obcej substancji nie było ani śladu. A
mógłby przysiąc, że jeszcze przed kilkoma sekundami ściekała mu po twarzy. – Jesteś pewna, że to dziadostwo
padło?

 

Evans spojrzała na wciąż tlący się i dymiący kształt na podłodze. Szczęśliwie większość kwasu
wyparowała, a reszta tylko nieznacznie wyżarła podłogę. Widok truchła podziałał na nią kojąco, ale wnet
przypomniała sobie o kolejnych jajach w komorze. Nie wiedzieć czemu, nie otworzyły się jeszcze. Ale była pewna,
że wkrótce to nastąpi.

 

– Jestem – oznajmiła, wyciągając ku niemu dłoń. – Jednak zwiewajmy stąd, póki więcej się ich nie wykluje.

Chwycił jej rękę, ignorując ból stłuczonej klatki piersiowej. Z oczu mu łzawiło, a w nosie i gardle czuł pieczenie, jak przy pierwszych objawach kataru. Uznał je jednak za podrażnienie dymem, lub oparami świństwa, którym stworzenie próbowało sforsować kratę.
Nie wstał jednak. Gdzieś w oddali usłyszeli syk, a potem skrzeczenie. Podobne do tego, jakie rozniosło się podczas schodzenia na pokład inżynieryjny. Już miał zapytać, co to takiego, ale wyraz twarzy lekarki powiedział mu aż zanadto.

 

– Idziemy – Rzuciła. – Natychmiast, do kanału.

 

Nie musiała dwa razy powtarzać. Jackson odwrócił się i na czworakach wpełzł do kanału. Korytarz był zdecydowanie mniejszy i węższy od tego, jakim weszli do sekcji hydroponiki. Nie znalazł też w nim śladów obcej substancji. Evans wskoczyła tuż za nim. Spróbowała jeszcze zamknąć kratę, ale nie podołała wyzwaniu – najprawdopodobniej żywiczne wykwity wypaczyły otwór i nieregularności uniemożliwiły wpasowanie jej w ramę.
Cofnęła się więc, patrząc w napięciu na wejście do pomieszczenia.

Zamarła, gdy wyrósł w nich cień. Nie widziała szczegółów, ale rozpoznała sylwetkę dorosłego osobnika, który wkroczył do środka. Wkrótce dołączył do niego drugi, pełznąc po suficie. Choć monstra nie miały widocznych oczodołów, sprawiały wrażenie, że rozglądają się po komorze. Podłużne łby kręciły się, a potem zwróciły do siebie, aby przeciągle zasyczeć. Długie ogony tańczyły w powietrzu, niczym węże gotowe śmiertelnie ukąsić. Evans wstrzymała oddech licząc, że Jackson zrobi to samo.

Nie pierwszy raz ukryła się przed nimi w podobny sposób. Wystarczyło zachować bezwzględną ciszę, a bestie odpuszczały. Te jednak były wyjątkowo ciekawskie. Masywna sylwetka drgnęła i potwór zrobił kolejny krok, a potem jeszcze jeden. Podczas gdy drugi pozostawał przyczajony na suficie, ten na posadzce kierował się w stronę kraty i wkrótce zniknął z pola widzenia Evans. Lekarka przylgnęła do ściany. Rozsądnie byłoby odpełznąć nieco dalej, ale wiedziała, że najmniejszy szelest może zdradzić jej pozycję.


Przez chwilę nie działo się zupełnie nic. A potem dostrzegła skapujący przy kracie śluz. Wyciekał z uzbrojonej zębami paszczy, która moment później przysłoniła widok na pomieszczenie. Cornelia po raz pierwszy przebywała tak blisko drapieżnika. Gdyby wyciągnęła dłoń, mogłaby dotknąć gładkiej czaszki. Zamiast tego jej palec spoczął na spuście miotacza. Musiała powstrzymywać się ze wszystkich sił, aby nie ulec panice i nań nie
nacisnąć. Wciąż istniała szansa, że bestia jej nie dostrzeże…

Początkowo wszystko na to wskazywało. Chyba była bardziej zainteresowana truchłem pasożyta. Wielka szczęka rozchyliła się, a z niej wyjechała kolejna – mniejsza, ale równie uzębiona. Dotknęła delikatnie zwęglonej skóry – wyglądało że sprawdza, czy stwór faktycznie nie żyje. Evans miała wrażenie, iż za chwilę łomoczące serce wyskoczy jej z klatki piersiowej, jakby chciało wyprzedzić fakty i samodzielnie pognać na spotkanie z
przeznaczeniem.


I wtedy nastąpił atak. Monstrum zwróciło ku niej łeb, chwyciło szponami kratę i wyrwało ją z lekkością równą usunięciu z drogi przemokniętego kartonu. Niewiele się namyślając, Evans błyskawicznie wycelowała i nacisnęła spust miotacza. Bestia zaskrzeczała, gdy płonący napalm ogarnął jej łeb. Wyglądało, że pomimo przeszkody wedrze się do środka i szkliste zęby rozorają lekarce twarz. Ostatecznie jednak monstrum zrezygnowało i odskoczyło do wewnątrz pomieszczenia.

Coś zaczęło ciągnąć Evans za nogi. W panice chciała zwrócić miotacz w tamtym kierunku i również strzelić, ale uświadomiła sobie, że to musi być Jackson. Ciągnął ją głębiej i głębiej, a kanał wibrował skrzekiem zranionej bestii. Mrużąc oczy od wysokiej temperatury oraz dymu, Cornelia usiłowała dostrzec cokolwiek w migoczącej poświacie. Wiedziała, że w tej chwili miotacz stanowi jedyną linię obrony przed śmiertelnym zagrożeniem, które wkrótce miało ponowić próbę wtargnięcia tutaj.

Zerknęła na zbiornik z paliwem. 34 procent…


 

Z pełną powieścią „Obcy: Metamorfoza” (2022) , której autorem jest Tomasz P. Kaczmarek możecie zapoznać się poniżej.
Życzymy miłej lektury i wielu niezapomnianych wrażeń!
Zachęcamy również do komentowania.

*** Jeżeli cała powieść się nie wczyta i jest niewidoczna (czasami może się tak zdarzyć) – wystarczy odświeżyć stronę. ***

 

Ciekawy artykuł? Doceń naszą pracę:
[Głosów: 6 Średnia: 5]
Komentarze (5)
Dodaj komentarz
  • Devo

    Świetna i o niebo lepsza niż Wyjście z cienia. Polecam ,polecam, polecam !!!!

  • Darek

    Dziękuję za solidna dawkę Aliena proszę o więcej :)

  • Tom1000k

    Świetnie napisane, super się czyta. Klimat oddany w 100%. Proszę o więcej😉

  • Robert

    Czy jest szansa na wydanie tej książki w druku?

    • AlienHive

      Nie mamy informacji, aby taka szansa się pojawiła.
      Na obecny moment rekomendujemy pobranie PDF i/lub ewentualnie wydrukowanie we własnym zakresie :)