Chyba każdy xenomaniak bądź miłośnik mrocznego malarstwa chciałby zwiedzić „świątynię” Obcego, jaką jest muzeum H.R. Gigera w szwajcarskiej miejscowości Gruyères. W każdym razie, ja zawsze marzyłem o odbyciu tej pielgrzymki do swojej małej Mekki.
W lipcu 2012 nieoczekiwanie otrzymałem zaproszenie od rodziny w Szwajcarii, i ku mojej niezmiernej radości udało mi się przekroczyć progi muzeum Mistrza. Specjalnie dla Alien Hive zdaję teraz relację z pobytu w kraju sera i czekolady, oraz dzielę się wrażeniami ze zwiedzania muzeum.
Dzięki dokonanej w 1997 przez Gigera dzierżawie fragmentu twierdzy Chateau St. Germain, artysta przemienił kilka zamkowych pomieszczeń na galerię swojej twórczości, jak również otworzył na miejscu własny bar. Zapraszam zatem do zapoznania się relacją, jak to wszystko wygląda od środka.
SZWAJCARIA
Zanim przejdę do relacji z muzeum, podzielę się ogólnymi wrażeniami z podróży. Przede wszystkim, Szwajcaria jest jednym z nielicznych miejsc, których rzeczywisty wygląd pokrywa się niemalże całkowicie z ich powszechnym wyobrażeniem. Kraina wygląda zupełnie jak z obrazka – górskie krajobrazy ustępują jedynie wszechobecnej aurze swojskości i sielanki. Podczas podróży przez ten w gruncie rzeczy bardzo mały kraj najmocniej daje się znać paradoksalne poczucie ogromnej przestrzeni, potęgowanej przez ukształtowanie terenu oraz niosącej ze sobą wrażenie nieograniczonej swobody i wolności.
Mimo iż piękno polskiej ziemi przekładam ponad wszelkie inne, górskie krajobrazy Alp robią niezapomniane wrażenie. Jezioro Genewskie przypomina małe morze, otoczone z jednej strony pasmem gór, sprawiających wrażenie jakby z niego wyrosły. Z drugiej zaś strony rozlegają się stoki obsadzone winnicami, dającymi okolicy iście toskański klimat. Całość wręcz emanuje południowoeuropejską atmosferą wypoczynku i spokoju.
Słynne szwajcarskie sery i czekolady nie są ani trochę przereklamowane. Miałem okazję zwiedzić wytwórnie obydwu tych produktów i zapoznać się z procesem ich produkcji. „Rublev i fabryka czekolady” – ten epizod był naprawdę ciekawy, zwłaszcza przez wzgląd na możliwość degustacji ziaren kakaowca i gotowych wyrobów. Jeżeli chodzi o sery, to nic nie może „przebić” zapachów szalejących po fabryce. No, może z wyjątkiem aury gnojówki, która w okresie największego wypasu bydła unosi się całymi dniami nad górami, lasami i miasteczkami. Same sery, jak można się spodziewać, wspaniałe, ale coś jeszcze zwróciło szczególnie moją uwagę. Z resztek powstałych w czasie produkcji sera robi się „zlewkę”, którą następnie się słodzi i nasącza CO2. W ten sposób powstaje serowa oranżada, wbrew pozorom całkiem smaczna i do tego bardzo zdrowa.
Szwajcaria jest wyjątkowo specyficznym państwem pod względem kulturowym. Ten stosunkowo mały kraj podzielony jest na kilka odrębnych kantonów, posiada jednocześnie aż cztery języki urzędowe. Mimo to kultura i obyczaje w każdym z kantonów wydają się dosyć zbliżone, tak jakby różnice językowe nie miały wpływu na funkcjonowanie społeczności. Po angielsku można dogadać się wszędzie, co zresztą ułatwiają wszechobecni imigranci, operujący głównie tym językiem. „Multikulturowość” na dobre już się rozgościła w tym kraju, do czego dodam złośliwą (lecz nie bezpodstawną) uwagę, że prawdopodobnie już niebawem oficjalnym językiem Szwajcarii stanie się arabski. Na uwagę zasługują również świetnie zachowane i dobrze konserwowane zabytki, które w połączeniu z górskim ukształtowaniem terenu wyglądają wręcz bajkowo. Szwajcaria jest miejscem naprawdę godnym polecenia, nawet pomimo niedogodnych cen.
MUZEUM GIGERA
H.R. Giger Museum, Harkonnen Room. Photo © 2010 Matthias Belz
Do muzeum Gigera trafiłem de facto zupełnie przypadkowo. Zamierzałem pod koniec pobytu zorganizować sobie jakoś samodzielnie wycieczkę do Gruyères, gdy chyba czwartego dnia wracając z wytwórni serów ciotka zaproponowała zwiedzenie położonego niedaleko zamku. Zatrzymujemy więc auto na parkingu i ruszamy na oględziny przedzamcza. Twierdza położona na wzniesieniu, otoczona ze wszystkich stron górami, robi naprawdę fantastyczne wrażenie. Po przejściu do właściwej części zamku, za jedną z bram, nagle oczom ukazuje się szyld „Museum H.R.Giger”. Wniebowzięty wkraczam z siostrą do lokalu i zasięgam informacji w recepcji. Wstęp dziś darmowy, życzymy miłego zwiedzania. Tak więc zaczęliśmy oględziny muzeum; ja nadal wniebowzięty, siostra zaś – coraz mniej.
Muzeum zajmuje łącznie ze dwa piętra w budynku przylegającym do jednej z bram do wewnętrznej części zamku. Zamkowe komnaty, pomalowane i odpowiednio oświetlone, przemienione zostały w galerię twórczości Gigera. Niemal wszystkie obrazy, które do tej pory oglądałem z zaciekawieniem w Internecie, tutaj miałem dostępne na odległość ręki. Każdy odpowiednio wyeksponowany i oświetlony. Odniosłem wrażenie, że w muzeum znajduje się około trzech czwartych ze wszystkich obrazów namalowanych w całej karierze Gigera. Prócz tego jedna z komnat poświęcona była scenografii do „Diuny”, w skład tej wystawy wchodziły meble zaprojektowane przez Gigera na potrzeby filmu.
Nie obyło się również bez polskiego akcentu – na honorowym miejscu pośród tablicy ogłoszeń wisiał plakat wystawy naszego surrealisty, Franciszka Starowiejskiego. Dodam, że muzeum Gigera nie jest jedyną galerią w zamku, lecz jedną z wielu. Na terenie całej twierdzy porozwieszane zostały obrazy innych surrealistów. Dodatkowo, jakiś przedstawiciel nielubianej przeze mnie „sztuki nowoczesnej” zrobił z kamulców i metalowych prętów kilkadziesiąt niewielkich figurek, które w zamyśle miały przedstawiać ptaki. Porozstawiane zostały one po całym zamczysku, i na moje oko robiły raczej żenujące wrażenie – jakby dzieciak zrobił kilka kurczaków z kasztanów i zapałek. Wracając jednak do muzeum.
Pośrodku sali znajduje się wielka makieta kokpitu Space Jockeya, której podest jest wielkości małego stołu. Wykonana niezwykle szczegółowo i precyzyjnie, robi naprawdę duże wrażenie. Wielki „teleskop” Jockeya wznosi się ponad głowę oglądającego. Nieco dalej znajduje się druga makieta, taka sama, tylko trochę mniejsza i mniej szczegółowa. Prócz tego można obejrzeć naturalnej wielkości głowę Ksenomorfa w szklanej gablocie.
Najciekawszym elementem ekspozycji jest naturalnej wielkości kostium Obcego, umiejscowiony w gablocie na końcu sali pod ścianą. Jak mniemam, ten sam kostium, który nosił na sobie Bolaji Badejo na planie „Ósmego pasażera”. Lub ten sam, który Giger własnoręcznie wykonał na prędce wykorzystując śmieci, rury od klimatyzacji oraz ludzką czaszkę. W każdym razie – niezwykłym uczuciem było stanąć oko w oko z „tym prawdziwym” Ksenomorfem.
Jak się okazało, nie był to koniec niespodzianek. Dopiero po chwili zauważyłem kolejną postać Obcego. Naturalnej wielkości posąg Runnera zawieszony został do góry nogami nad wejściem do sali, tak, że dopiero po zadarciu do góry głowy dostrzega się zwisającego z sufitu demona. Tuż nad własną głową. Ktoś o słabych nerwach mógłby się nieźle wystraszyć.
Ostatnim moim przystankiem w zamku Gruyères był bar Gigera, zlokalizowany kilkanaście metrów od muzeum. Knajpa położona w czymś rodzaju zamkowej sukiennicy, robiąca równie silne wrażenie jak w przypadku muzeum. Dosyć wysokie pomieszczenia, z łukowatymi i kopulastymi przestrzeniami na ścianach i sufitach. Rozciągające się na nich biomechaniczne struktury i kostne wzory nasuwają wrażenie jakby stało się wewnątrz gniazda Obcych. Zamiast na fotelach, siedzi się stylizowanych na replikach krzeseł z „Diuny”. Wszystko pokrywają zdobienia wykonane w biomechanicznym stylu – stoliki z głowami Space Jockeya na rogach, ludzkie czaszki, kolumny owinięte segmentowanymi ogonami. Zupełnie jakby fragment obrazu malarza znalazł swoje urzeczywistnienie w rzeczywistości. Dziwne i niezwykłe to uczucie – siedzieć na tronie Harkonnenów, pośrodku gniazda Obcych, popijając spokojnie piwo. Swoją drogą, dla osoby nie zaznajomionej ze sztuką Gigera, upicie się w takim lokalu byłoby z pewnością wyjątkowo traumatycznym przeżyciem…
Ze świątyni Obcego wyszedłem usatysfakcjonowany, a nawet z pewnym poczuciem dostąpienia zaszczytu. Tego samego o mojej siostrze powiedzieć się raczej nie dało – cóż, w końcu nie każdy musi lubić oglądać sceny kopulacji zdeformowanych biomechanoidów z fallusami zamiast głów…
Jeżeli wiatr zagna kogoś kiedyś do Szwajcarii, muzeum Gigera stanowi naprawdę ciekawe miejsce, a już dla fana Xenomorpha – obowiązkowy przystanek.
Zobacz także:
- H.R.Giger – Najlepsze prace, galeria >>
- H.R. Giger – O surrealizmie w sztuce Mistrza >>
- Hans Rudolf Giger – Epitafium >>
No, no jestem poid wrażeniem tego muzeum. Trzeba poszukać w sieci jakiejś większej ilości zdjęc tej placowki muzealnej. To jest naprawdę ciekawe.